Top Gear to program podzielony na segmenty, które doskonale znamy z poprzednich sezonów, a w wyemitowanej przed tygodniem premierze źle funkcjonował praktycznie każdy z nich. Na szczęście producenci i prowadzący uczą się na swoich błędach i starają się wyciągać z nich wnioski. Na efekt nie trzeba było długo czekać, bo drugi odcinek (być może jestem zbyt łaskawy?) był od premiery dużo lepszy. Prosty przykład: w krótkiej wstawce w studiu pomiędzy czołówką i pierwszym materiałem Chris Evans nie powiedział ani jednego słowa. Jasne, nie był to przypadek, a właściwie scenka aktorska związana z testowaniem wyjątkowego, szybkiego McLarena 675LT, ale Matt LeBlanc jako współprowadzący w swojej roli czuje się coraz lepiej. Sam test sportowego samochodu zrealizowano dużo lepiej niż przed tygodniem. Mniej bajerowania, mniej reżyserowania i przygłupich scenek. Więcej faktów, wrażeń z jazdy i epizod Jasona Buttona traktować należy jako dodatkowy atut. Chciałbym jednak zobaczyć, jak inni prowadzący (podobno jest ich aż szóstka) testują samochody na torze ‎Top Gear, a nie wyłącznie Evans. Pozytywnie i z humorem wypadł też test SUV-ów w Republice Południowej Afryki. Był to również pierwszy fragment nowego ‎Top Gear z Eddiem Jordanem jako jednym z prowadzących. Gość wypadł mocno przeciętnie i warto zastanowić się, na ile reżyserowane było delikatne podniszczenie Mercedesa, którym pokonywano górskie etapy (zapominając o zmianie wysokości zawieszenia). Nie mogłem się też oprzeć wrażeniu, że cały ten materiał był jedną wielką reklamą Jaguara F-Pace, a pozostałe dwa samochody stanowiły tylko dodatek. Nieźle wypadli również muzyczni towarzysze podróżujący z prowadzącymi, a chyba najlepiej patrzyło się na Matta i Tinie Tempah, najbardziej wyluzowanych i naturalnych z całej ekipy. No url Po tym, co napisałem powyżej, może wydawać się Wam, że ‎Top Gear wraca na dobre tory. Niestety nie do końca. Materiały przygodowe do drugiego odcinka były dużo lepsze niż w premierze, ale jedna rzecz niestety nadal się nie zmieniła: rozmowa z gośćmi. Pomijam już zaproszonych do programu muzyków, którzy występowali też w materiale z RPA. Evans zaprosił do programu – a jakże – drugiego rudzielca, Damiana Lewisa, aktora znanego m.in. z seriali Billions czy Homeland. Niestety wypadł on sztucznie, irytująco i nie opowiedział ani jednej ciekawej rzeczy. To już Jessie Eisenberg przed tygodniem był bardziej angażującym gościem. Jednak w przypadku tego segmentu programu nadal główną winę ponosi Chris Evans, który – w przeciwieństwie do Jeremy’ego Clarksona – nie potrafi poprowadzić dyskusji w ciekawy sposób. Rozmowa jest więc nudna, sztampowa i kolejny raz skupiona na pierwszych/obecnych samochodach, na które brawami (!) głosują obecni w studiu. Top Gear oceniam więc w drugim odcinku lepiej niż w przypadku premiery. Pod względem fragmentów w studiu to nadal show-wydmuszka, bez duszy, bez pomysłu, z irytującym Evansem, na którego nie da się patrzeć, ale pozostałe materiały wypadły dużo lepiej, dlatego ocena odcinka dość klarownie odzwierciedla moje odczucia związane z nowym Top Gear. To przeciętny program motoryzacyjny, w którym wady i zalety na tę chwilę się równoważą, co chyba wystarcza, by oglądać go dalej, szczególnie że 23. sezon ma mieć tylko sześć odcinków.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj