Supergirl wróciła po ponad 3 miesiącach, jednak po seansie Welcome Back, Kara część widzów dojdzie do wniosku, że mogłaby w swojej pieczarze nicości jeszcze trochę posiedzieć. Trudno o inną konkluzję, jeśli scenarzyści nie mają nam nic do zaoferowania poza kilkoma pogadankami o traumie i uczuciach, walką z gigantyczną kupą złomu, koślawą metaforą niszczenia środowiska naturalnego i lekcją dziennikarstwa na poziomie 4. klasy szkoły podstawowej. Przez większość najnowszego odcinka w zasadzie nic się nie dzieje, a gdy bohaterowie decydują się już na wyjście ze swoich emocjonalnych norek, to od razu albo padają, albo plotą trzy po trzy o wirusach, oceanach i Lexie Luthorze. Jest tu tak dziwacznie, że oś fabularną rozciągnięto wokół konfrontacji z górą śmieci i bitwy o czystość naszej planety; szkoda tylko, że protagoniści zapomnieli, iż wyrzucanie odpadków czy resztek stacji orbitalnej w przestrzeń kosmiczną jest dla Ziemi równie wielkim zagrożeniem. Jakby tego było mało, na 12 odcinków przed finałem serialu wciąż nie stworzono choćby zarysu wątku, który spajałby i podsumowywał ekranową historię Dziewczyny ze Stali. Witaj z powrotem, Karo. I żegnaj.  Przez pierwszych kilka minut Team Supergirl świętuje ocalenie protagonistki. Te minki i przytulaski już znacie; największe emocje wzbudza scena, w której Brainy donosi powitalny tort. Dalej jest tylko gorzej: ojciec Kary udaje jej wujka, podnosi kserokopiarkę jedną ręką albo raczy odbiorców obliczem zbitego psa, Andrea próbuje ratować spadającą sprzedaż czytelnictwa CatCo jakimkolwiek tematem, który się nasunie, a Kara raz po raz doświadcza wizji, w których prześladują ją Widma. Tak, dziewczyna ma traumę, a jeśli nie zdążyliście zauważyć, to odpowiedzialni za produkcję stacji The CW jeszcze kilkukrotnie Wam o tym przypomną. Punktem kulminacyjnym odcinka jest uczynienie z Kelexa narzędzia do niszczenia pływającej po oceanie wyspy śmieci, złożonej z odpadów DEO i firmy Luthora. Niegdyś sympatyczny, zaprogramowany przez Zor-Ela robot wymyka się ostatecznie spod kontroli i przyciąga złom z prędkością karabinu maszynowego, stając się ogromnym zagrożeniem dla „setek tysięcy istnień”. Wizualnie przywodzi on na myśl skrzyżowanie Piankowego Marynarzyka z Pogromców duchów z Godzillą, tylko takim wysmarowanym odchodami. Poziom napięcia jak przy obieraniu marchewki, więc w finale opowieści twórcy starają się wrzucić na tym polu wyższy bieg. Tatuś Supergirl leci do mamusi, Lena postanawia wrócić do miejsca urodzenia, natomiast przerażona Nia budzi się w nocy, wypowiadając imię Nyxly. Z nagromadzenia emocji może Wam eksplodować głowa. 
fot. The CW
+8 więcej
Wierni fani produkcji stacji The CW (są w ogóle tacy na sali?) będą rzecz jasna bronić twórców wskazywaniem na rozbicie harmonogramu prac na planie z uwagi na ciążę Melissy Benoist czy pandemię koronawirusa - problem polega na tym, że tego typu głosy pojawiają się od kilkunastu miesięcy, a forma scenarzystów wciąż znajduje się w opłakanym stanie. Schematy kolejnych odcinków przywodzą na myśl ten sam mielony kotlet: ktoś cierpi, ktoś inny musi pocieszyć, pogadanka o życiu, jakaś tam bitewka z wziętym z taśmy potworkiem. Odpowiedzialni za serial opanowali do perfekcji sztukę wzbudzania wrażenia, że "za tydzień będzie lepiej" - stąd też Andrea zleca Williamowi dziennikarskie śledztwo dotyczące członków Teamu Supergirl, a Lena i Nia muszą pokazać, że coś je trapi. Niewiele jednak z tego wynika. Brodzik scenariuszowy dobrze dopełnia się z indolencją na poziomie realizacyjnym. O pomstę do nieba znów wołają efekty specjalne, coraz częściej stające się karykaturą siebie samych. Widać to najlepiej w zderzeniu Kary i jej papy ze stacją orbitalną, czy w walce z głównym antagonistą Welcome Back, Kara, obdarzonym świadomością śmieciarzem, który wizualnie prezentuje się tak, jakby był odrzutem z tej czy innej Xeny. Sceny potyczek również mogą odstręczać - choć produkcja zmierza do finału, jej autorzy nadal nie zrozumieli, że bohaterowie po otrzymanym ciosie niekoniecznie muszą w zwolnionym tempie upadać kilka metrów dalej. A może to jakaś głębsza metafora upadku całego serialu?  Trudno w tej chwili przewidzieć, w jakim kierunku zmierza cały sezon. Scenarzyści asekurują się w tej materii bezgranicznie, zostawiając sobie kilka furtek: dziennikarską, ekologiczną, emocjonalną czy rodzinną, symbolizowaną przez gogusiowatego Zor-Ela. Wygląda na to, że w dalszym ciągu musimy nastawiać się na wyciąganie fabularnych królików z kapelusza; jeśli coś pójdzie nie tak, wątki zostaną przetasowane, a akcenty przesunięte. I tak do znudzenia. Supergirl po powrocie znajduje się dokładnie tam, gdzie ją żegnaliśmy. To albo okolice, albo samo jądro ciemności ekranowej mielizny, z której drogi wyjścia najprawdopodobniej już nie ma. Po seansie ostatniego odcinka odniosłem w dodatku wrażenie, że ten stan rzeczy autorom historii może nawet odpowiadać. Nie trzeba się w końcu specjalnie wysilać - rzesza amerykańskich nastolatków jak była zachwycona, tak będzie. Pamiętacie, że swego czasu chciałem dzielić się z Wami przepisem na ciasto, który byłby ciekawszy niż sam serial? No cóż... Upieczcie je, nawalcie tam tyle bitej śmietany, ile wlezie, a później rzućcie scenarzystom w twarz. To samo robią nam oni przecież od wielu, wielu tygodni. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj