Serial Trzy dni Kondora wie, jak zrobić użytek ze swoich walorów. Ma tak dużo ciekawie nakreślonych postaci, że może sobie pozwolić na całkowite zrezygnowanie z kilku ważnych bohaterów i wysunięcie na pierwszy plan osób stanowiących do tej pory tło opowieści. W poprzednim odcinku brylowali Bob Partridge i Sharla Shepard, a teraz najwięcej czasu dostaje Mae Barber oraz Gabrielle Joubert. Dzięki temu zabiegowi znaczenia nabierają bardziej interesujące wątki. Czym jest grupa trzymająca władzę? Jaki cel mają działania White Sands? Co tak naprawdę siedzi w głowie Joubert? Na tym podobne pytania próbuje odpowiedzieć odcinek zatytułowany No Such Thing. Obszerne retrospekcje zabierają nas na przyjęcie zorganizowane dla państwowych oficjeli, podczas którego towarzyszymy małżeństwu Barber. Podążając za Mae, jesteśmy świadkami pokątnych spotkań, ukradkowych spojrzeń i szeptów w ukryciu. Coś się szykuje, plany zostają przedsięwzięte, a w centrum tego wszystkiego jest Sam Barber. Jak na razie nie wiemy, na czym polega główny spisek, jednak dociera do nas coraz więcej informacji. Dużo wyjaśnia wprowadzenie do odcinka, podsumowujące w sprytny sposób wątek przewodni i naświetlające hipotetyczną przyszłość. Dobrze to koresponduje z poruszającą sceną, w której Reuel Abbott roni łzy na szpitalnym łóżku swojej żony, a w tle pojawiają się przebitki z dotychczasowych wydarzeń. Twórcy dbają, abyśmy nie pogubili się w fabule. Mimo rozbudowanej intrygi całość jest bardzo czytelna i niezbyt skomplikowana w odbiorze. W odróżnieniu od na przykład Homeland, Trzy dni Kondora skupiają się na akcji, a nie na misji mającej otworzyć oczy społeczeństwom. Mimo to główna intryga jest ciekawa i wciągająca. Z tego, co do tej pory wiemy, opiera się na sprowokowanym przez wysoko postawionych decydentów i prywatne instytucje ataku biologicznym, mającym na celu zmianę globalnej równowagi i wprowadzenie na rynek pewnych technologicznych rozwiązań. Twórcy obdzierają „fabularną cebulę” z warstw w tak interesujący sposób, że widz nie może doczekać się kolejnych wyjaśnień. Wbrew pozorom to nie jest często spotykana sytuacja w serialach telewizyjnych. Rozwój głównej intrygi to najmocniejszy element bieżącego odcinka, ale nie jedyny. W odróżnieniu od poprzedniego odcinka, tym razem twórcy w doskonały sposób gospodarują postać Kathy Hale. Tydzień temu nie miała nic do roboty, teraz jest w centrum wydarzeń. Jej konfrontacja z Joubert działa jak w pierwszorzędnym thrillerze. Trzymające w napięciu wprowadzenie, później gra pozorów, próba sił, aż do dynamicznych rozstrzygnięć i krwawej strzelaniny. Sam finał zaskoczył chyba wszystkich. Gdy już wydaje się, że Joe i Kathy uciekli przed bezlitosną najemniczką, padają dwa strzały i…Kathy ginie. Czy bohaterka rzeczywiście odeszła do krainy wiecznych łowów? Wszystko na to wskazuje, choć jak to w serialach bywa, jest szansa na nagłe odrodzenie się. Gdyby jednak twórcy zdecydowali się pożegnać z tą postacią, pokazaliby wielką odwagę twórczą. Miałoby to też sens fabularny. Porywacz Joe zostałby się teraz mordercą i miałby jeszcze większe problemy ze ścigającą go władzą. Serial przenosi środek ciężkości w inne miejsca i tym razem działa to doskonale. Nie ma Boba, dużo mniej jest Joego, Nathan pojawia się tylko w kilku ujęciach. Jak na razie z oczekiwanego spotkania Turnera i Ironsa nic ważnego nie wynika. Nie ma to jednak wielkiego znaczenia, bo produkcja robi olbrzymi krok do przodu, skupiając się na innych wydarzeniach i po raz kolejny umiejętnie korzystając z retrospekcji. Condor po zeszłotygodniowym przestoju ponownie łapie wiatr w żagle i udowadnia, że zaskakuje lepiej niż wiele bardziej znanych produkcji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj