The Strain nigdzie się nie spieszy. Recenzowany epizod jest bezpośrednią kontynuacją pilota i tak naprawdę na przestrzeni tych dwóch odsłon mija zaledwie jeden dzień. Zarówno meksykański wizjoner, jak i jego partner, Carlton Cuse, mogą spokojnie budować świat przedstawiony, ponieważ absolutnie nikt ich nie pogania. Prezes stacji FX wyraźnie zapowiedział, że 3 sezony (39 odcinków) to absolutne minimum zaplanowane dla ich nowego serialu. Producenci mają więc tę wygodę, którą może cieszyć się tylko garstka telewizyjnych twórców – pewność, że nikt ich po 1. serii brutalnie nie skasuje.
Fabuła prowadzona jest konsekwentnie do przodu i widać gołym okiem, że jest na The Strain jakiś plan. Nic dziwnego, skoro autor materiału źródłowego zabiera się także za jego adaptację. Nie miałem dotąd styczności z powieściami del Toro, ale już po zaledwie 2 odcinkach można zauważyć potencjał, jaki tkwi w tej historii, która może krok po kroku zbudować naprawdę imponującą i intrygującą mitologię. Już na obecnym etapie jest to na tyle interesujące, że chętnie zobaczyłbym prequel o przygodach Abrahama Setrakiana. David Bradley (m.in. Walder Frey z Gry o tron) jest świetny w swojej roli, a scena rozmowy z wywołującym ciarki na plecach Eichorstem była najjaśniejszym punktem "The Box".
Oczywiście można przyczepić się do tego, że The Strain powiela znane wszystkim dobrze horrorowe klisze i inne telewizyjne schematy. Robi to jednak bardzo umiejętnie, ciekawie nimi żonglując, a nie automatycznie je kopiując. A więc może i Dracula oraz Van Helsing mają w serialu swoje odpowiedniki, tylko co z tego, skoro znakomicie się to ogląda. Złowieszcza korporacja zaś nie powinna odgrywać w tym wszystkim zbyt dużej roli, gdyż można odnieść wrażenie, że stojący na jej czele starzec to tylko pionek pragnący być nieśmiertelnym, a Nowy Jork to zaledwie pierwszy przystanek dla wampirzego wirusa, który ma opanować cały świat.
Zobacz zwiastun odcinka:
[video-browser playlist="633600" suggest=""]Del Toro jest najlepszy w tworzeniu charakterystycznego dla siebie mrocznego klimatu i plastyczności świata, jaki widzimy na ekranie. To nadal wypada świetnie. Nieco gorzej twórca Hellboya czy Pacific Rim radził sobie zawsze z odpowiednim zarysowaniem swoich bohaterów, więc jeśli jest coś w produkcji FX, co będzie z czasem wymagało ulepszenia, to właśnie wątki osobiste. Choć są one prowadzone poprawnie (najlepiej wypada postać Gusa, a i Eph po spotkaniu AA nabrał nieco głębi), jest tu jeszcze miejsce na poprawę.
Czytaj także: "The Strain" i "Tyrant" bliskie kontynuacji
Odcinek 2. jest z grubsza przejściowy i kontynuuje rozpoczęte w premierze zawiązywanie akcji. Dochodzenie Ephraima zostało przerwane i protagonista dość szybko zaczyna działać na własną rękę. Już w kolejnej odsłonie jego drogi ponownie powinny skrzyżować się z tymi Abrahama. Powoli tworzy się garstka postaci, które najprawdopodobniej będą wspólnie starać się walczyć z wirusem i potworem, który przybył do miasta. Kevin Durand (LOST: Zagubieni) jest tym samym niezwykle ciekawym dodatkiem do obsady jako pracownik Ministerstwa Zdrowia, który ma zdecydowanie większe ambicje niż ganianie za szczurami po restauracjach. Zapewne niedługo będzie mógł upolować szkodniki o wiele większe i groźniejsze. Nowo narodzone stwory są dopiero w początkowej fazie rozwoju, a ich żądza krwi już teraz jest przeogromna. Z każdym dniem będzie coraz trudniej walczyć z zagrożeniem.
The Strain sprawia bardzo pozytywne wrażenie i jest kolejną obiecującą pozycją świetnie rozwijającej się stacji FX. Co ważne, seanse dotychczasowych epizodów minęły błyskawicznie, co zawsze świadczy o tym, że twórcy wiedzą, jak przykuć widza do ekranu. Oby udawało im się to również w kolejnych tygodniach.