Teoria wielkiego podrywu wróciła po przerwie z kolejnym słabym odcinkiem. Tym razem oglądało się tę produkcję niczym sitcom klasy C, jeżeli nie jeszcze gorzej.
The Collaboration Fluctuation miało w sumie 4 znośne minuty (wliczając opening). O kolejnych nie da się napisać nawet tego. Podczas seansu naszła mnie myśl – o ile podwyżkę dla
Mayim Bialik można byłoby jeszcze wytłumaczyć liczbą scen, w których się pojawia, to chęci zatrzymania Melissy Rauch (nie mówiąc o premii) nie rozumiem. Przecież gdyby Bernadette zniknęła z serialu i była wspominana tylko w rozmowach, jej udział w historii byłby dokładnie taki sam jak obecnie.
Scenarzyści tym razem skupiają się na Rajeshu, mieszkającym u Leonarda i Penny. Podkreślono tutaj kobiecą naturę Hindusa. Właściwie to odgrywał on rolę przyjaciela-geja, podczas gdy Hofstadtera przedstawiono jako typowego chłopaka nierozumiejącego swojej ukochanej. Z uwagi na potrzebę wygadania się Leonard pojechał na rodzinne zakupy z rodziną Wolowitzów. Jakby nie mógł po prostu posiedzieć w mieszkaniu i grać albo coś oglądać, jak na geeka przystało (a no tak, przecież to już nie jest geek, a popkultura to zło). Tak więc Leonard w 19 odcinku zamienia się w płaczliwego bohatera, na którego się nie da patrzeć (ktoś musiał jednak zająć to zaszczytne miejsce. Stuarta nie było, a Raj znalazł się w swoim żywiole, toteż nie narzekał). Jakby to dziwnie nie zabrzmiało – to był ten lepszy wątek.
Aby oddać słabość tego epizodu poleciłbym obejrzeć scenę Sheldona i Amy z lecącym w tle
Happy Together grupy Turtles. Co prawda wykorzystano ją już wcześniej w tym epizodzie (zakupy chłopaków oraz Penny) i również to był mierny moment, ale nie aż tak. Gdy oglądałem fragment z Shamy, na myśl przyszedł mi odcinek
Changing Channels z serialu
Supernatural, w którym parodiowano właśnie sitcomy. Tyle że tam to było umyślne. Jeżeli ktoś umieszcza w serialu komediowym – traktującym się w ramach gatunku poważnie– sceny, które można zestawić z parodią, nie są niestety komplementem dla ludzi odpowiedzialnych za ten epizod. Dodać do tego kopiowanie schematów (Naprawdę,
The Collaboration Fluctuation to chyba przepisany rozdział książki pt. „Typowe motywy wykorzystywane w dziełach o związkach”) i w wyniku otrzymujemy twór, który w jakiejś formie widzieliśmy w innych produkcjach, a do tego wykonany tam o wiele lepiej.
Nie potrafię jednak ocenić najnowszej odsłony
The Big Bang Theory na 1 z jednego powodu. Udało mi się na początku parę razy uśmiechnąć. Nie zmienia to jednak faktu, że aktorstwo oraz scenariusz po prostu leżą. Produkcja zamiast bawić się schematami, tylko je powiela. Kiedy widzowie w USA będą mieli dość?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h