„Synowie Anarchii”: sezon 7, odcinek 1 – recenzja
Sons of Anarchy rozpoczynają 7. serię w swoim stylu – pełnym przemocy i ukrytych zamiarów, a głównym wrogiem SAMCRO w tym ostatnim rozdziale będą oni sami.
Sons of Anarchy rozpoczynają 7. serię w swoim stylu – pełnym przemocy i ukrytych zamiarów, a głównym wrogiem SAMCRO w tym ostatnim rozdziale będą oni sami.
Sons of Anarchy ("Sons of Anarchy") ponownie korzystają z wyśmienitej relacji, jaką Kurt Sutter kultywuje z włodarzami stacji FX, a ci fundują serialowi prawdziwie mistrzowskie pożegnanie i nie oszczędzają dla swojego hitu miejsca w ramówce. Nie licząc reklam, premiera trwała aż 75 minut, ale tym razem ten dłuższy czas nie przełożył się na więcej akcji czy fabularnych twistów. Odnoszę wrażenie, że twórca chciał raz a porządnie zawiązać historię na ten sezon i ustawić wszystkie figury na szachownicy. Odcinek nie był w żadnym wypadku nudny, ale wypełniony został scenami, które po prostu trzeba było nakręcić, aby pewne wątki zainicjować. Wszystko to przebiegło bardzo płynnie i ciekawie, a co za tym idzie, w kolejnych odsłonach ekspozycji powinno być coraz mniej. "Black Widower" był po prostu epizodem na przetarcie i przedstawienie krajobrazu po burzy z finału poprzedniej serii, ale mimo to mnóstwo w nim łakomych kąsków.
Minęło tylko 10 dni od brutalnego morderstwa Tary, a świat w otoczeniu klubu zaczyna bardzo powoli wracać do względnej normalności, choć doskonale wiemy, że to tylko przykrywka, a główni bohaterowie tłumią w sobie niezwykłą wściekłość i skrywają kolosalne sekrety. Oglądanie relacji Jax-Gemma będzie nie lada gratką w kolejnych odcinkach, a to, czy syn dowie się o zbrodni popełnionej przez matkę, wysuwa się na pierwszy plan i będzie z całą pewnością motorem napędowym finałowej serii.
Nie ma bowiem potrzeby usilnego i sztucznego podrzucania klubowi nowego nemezis. To jest właśnie idealny moment na bardziej osobistą konfrontację, która kiełkowała już dobrych kilka lat. Jax pragnie zemsty i tylko ona zaprząta mu głowę. Za wszelkimi decyzjami biznesowymi będą kryły się dywersje i podstęp. Członkowie MC nie spoczną, dopóki nie zaspokoją swojej żądzy sprawiedliwości; nie obchodzi ich żadne zagrożenie. Chińczycy czy Majowie, nieistotne – nikt ich nie wystraszy. Synowie Anarchii są gotowi zginąć dla klubu oraz swojego lidera i nie cofną się przed niczym. Na tym etapie niemal każdy jest już czarnym charakterem.
To wszystko przekłada się na ciągłą eskalację przemocy, którą widzimy na ekranie. Kurt Sutter z każdą kolejna serią przekracza dalsze granice brutalności, niekiedy wprost absurdalnej (nie mógł się powstrzymać z akcją z wózkiem inwalidzkim, nawet pomimo tragicznych efektów specjalnych). Ale wierni fani już zdążyli się do tego przyzwyczaić. To zawsze było wizytówką Synów Anarchii i elementem, który nadaje produkcji specyficznego klimatu. W końcu mało kto potrafi zestawić ze sobą krwawą rzeź z muzyczną klasyką tak, jak Sutter robi to od lat i jak zrobił w finale premierowego odcinka, korzystając z "Bohemian Rhapsody" grupy Queen.
Czytaj również: Rekordowa oglądalność finałowego sezonu serialu "Synowie anarchii"
Czekamy więc z niecierpliwością na rychłe rozpoczęcie wojny w Oakland, bądź co bądź pośrednio zainicjowanej przez niezrównoważoną Gemmę, która powoli zatraca się we własnym szaleństwie. Do gry dołączą również niedługo August Marks oraz nowa pani szeryf, w którą wciela się Annabeth Gish, a i Marilyn Manson w roli wysoko postawionego członka Bractwa Aryjskiego może wkrótce nieźle namieszać. Tak więc gaz do dechy i jedziemy! Jeszcze tylko 12 odcinków do końca Synów Anarchii.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat