Teoria wielkiego podrywu ("The Big Bang Theory") się zmienia. Jeżeli włożycie do odtwarzacza DVD płytę z jednym ze starszych sezonów lub traficie na emitowane właśnie przez Comedy Central powtórki, będziecie oglądać produkcję pod bardzo wieloma względami inną niż w nowych odcinkach. Kiedyś Teoria… kipiała od błyskotliwych popkulturowych żartów, perełek typu kwestii Howarda, który poganiając Sheldona, by ten wreszcie usiadł z nimi, aby mogli rozpocząć maraton "Gwiezdnych wojen", rzuca: "Jeżeli zaraz tego nie włączymy, George Lucas znowu coś zmieni!". Błysk geniuszu, humor osadzony w pewnym kontekście, który bawi, ale jednocześnie mówi: skoro zrozumiałeś, jesteś jednym z nas.

[video-browser playlist="633186" suggest=""]

W 8. sezonie na chwilę obecną właśnie tego mi brakuje. Mamy kontynuację wątków Sheldon-Amy i Penny-Leonard, na którą bardzo wyraźnie stawiają scenarzyści. OK, bywa zabawnie. Mamy też pozostałą trójkę, czyli Raja, Bernadette i Howarda, a zwłaszcza ten ostatni w pierwszych 3 odcinkach bierze na siebie ciężar rozbawiania widzów, co choćby w 3. epizodzie robi świetnie – sekwencja na stadionie jest rozbrajająca. Wszystko to jednak podśmiewanie się z dziwaków i cherlaków, a nie geeków – a przecież to był najlepszy wyróżnik tej produkcji; na tej bazie budowano najlepsze sceny.

Zobacz również: Pierwszy zwiastun serialu komediowego "Younger"

Widać więc poprawę, ta zaś wynika wyłącznie z przesunięcia ciężaru od wątków obyczajowych do nerdowskich, a więc powrotu do korzeni. Oby ta tendencja się utrzymała, oby scenarzyści przypomnieli sobie, w czym byli najlepsi. Bo na chwilę obecną jest bardzo sympatycznie, w końcu to Sheldon i spółka, więc zwykłe z nimi spotkanie jest wartością samą w sobie, ale mogłoby być ciekawiej.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj