Amerykańska stacja The CW nie ma zbyt wielu hitów na swojej antenie, więc jeśli któryś z seriali przez dłuższy czas radzi sobie w ramówce przyzwoicie, od razu zaczynają się myśli o spin-offie. Sukces Pamiętników wampirów został niedawno wykorzystany przez powołanie do życia The Originals; to samo próbowano też zrobić (jak się ostatecznie okazało – bezskutecznie) z Supernatural i "Bloodlines". Kolejnym kandydatem na liście do podobnego zabiegu był zaś Arrow, serial utrzymany w modnej ostatnio tematyce superbohaterskiej na podstawie komiksów DC. W drugim sezonie wprowadzono więc postać Barry’ego Allena, młodego naukowca pracującego dla policji w Central City, który choć niepozorny, w życiu Olivera Queena odegrał całkiem znaczącą rolę. Fani rysunkowego pierwowzoru wiedzieli natomiast, że maska ofiarowana w prezencie Zielonej Strzale to ledwie początek jego historii… i że wkrótce założy własną.
W pilocie nowego serialu Barry’ego Allena poznajemy ponownie, tym razem na chwilę przed zmieniającymi jego życie okolicznościami. Podobnie jak w komiksie "The Flash: Rebirth" dowiadujemy się, że jego matka zginęła w tajemniczych okolicznościach, kiedy był jeszcze dzieckiem, a za morderstwo skazano jego ojca. To sprawa, którą Barry rozwiązuje w wolnych chwilach na własną rękę, a śledztwo będzie służyło za jeden z głównych wątków serialu.
The Flash to jednak opowieść o superbohaterze, nie mija więc wiele czasu, aż znajdujemy się w znajomo wyglądającym laboratorium głównego bohatera podczas nocy, w której dochodzi do wypadku w akceleratorze cząstek. Po porażeniu piorunem Barry zapada w śpiączkę, a kilka miesięcy później (całkiem niezły sposób, żeby pogodzić linię czasową spin-offu z trzecim sezonem Arrow) budzi się w wersji nieco ulepszonej. Chłopak zyskuje w ten sposób nadprzyrodzone zdolności – potrafi poruszać się z prędkością, która zawstydziłaby samego Supermana. Oczywiście Clarka Kenta w serialowym uniwersum The CW nie zobaczymy, ale po obejrzeniu pilota nikt nie będzie miał wątpliwości, kto jest najszybszym człowiekiem na świecie.
[video-browser playlist="617583" suggest=""]
W pierwszym odcinku poznajemy zespół Flasha: Cisco i Caitlin, dwójkę naukowców, których można by pomylić z Fitz i Simmons z Agentów T.A.R.C.Z.Y., gdyby nie ich amerykańskie akcenty, oraz doktora Harrisona Wellsa, naukowca odpowiedzialnego za eksplozję akceleratora. To właśnie oni będą pełnić rolę Johna Diggle’a i Felicity Smoak – pomagać Barry'emu w pokonywaniu kolejnych przestępców, a także dawać mu kolejne wskazówki, jak zostać prawdziwym superbohaterem. Niemniej wydaje się, że zespół Allena może nie być tak jednoznacznie pozytywny jak ten, który zgromadził Oliver Queen. Pilot zasiewa ziarno wątpliwości dotyczące prawdziwych intencji jednego z nich, a i oprócz tego fani komiksów już antycypują pewną przemianę jeszcze innej osoby… Choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że przygody Flasha nie są tak wdzięczne do zekranizowania jak te Człowieka ze Stali, Mrocznego Rycerza czy Zielonej Strzały, trzeba przyznać, że twórcy odrobili zadanie domowe. Przygotowali pilot, w którym roi się od rozmaitych bohaterów i wątków, które to będą w ciągu kolejnych 21 odcinków eksplorowane.
Dzieje się wiele, być może nawet zbyt wiele. By pokazać widzowi, kto jest kim i jaką będzie miał rolę do odegrania w tej historii, scenarzyści często uciekają się do nieznośnie deklaratywnych dialogów zapewniających konieczną ekspozycję. Bohaterowie wypadają zatem płasko, niezależnie nawet od starań aktorów. Trudno też kibicować parze Barry-Iris – w ich rozmowach sprzedawane są nam wyłącznie kolejne informacje dotyczące fabuły, nie zaś emocje i uczucia mające dwoje bohaterów łączyć.
Oprócz wprowadzenia potencjalnych nowych osób do świata superbohaterów twórcy musieli jednocześnie także pokazać, jak będzie wyglądał standardowy odcinek serialu. Stąd też oglądamy nie tylko dzieciństwo Barry’ego, jego normalne życie, przemianę w nadczłowieka, włożenie kostiumu i przybranie nowej tożsamości, ale również walkę z pierwszym czarnym charakterem. W efekcie wywodzący się z komiksów znany wróg Flasha, Weather Wizard, pełni jedynie rolę pretekstu do wykorzystania budżetu na efekty specjalne. Te zaś są na poziomie, do którego przyzwyczaiło nas The CW, czyli raczej przeciętnym. Nigdy nie mamy bowiem wątpliwości, że coś zostało wygenerowane komputerowo, a co bardziej skomplikowane animacje wręcz rażą sztucznością. Nieźle wygląda za to sam bieg Flasha. Ten jakże istotny dla powodzenia element serialu został zrealizowany dość minimalistycznie, ale z gracją. Obyło się bez przesadnego efekciarstwa jak w Tajemnicach Smallville, dzięki czemu The Flash nie odstaje zbytnio od narzuconej przez Arrow dość realistycznej konwencji, jak i też nie obnaża ograniczonego telewizyjnego budżetu.
[video-browser playlist="617433" suggest=""]
Mocnym punktem The Flash na pewno jest główny bohater. Barry Allen to jedyna postać w pilocie, którą zdążyliśmy tak naprawdę dobrze poznać i – czego oczekują przecież zawsze twórcy – polubić. Z tym ostatnim zresztą trudno walczyć, bo Grant Gustin już w Arrow całkiem zgrabnie wykreował postać zawadiackiego młodego naukowca, a we własnym serialu jego charakter jeszcze rozwija. Jego Flash wydaje się być odpowiedzią DC na marvelowskiego Spider-Mana – nastolatka, który w wyniku przypadku zyskał nadprzyrodzone zdolności i o ile głównie będzie wykorzystywał je do walki ze złem, tak czasem zdarzy mu się też po prostu użyć ich dla własnej rozrywki. Charakter głównego bohatera dyktuje również ton całego serialu. W przeciwieństwie do produkcji o Zielonej Strzale dominować tu będą słoneczne krajobrazy, a i znacznie więcej będzie też elementów komediowych.
Nie jest to serial, który zmieni oblicze telewizji, nie trafi on też na listy najlepszych produkcji sezonu. Rzemieślnicza warstwa wizualna wraz z jednowymiarowymi bohaterami i ledwie poprawnymi dialogami daje obraz serialu po prostu przeciętnego. The Flash to podobnie jak Arrow tytuł przede wszystkim dla czytelników komiksów DC lub tych przynajmniej zainteresowanych prezentowanymi w nich superbohaterami. Problem w tym, że ich specjalnie do oglądania przygód Szkarłatnego Speedstera nakłaniać nie trzeba, pozostałych zaś – niespecjalnie warto.