Twórcy Ucha Prezesa mają niezwykle komfortową sytuację. Nie muszą spędzać godzin, dni i tygodni, wymyślając chwytliwe pomysły fabularne. Nasza rodzima polityczna rzeczywistość jest tak bogata, że można czerpać z niej jak ze studni bez dna. Umiejętne przełożenie tego wszystkiego na język satyry to już inna sprawa. Dotychczas Robert Górski i jego ekipa wywiązywali się z tego zadania zadowalająco. Jak pod tym względem wypadła premiera 2. sezonu?
Polityczne wakacje tego roku były wyjątkowo gorące. Wszystko przez decyzje prezydenta, które zmieniły sytuację polityczną w Polsce o 180 stopni. Weta głowy państwa wpłynęły też znacząco na Ucho Prezesa, także nic dziwnego, że twórcy od tego właśnie tematu rozpoczęli 2. sezon. Na Nowogrodzkiej pojawiają się więc postacie odgrywające w kryzysie konstytucyjnym znaczącą rolę. Zabrakło jedynie Adriana… to znaczy Andrzeja. Tak – wiecznie oczekujący na audiencję u Prezesa polityk zyskał podmiotowość i w Ucho Prezesa. Twórcy ewidentnie chcieli oddać mu szacunek, traktując go z większą estymą niż do tej pory. Pan prezydent nie pojawia się w odcinku osobiście. Słyszymy go jedynie w przekazie telewizyjnym, co i tak wystarcza, aby wywołać prawdziwą burzę wśród bohaterów serialu.
To on jest przyczyną wybuchów złości Prezesa i to dzięki niemu na Nowogrodzkiej pojawiają się wcześniej niewidziani tam goście. Główną gwiazdą epizodu okazuje się oczywiście, już wcześniej zapowiadany, Andrzej Seweryn. Co tu dużo pisać – jego interpretacja ministra nauki jest bezbłędna. W takich momentach widać jak na dłoni, że warsztat aktorski robi wielką różnicę. Jarosław Gowin został sparodiowany idealnie. Mimo że wizualnie panowie nie są do końca do siebie podobni, aktor przyjął taką pozę, że podczas seansu oczami duszy widzimy prawdziwego polityka. Sposób mówienia, uczesanie, ubiór – wszystko się zgadza.
Doskonale została również napisana jego rola. Kłania się tutaj talent kabaretowy Roberta Górskiego, który z pewnością był autorem kwestii tego polityka. Dyskusyjna postawa ministra podczas kryzysu z wymiarem wymiarem sprawiedliwości została potraktowana bezwzględnym ostrzem satyry. Jestem w stanie sobie wyobrazić pana Gowina podczas seansu, który czerwieni się, widząc, jak komicy celnie punktują jego ówczesne zachowania.
Całe szczęście postać ta finalnie odgrywa pozytywną rolę. Okazuje się, że przybywa on na Nowogrodzką prosić Prezesa o zmianę agresywnego języka debaty publicznej. Szef oczywiście nie ma zamiaru się podporządkować, reagując na utyskiwania ministra niezwykle agresywne. Wybuchy złości Prezesa to kolejna perełka premiery 2. sezonu. Widać, że Robert Górski po przerwie wakacyjnej nabrał werwy i sił witalnych, dzięki czemu odgrywa swoją rolę z większym zadziorem i widoczną pasją. Porównując jego kreację z finałem 1. sezonu, widzimy dużą różnicę. Wtedy Prezes był wyczerpany, wypalony i wymęczony. Teraz mógłby góry przenosić, a przynajmniej prezydenta z fotela wysadzić.
Doskonale tę sytuację podsumowują kolejni goście – minister sprawiedliwości i prokurator Stanisław. Pan Zbyszek, analizując Prezesa, nie dość, że trafia w dziesiątkę, to jeszcze robi to niezwykle zabawne. Szkoda tylko, że jest to śmiech przez łzy, bo jego komiczny monolog ma w sobie wiele prawdy. W roli prokuratora Stanisława debiutuje również znany aktor – Jerzy Bończak. Niestety obaj panowie wchodzą do gabinetu Szefa wszystkich szefów dopiero w ostatnich sekundach odcinka, także nie mają wielkiego pola do popisu. Można jednak przypuszczać, że jeszcze tych panów zobaczymy.
Premierę 2. sezonu Ucha Prezesa trzeba ocenić bardzo pozytywnie. Twórcy nie idą na łatwiznę. Dostarczane przez naszą rzeczywistość polityczną pomysły traktowane są bezlitosnym ostrzem satyry i parodiowane w umiejętny sposób. Niektóre wydarzenia są przecież tak kuriozalne, że nie wymagają zbytnich wysiłków, aby były śmieszne. Robert Górski jednak podchodzi do nich niezwykle kreatywne, dzięki czemu bawią jeszcze intensywniej. Artysta nadal jest doskonały w tym, co do tej pory było jego główną domeną. Na polskiej scenie kabaretowej ze świeczką szukać komika, który by tak celnie punktował przywary współczesnych polityków. Jednym słowem, właściwy facet na właściwym miejscu.