"The Flash" jest tym, czym od początku miał być: lekką, rozrywkową produkcją, oferującą dużo niezobowiązującej zabawy. I trzeba przyznać, że jest coraz lepszy, a im częściej sięga po wątek główny, tym lepiej przedstawia się całość.
"
The Flash" od początku miał być serialem tworzonym w dużo lżejszym tonie niż czasami napuszony "
Arrow" - i taki właśnie jest: lekki, przyjemny, zapewniający sporo zabawy. Grant Gustin dobrze odnajduje się w roli Barry'ego, a choć nie wszyscy z obsady są równie dobrze dobrani (czy ktoś lubi Iris?), to jednak jest to w miarę trafny casting. Najważniejsze jednak, że twórcy mają pomysł na rozwój produkcji i spokojnie go realizują. Nie wszystkie odcinki są tak samo dobre, bo kilka pierwszych to stary i sprawdzony schemat, który poniekąd powtarza się w "Tricksters", ale wprowadzenie mnóstwa smaczków, zarówno związanych z komiksami, jak i innymi filmami, sprawia, że ogląda się go z zapartym tchem.
Najważniejsze w tym odcinku są retrospekcje skupiające się na doktorze Wellsie, a właściwie Eobardzie Thawne. Pokazują jego motywację i przede wszystkim odtwarzają momenty od pamiętnej walki w domu państwa Allen aż po przejęcie tożsamości naukowca. Wszystko zostało wyjaśnione w prosty sposób, nawiązując do wydarzeń z komiksów. Przyznam szczerze, że najbardziej obawiałem się wytłumaczenia, jakim sposobem Eobard wygląda jak Wells, ale na szczęście twórcy i to potrafili logicznie ukazać. Nie wnikam w sensowność istnienia specjalnego urządzenia zmieniającego rysy twarzy itd., ale w roku, w którym przyszło żyć Thawne'owi, mogłoby to być usprawiedliwione.
[video-browser playlist="678071" suggest=""]
Pojawia się też sprawa tygodnia, choć jest ona prosta i banalna. Taka też ma być, bo poza jednym niewielkim twistem musi być na tyle lekka, by móc pokazać te wszystkie
flashbacki. Powrót Trickstera to także doskonały sposób na zabawę konwencją i pokazanie kilku mniejszych lub większych smaczków. Bardzo podobało mi się nawiązanie do "Flasha" z lat 90. Skoro już rolę ojca Barry'ego gra odtwórca tamtego Flasha, to czemu by nie pokazać jego największego nemezis z tamtego okresu? Scenarzyści wpadli na doskonały pomysł i zatrudnili Marka Hamilla jako pierwszego Trickstera, odsiadującego swój wyrok w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Ba! Nawet kostium i fryzura nawiązywała do starego serialu. Smaczków było oczywiście więcej, jak choćby moment, w którym bohater grany przez Hamilla tłumaczy nowemu Tricksterowi, dlaczego wybrał właśnie jego. Miodzio!
Odcinek nie był jednak perfekcyjny i kilka słabości się w nim znalazło. Przez prawie cały czas Barry zachowuje się, jakby nienawidził Wellsa, ignorując wszystkie jego prośby i porady. Jasne, podświadomie czuje, że Wells chce go wykorzystać, ale czyż nie pomagał mu już tyle razy? Poza tym nawet ślepy zorientowałby się, że Allen ma jakiś problem z doktorem Harrisonem. Dopiero pod koniec odcinka się opamiętuje i próbuje nadal zachowywać się jak dawniej. Jest to ogólny problem postaci pisanych przez scenarzystów zarówno "
The Flash", jak i "
Arrow" - postacie czasami zachowują się idiotycznie albo zmieniają zdanie co pięć sekund.
Zobacz również: Efektowny i spoilerowy zwiastun „The Flash” z WonderCon
Odcinek 17 pokazuje, że twórcy dobrze wiedzą, dokąd zmierzają. Pytanie, czy nie robią tego za szybko. Jest to możliwe, bo po walce Reverse-Flasha z Allenem cała dynamika serialu się zmieni. Miejmy nadzieję, że scenarzyści mają na to dobry pomysł, bo inaczej wszystko, co najlepsze, ukaże się w 1. sezonie. Tymczasem nie pozostaje nam nic innego, jak się cieszyć, bo oto dostaliśmy jeden z najlepszych odcinków tego serialu, który zgrabnie łączy w sobie nawiązania do komiksu, innych dzieł popkulturalnych i własnego dziedzictwa z lat 90. Brawo!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h