Sons of Anarchy ("Sons of Anarchy") ponownie korzystają z wyśmienitej relacji, jaką Kurt Sutter kultywuje z włodarzami stacji FX, a ci fundują serialowi prawdziwie mistrzowskie pożegnanie i nie oszczędzają dla swojego hitu miejsca w ramówce. Nie licząc reklam, premiera trwała aż 75 minut, ale tym razem ten dłuższy czas nie przełożył się na więcej akcji czy fabularnych twistów. Odnoszę wrażenie, że twórca chciał raz a porządnie zawiązać historię na ten sezon i ustawić wszystkie figury na szachownicy. Odcinek nie był w żadnym wypadku nudny, ale wypełniony został scenami, które po prostu trzeba było nakręcić, aby pewne wątki zainicjować. Wszystko to przebiegło bardzo płynnie i ciekawie, a co za tym idzie, w kolejnych odsłonach ekspozycji powinno być coraz mniej. "Black Widower" był po prostu epizodem na przetarcie i przedstawienie krajobrazu po burzy z finału poprzedniej serii, ale mimo to mnóstwo w nim łakomych kąsków.
Minęło tylko 10 dni od brutalnego morderstwa Tary, a świat w otoczeniu klubu zaczyna bardzo powoli wracać do względnej normalności, choć doskonale wiemy, że to tylko przykrywka, a główni bohaterowie tłumią w sobie niezwykłą wściekłość i skrywają kolosalne sekrety. Oglądanie relacji Jax-Gemma będzie nie lada gratką w kolejnych odcinkach, a to, czy syn dowie się o zbrodni popełnionej przez matkę, wysuwa się na pierwszy plan i będzie z całą pewnością motorem napędowym finałowej serii.
Nie ma bowiem potrzeby usilnego i sztucznego podrzucania klubowi nowego nemezis. To jest właśnie idealny moment na bardziej osobistą konfrontację, która kiełkowała już dobrych kilka lat. Jax pragnie zemsty i tylko ona zaprząta mu głowę. Za wszelkimi decyzjami biznesowymi będą kryły się dywersje i podstęp. Członkowie MC nie spoczną, dopóki nie zaspokoją swojej żądzy sprawiedliwości; nie obchodzi ich żadne zagrożenie. Chińczycy czy Majowie, nieistotne – nikt ich nie wystraszy. Synowie Anarchii są gotowi zginąć dla klubu oraz swojego lidera i nie cofną się przed niczym. Na tym etapie niemal każdy jest już czarnym charakterem.
To wszystko przekłada się na ciągłą eskalację przemocy, którą widzimy na ekranie. Kurt Sutter z każdą kolejna serią przekracza dalsze granice brutalności, niekiedy wprost absurdalnej (nie mógł się powstrzymać z akcją z wózkiem inwalidzkim, nawet pomimo tragicznych efektów specjalnych). Ale wierni fani już zdążyli się do tego przyzwyczaić. To zawsze było wizytówką Synów Anarchii i elementem, który nadaje produkcji specyficznego klimatu. W końcu mało kto potrafi zestawić ze sobą krwawą rzeź z muzyczną klasyką tak, jak Sutter robi to od lat i jak zrobił w finale premierowego odcinka, korzystając z "Bohemian Rhapsody" grupy Queen.
Czytaj również: Rekordowa oglądalność finałowego sezonu serialu "Synowie anarchii"
Czekamy więc z niecierpliwością na rychłe rozpoczęcie wojny w Oakland, bądź co bądź pośrednio zainicjowanej przez niezrównoważoną Gemmę, która powoli zatraca się we własnym szaleństwie. Do gry dołączą również niedługo August Marks oraz nowa pani szeryf, w którą wciela się Annabeth Gish, a i Marilyn Manson w roli wysoko postawionego członka Bractwa Aryjskiego może wkrótce nieźle namieszać. Tak więc gaz do dechy i jedziemy! Jeszcze tylko 12 odcinków do końca Synów Anarchii.