To, co chciałabym zaakcentować – nie czytałam książki. Nie wiem, o czym jest papierowa wersja „The DUFF’’; nie wiem również, czy film można nazwać bardziej ekranizacją powieści czy może jedynie produkcją bazującą na motywach. Dlatego „The DUFF” będę oceniać jedynie jako osobne dzieło, bez żadnych konotacji z papierową wersją. „The DUFF” opowiada historię Bianki, która dzięki byłemu przyjacielowi z dzieciństwa dowiaduje się, że jest uważana za DUFF – designated ugly fat friend, czyli tę osobę z grupki znajomych, która jest uważana za najbrzydszą i najłatwiej dostępną. Jak można się domyśleć, Biance to zupełnie nie pasuje, dlatego prosi znienawidzonego przez siebie Wesleya, by pomógł jej się zmienić na lepsze – zwłaszcza że chciałaby zdobyć serce artysty, Toby'ego. Po opisie chyba już się domyślacie, jak to się skończy - i uwierzcie mi, macie rację. To jest właśnie największa wada „The DUFF” – film daje nadzieję na przełamanie schematów, zwłaszcza na początku, gdy głos Mae Whitman opowiada o zmianach, jakie zaszły w nastoletnim społeczeństwie. Widz dostaje sygnał, że film zerwie ze stereotypowymi podziałami w amerykańskich młodzieżowych produkcjach – czyli koniec z główną suką, nie takim złym i głupim sportowcem, brzydkim geekiem itd. Niestety, tak nie jest, a im dalej w las, tym więcej klisz, zwłaszcza jeśli chodzi o główne postacie. Jeśli spojrzymy na bohaterów pobocznych, nie można narzekać - przyjaciółki Bianki wymykają się szufladkom, tak samo nauczyciele. Szkoda, że tego samego nie spróbowano z głównymi bohaterami. Nie zmienia to faktu, że postacie są bardzo sympatyczne i nie brak im uroku, a ich rożne wady są tylko następnymi powodami do śmiechu, a nie irytacji. Co więcej, główne postacie, grane przez Mae Whitman i Robbiego Amella, mają naprawdę niesamowitą chemię, wiec to, że ich historia idzie przetartymi już wiele razy ścieżkami, zupełnie nam nie przeszkadza. [video-browser playlist="682663" suggest=""] Jednakże tu napotykamy drugi problem „The DUFF”: do roli nastolatków znów wzięto aktorów w okolicy trzydziestki - i to widać, zwłaszcza po wspomnianym Amellu. Mimo że tej części widowni, która jest zainteresowana mężczyznami, popatrzeć na aktora będzie przyjemnie (nie tylko z powodu jego gry), to niestety, widać po nim jego wiek. Miejmy więc nadzieję, że zamiast szukać dziewczyny w liceum, aktor zajmie się raczej ratowaniem świata i kontrolą nad ogniem. Ten problem ma też drugie dno, ponieważ, o ironio, im starszy jest aktor, tym lepiej wciela się w nastolatka. Mae Whitman w roli niezadowolonej nastolatki wypada świetnie. Oby miała jak najczęściej do czynienia z komedią, bo Bianca bez Whitman nie byłaby nawet w połowie tak zabawna. Nick Everest jest odpowiednio blady i artystyczny, a jego profesjonalne machnięcia włosami powinny dostać osobny kanał tutorialowy. Przez to tym bardziej czuć niedociągnięcia Belli Thorne, której rola naprawdę mogłaby zostać świetnie zagrana – zwłaszcza że fizycznie Bella jest stworzona do ról pięknych Królowych Pszczół. Niestety widać, że z czasem aktorka przestaje dawać sobie radę i gdy powinna pójść w zupełną groteskę oraz absurdalność, nie ma na to sił (albo warsztatu) i zachowuje się jak Queen Bee z serialików Disneya. Jednak mimo że ona nie daje rady, ratują ją inni aktorzy, z Romany Malco i Kenem Jeongiem na czele, którzy choć nie maja wielu scen, pewnie wywołają niejeden uśmiech na twarzach widzów. Przed premierą filmu rozgorzała dyskusja na temat tego, dlaczego „brzydką i grubą" gra ładna aktorka. I tu uspokoję krytyków: produkcja pokazuje od początku, że uroda nie chroni przed zostaniem tym gorszym z paczki, ponieważ, jak mówi Bianca, ,,każdy jest czyimś DUFF-em". I to jest moc tego filmu - mimo wielu schematów główne przesłanie jest wyraźne, a to najważniejsze. Zobacz również: „Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy” – oto nowy zwiastun! Warto pójść na "The DUFF", ponieważ to ciepła, przyjemna komedia, w sam raz na piątkowy wieczór. Widz na pewno nie wyjdzie z kina zawiedziony i na pewno nieraz zaśmieje się na głos – właśnie dzięki absurdowi lub ciętym tekstom. Ten film to świetna zabawa, ale tylko dla tych, których nie drażnią młodzieżówki i ich schematy. Polecam go wszystkim, którzy lubią się pośmiać, choć z przymrużeniem oka, ponieważ „The DUFF” może nie jest następcą „Mean Girls”, ale to na pewno najlepszy sposób, by zrelaksować się po męczącym tygodniu – samemu lub ze znajomymi.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj