Po seansie najnowszego odcinka będą zadowoleni na pewno ci, którzy narzekali na zbytni surrealizm w poprzednich epizodach. W szóstej odsłonie jest go jak na lekarstwo. Nie znaczy to jednak, że brakuje charakterystycznej dla Davida Lyncha estetyki. Nowe Twin Peaks wciąż jest twardym orzechem do zgryzienia dla widza przyzwyczajonego do tradycyjnych serialowych narracji.
Przykładem takich rozwiązań fabularnych, nieakceptowalnych dla oglądających wychowanych na szybkim montażu i dynamicznym tonie opowieści, są ciągnące się w nieskończoność, powolne sceny. W omawianym epizodzie mamy kilka motywów, które nie zaskoczą osób zaznajomionych z twórczością David Lynch, a mogą zniechęcić widzów będących na bakier z jego stylistyką. „Wypełnianie formularzy” przez Douga czy spotkanie Richarda Horne z jego zwierzchnikiem nie imponują intensywnością wydarzeń i błyskotliwymi zwrotami akcji. Mają one jednak w sobie klimat dobrze znany fanom reżysera. Niby nic się nie dzieje, a jednak – pewne treści są cały czas przekazywane. Tajemnicze rysunki, magiczna moneta – oba motywy okazały się kluczowe dla wydarzeń z bieżącego odcinka. Tego typu rozwiązania nie zawsze są jasne i klarowne, jednak posiadają znaczenie i odgrywają ważną rolę w przekazie artystycznym.
Cieszy fakt, że coraz częściej w serialu słychać muzykę. Mimo że Lynch ma najwyraźniej nowy pomysł na oprawę dźwiękową realizowanych przez siebie obrazów, to nie może się całkowicie odciąć od swojej spuścizny, kiedy to melodie odgrywały pierwszoplanową rolę w każdej z jego produkcji. Jedna z przydługich scen z omawianego odcinka, kiedy to Dougie wypełnia formularze, okraszona jest świetnym podkładem audio (którego autorem jest Johnny Jewel), przynoszącym na myśl motyw przewodni z Twin Peaks: Fire Walk with Me. Takie rozwiązanie sprawia, że ta pozornie nudna sekwencja zyskuje na atmosferze i w ogóle się nie dłuży. Podobnych motywów jest coraz więcej i mają one duże znaczenie dla formy serialu.
W odróżnieniu od poprzednich epizodów omawiany odcinek całkiem nieźle wygląda pod względem aktorskim. Największe brawa należą się Naomi Watts, która pokazała, że nie bez kozery uznawana jest za jedną z najlepszych aktorek w Hollywood. Jej zmagania z Dougiem oraz bezlitosne ruganie oprychów to pierwszorzędnie zagrane sceny, które zyskują na jakości dzięki jej interpretacji. Całkiem nieźle radzi sobie również młody aktor wcielający się w Richarda Horne i Balthazar Getty w roli gangstera-magika. Dużo gorzej wypada scena w Double RR z powracającą Heidi w roli głównej, ale to już zasługa starszej obsady, która warsztatowo nadal sobie nie radzi.
Jak już wcześniej zostało napisane, fabuła szóstego odcinka pozbawiona jest dużego nagromadzenia motywów surrealistycznych. Dostajemy jedynie krótką, ale ważną wstawkę z Czarnej Chaty. „Obudź się, nie umieraj” – woła jednoręki do skołowanego Douga. Być może jest to zapowiedź rychłego powrotu głównego bohatera do zdrowych zmysłów? Duża część fabuły bieżącego epizodu skupia się właśnie na Jonesie i jego rodzinie. Niestety nie uświadczymy tym razem złego Dale’a, ani wątku morderstwa w Dakocie. Za to dostajemy morderczego karła – dziwaczną, trochę zabawną postać, która wzięła na celownik biednego Douga Jonesa.
W omawianym epizodzie pojawia się też kilku starych znajomych. Powraca podstarzały Carl Rodd, widziany już wcześniej Albert Rosenfield czy zastępca szeryfa Hawk. Warto odnotować, że w Twin Peaks wreszcie zadebiutowała na wpół mityczna Diane (w tej roli Laura Dern), która z pewnością odegra bardzo ważną rolę w całej opowieści.
Ci, którzy narzekali na brak logiki i zbyt nachalną abstrakcję w trzeciej odsłonie Twin Peaks, teraz powinni być zadowoleni. Wydarzenia z omawianego odcinka są dowodem na to, że David Lynch ani na moment nie stracił kontroli nad swoim dziełem i dobrze wie, dokąd to wszystko zmierza. Zawiodą się jednak ci, którzy liczyli, że twórca porzuci autorskie i artystyczne manieryzmy i zacznie wreszcie mówić językiem współczesnej telewizji. Nic z tych rzeczy. Reżyser nadal kieruje swoją opowieść krętymi drogami niekonwencjonalnej i awangardowej narracji. Gdzie to nas wszystko zaprowadzi? Poczekajmy. To dopiero 1/3 osiemnastogodzinnego filmu. Przed nami jeszcze długa podróż.