Supergirl: sezon 6, odcinek 8 - recenzja
Supergirl wróciła po 3-miesięcznej przerwie po to, by walczyć z gigantyczną kupą złomu i cierpieć. Cóż, twórcy po raz kolejny zaliczyli fabularny falstart.
Supergirl wróciła po 3-miesięcznej przerwie po to, by walczyć z gigantyczną kupą złomu i cierpieć. Cóż, twórcy po raz kolejny zaliczyli fabularny falstart.
Supergirl wróciła po ponad 3 miesiącach, jednak po seansie Welcome Back, Kara część widzów dojdzie do wniosku, że mogłaby w swojej pieczarze nicości jeszcze trochę posiedzieć. Trudno o inną konkluzję, jeśli scenarzyści nie mają nam nic do zaoferowania poza kilkoma pogadankami o traumie i uczuciach, walką z gigantyczną kupą złomu, koślawą metaforą niszczenia środowiska naturalnego i lekcją dziennikarstwa na poziomie 4. klasy szkoły podstawowej. Przez większość najnowszego odcinka w zasadzie nic się nie dzieje, a gdy bohaterowie decydują się już na wyjście ze swoich emocjonalnych norek, to od razu albo padają, albo plotą trzy po trzy o wirusach, oceanach i Lexie Luthorze. Jest tu tak dziwacznie, że oś fabularną rozciągnięto wokół konfrontacji z górą śmieci i bitwy o czystość naszej planety; szkoda tylko, że protagoniści zapomnieli, iż wyrzucanie odpadków czy resztek stacji orbitalnej w przestrzeń kosmiczną jest dla Ziemi równie wielkim zagrożeniem. Jakby tego było mało, na 12 odcinków przed finałem serialu wciąż nie stworzono choćby zarysu wątku, który spajałby i podsumowywał ekranową historię Dziewczyny ze Stali. Witaj z powrotem, Karo. I żegnaj.
Przez pierwszych kilka minut Team Supergirl świętuje ocalenie protagonistki. Te minki i przytulaski już znacie; największe emocje wzbudza scena, w której Brainy donosi powitalny tort. Dalej jest tylko gorzej: ojciec Kary udaje jej wujka, podnosi kserokopiarkę jedną ręką albo raczy odbiorców obliczem zbitego psa, Andrea próbuje ratować spadającą sprzedaż czytelnictwa CatCo jakimkolwiek tematem, który się nasunie, a Kara raz po raz doświadcza wizji, w których prześladują ją Widma. Tak, dziewczyna ma traumę, a jeśli nie zdążyliście zauważyć, to odpowiedzialni za produkcję stacji The CW jeszcze kilkukrotnie Wam o tym przypomną. Punktem kulminacyjnym odcinka jest uczynienie z Kelexa narzędzia do niszczenia pływającej po oceanie wyspy śmieci, złożonej z odpadów DEO i firmy Luthora. Niegdyś sympatyczny, zaprogramowany przez Zor-Ela robot wymyka się ostatecznie spod kontroli i przyciąga złom z prędkością karabinu maszynowego, stając się ogromnym zagrożeniem dla „setek tysięcy istnień”. Wizualnie przywodzi on na myśl skrzyżowanie Piankowego Marynarzyka z Pogromców duchów z Godzillą, tylko takim wysmarowanym odchodami. Poziom napięcia jak przy obieraniu marchewki, więc w finale opowieści twórcy starają się wrzucić na tym polu wyższy bieg. Tatuś Supergirl leci do mamusi, Lena postanawia wrócić do miejsca urodzenia, natomiast przerażona Nia budzi się w nocy, wypowiadając imię Nyxly. Z nagromadzenia emocji może Wam eksplodować głowa.
Wierni fani produkcji stacji The CW (są w ogóle tacy na sali?) będą rzecz jasna bronić twórców wskazywaniem na rozbicie harmonogramu prac na planie z uwagi na ciążę Melissy Benoist czy pandemię koronawirusa - problem polega na tym, że tego typu głosy pojawiają się od kilkunastu miesięcy, a forma scenarzystów wciąż znajduje się w opłakanym stanie. Schematy kolejnych odcinków przywodzą na myśl ten sam mielony kotlet: ktoś cierpi, ktoś inny musi pocieszyć, pogadanka o życiu, jakaś tam bitewka z wziętym z taśmy potworkiem. Odpowiedzialni za serial opanowali do perfekcji sztukę wzbudzania wrażenia, że "za tydzień będzie lepiej" - stąd też Andrea zleca Williamowi dziennikarskie śledztwo dotyczące członków Teamu Supergirl, a Lena i Nia muszą pokazać, że coś je trapi. Niewiele jednak z tego wynika. Brodzik scenariuszowy dobrze dopełnia się z indolencją na poziomie realizacyjnym. O pomstę do nieba znów wołają efekty specjalne, coraz częściej stające się karykaturą siebie samych. Widać to najlepiej w zderzeniu Kary i jej papy ze stacją orbitalną, czy w walce z głównym antagonistą Welcome Back, Kara, obdarzonym świadomością śmieciarzem, który wizualnie prezentuje się tak, jakby był odrzutem z tej czy innej Xeny. Sceny potyczek również mogą odstręczać - choć produkcja zmierza do finału, jej autorzy nadal nie zrozumieli, że bohaterowie po otrzymanym ciosie niekoniecznie muszą w zwolnionym tempie upadać kilka metrów dalej. A może to jakaś głębsza metafora upadku całego serialu?
Trudno w tej chwili przewidzieć, w jakim kierunku zmierza cały sezon. Scenarzyści asekurują się w tej materii bezgranicznie, zostawiając sobie kilka furtek: dziennikarską, ekologiczną, emocjonalną czy rodzinną, symbolizowaną przez gogusiowatego Zor-Ela. Wygląda na to, że w dalszym ciągu musimy nastawiać się na wyciąganie fabularnych królików z kapelusza; jeśli coś pójdzie nie tak, wątki zostaną przetasowane, a akcenty przesunięte. I tak do znudzenia. Supergirl po powrocie znajduje się dokładnie tam, gdzie ją żegnaliśmy. To albo okolice, albo samo jądro ciemności ekranowej mielizny, z której drogi wyjścia najprawdopodobniej już nie ma. Po seansie ostatniego odcinka odniosłem w dodatku wrażenie, że ten stan rzeczy autorom historii może nawet odpowiadać. Nie trzeba się w końcu specjalnie wysilać - rzesza amerykańskich nastolatków jak była zachwycona, tak będzie. Pamiętacie, że swego czasu chciałem dzielić się z Wami przepisem na ciasto, który byłby ciekawszy niż sam serial? No cóż... Upieczcie je, nawalcie tam tyle bitej śmietany, ile wlezie, a później rzućcie scenarzystom w twarz. To samo robią nam oni przecież od wielu, wielu tygodni.
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat