Three Days of the Condor z 1975 roku oparty na powieści Jamesa Grady’ego pod tytułem Sześć dni kondora opowiada o analityku CIA, który po powrocie z lunchu odkrywa, że cały jego zespół nie żyje. W serialu  Audience Network również mamy amerykańskiego analityka, ale fabuła dość mocno odstaje od swojego pierwowzoru. Główny bohater, Joe Turner (Max Irons), dzięki swojemu algorytmowi trafia na trop spisku terrorystycznego. Mimo początkowych sukcesów, wydarzenia szybko wymykają się spod kontroli i nabierają globalnego charakteru. Podobnie jak w oryginale i tutaj współpracownicy bohatera zostają zabici, a Turner, jako główny podejrzany, musi uciekać. Serial Condor idzie tą samą drogą co Homeland, Berlin Station, The Americans czy chociażby 24. Dostajemy więc szpiegowską intrygę zahaczającą o tematykę bezpieczeństwa państwowego, konflikty międzynarodowe, grę wywiadów i zakrojone na szeroką skalę akcje antyterrorystyczne. Pierwsze odcinki zawiązują fabułę w klasyczny sposób. Według Hitchcockowego prawidła, najpierw następuje trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie. Widz, razem z głównym bohaterem, zostaje wplątany w skomplikowaną sytuację, której idei nie jest w stanie pojąć bez zebrania podstawowych informacji. Śledzimy więc poczynania Joe, podczas rozwiązywania zagadki, która jak się okazuje, ma olbrzymi zasięg. Joe Turner nie jest jedynym bohaterem serialu. Oprócz niego dużą rolę odgrywa jego wysoko postawiony krewny Bob Partridge (William Hurt), funkcjonariuszka próbująca rozwikłać tajemnicę wymordowania grupy analityków CIA Marty Frost (Mira Sorvino) oraz Nathan Fowler (Brendan Fraser), który jest bardzo zagadkowym indywiduum. To tylko niektóre istotne postacie serialu. Część bohaterów sprzyja protagoniście, inne wręcz przeciwnie, próbują wmanewrować go w intrygę lub po prostu pozbawić życia. W tym momencie dochodzimy do pierwszej wielkiej zalety serialu. We współczesnej telewizji ze świeczką szukać produkcji, która w kilku pierwszych odcinkach tak świetnie nakreśliłaby postacie. Wystarczyły trzy epizody, aby każda z osób zyskała podłoże psychologiczne, motywacje, obawy i szeroko pojętą głębię. Bohaterowie są świetnie napisani. Z jednej strony każdy ma pewną złożoność charakteru, z drugiej bardzo czytelną osobowość. Dzięki temu widz nie gubi się w natłoku istotnych postaci (a jest ich naprawdę wiele). Dużo dobrego robią również aktorzy. Max Irons, syn Jeremy Irons, to klasyczny przystojniak, jednak bardzo dobrze radzi sobie w swojej pierwszej tak dużej roli. William Hurt to już ikona kina, także tu nie ma niespodzianek. Po raz kolejny zadziwia Brendan Fraser, aktor, który w młodości został zaszufladkowany jako „bohater ostatniej akcji”, a teraz specjalizuje się w rolach dziwacznych, niepokojących, ale bardzo charakterystycznych mężczyzn. Jego rola w Trzech dniach Kondora to ozdoba serialu. Kolejna po Trust i The Affair tak nieoczywista interpretacja. Postacie są więc świetnie napisane. Czy tak samo sytuacja wygląda z fabułą? Jak najbardziej tak. Trzy dni Kondora balansują na granicy naturalizmu Homeland i efekciarstwa 24 godzin. Nie popada jednak w sztampę i kicz, ponieważ opowieść jest tak interesująca i zajmująca, że widz nie zwraca uwagi na nieliczne i drobne niedociągnięcia. Jak na razie serial nie bawi się w wątki poboczne i całą siłę fabularną koncertuje na motywie przewodnim. Z odcinka na odcinek historia staje się coraz bardziej rozbudowana. Szybko opuszczamy Stany Zjednoczone i wędrujemy na Bliski Wschód. Nic nie jest tutaj jednak ani zbytnio zagmatwane, ani za bardzo uproszczone. Związki przyczynowo-skutkowe są logiczne i klarowne.  Mimo że główny wątek co rusz wzbogacany jest o jakiś istotny aspekt, historia ani na moment nie tonie w odmętach chaosu. Pochwalić też trzeba serial za to, jak umiejętnie porusza się wśród konkretnych gatunków. Motywy sensacyjne są bardzo dobrze zrealizowane techniczne i potrafią zaskoczyć. Momentami jest naprawdę brutalnie, a czasami wręcz wstrząsająco. Wątki dramatyczne nie sprowadzają się jedynie do scen żałoby po zamordowanych postaciach. Serial momentami nurkuje dość głęboko, choć w odpowiednim momencie potrafi się wynurzyć i zaserwować lżejszy segment. Całość zrealizowana jest w konwencji thrillera, dlatego pierwsze odcinki praktycznie non stop trzymają mocno w napięciu. Trzy dni kondora mają szansę być jednym z większych zaskoczeń tego sezonu. Premierowe odcinki serialu nawiązują dość mocno do pierwszych sezonów Homeland, ale dają też dużo od siebie. Tematyka wydaje się bardzo aktualna, choć oczywiście wciąż nie poznaliśmy całej intrygi. Produkcja ani przez moment nie trywializuje, stara się unikać schematów, nie popada w sztampę. Nie jest też skomplikowaną opowieścią, która przypadnie do gustu jedynie miłośnikom powieści szpiegowskich. Intensywność motywów akcji doskonale koresponduje z konwencją trzymającego w napięciu thrillera politycznego. Każdy fan takiej estetyki powinien być zadowolony, ponieważ produkcja wydaje się unikać błędów, tam gdzie jej poprzednicy polegli.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj