Dwa lata temu nakładem wydawnictwa Egmont na polskim rynku ukazał się komiks X-Men: Deadly Genesis. Rodzimi fani Marvela wszem wobec domagali się jednak, aby czytelnicy mieli również okazję zapoznać się z dalszym ciągiem tej historii. W Uncanny X-Men. Powstanie i upadek Imperium Shi'ar scenarzysta Ed Brubaker, prawdziwy czarodziej, jeśli chodzi o opowieści poświęcone poszczególnym postaciom, znów próbuje swoich sił w fabule skupionej na grupie herosów. Z jednej strony chce on zapełnić wyrwę, jaka powstała w świecie mutantów, z drugiej zaś pragnie pokazać, że ci nawet rzuceni na odległe rubieże Wszechświata są w stanie zaangażować odbiorcę bez reszty. Nawet jeśli Brubaker zdołał stworzyć historię lepszą niż poprzednio, to wciąż będzie nam jednak daleko do zachwytów. Wszystko przez nieco sztampowe, by nie powiedzieć po prostu archaiczne rozwiązania rodem z lat 90. XX wieku, sprawiające, że cały tom jawi się jak jeden wielki konglomerat schematów i uproszczeń. Twórca koniec końców nada fabule odpowiedni impet i kierunek, jednak zanim to zrobi, część czytelników może już bezpowrotnie porzucić lekturę. Fabuła tomu przebiega dwutorowo. Najważniejszą dla niej postacią staje się Gabriel Summers aka Wulkan, brat Cyclopsa, który pała żądzą zemsty za lata zniewolenia w kosmicznym Imperium Shi'ar. Mamy tu do czynienia z jedną z najpotężniejszych postaci w całym uniwersum, więc nikogo nie trzeba specjalnie przekonywać, że Wulkan nawet po trupach będzie dążył do przedsięwziętych celów. Na przeciwległym biegunie opowieści krok w krok za nim podążają X-Men, który muszą rozważnie dobierać kolejne posunięcia. Wszystko to rozgrywa się bowiem w międzygalaktycznym państwie, które tylko pozornie jest oazą spokoju - jeden mały błąd może uruchomić całą lawinę wydarzeń, a mieszkańcy Shi'ar wciąż przecież tęsknią za latami świetności. Dodajmy do tego fakt, że Profesor X w Imperium traktowany jest jak persona non grata, a dojdziemy do wniosku, że mutanci ponownie usiedli na beczce fabularnego prochu.
Źródło: Egmont
Bodajże największym mankamentem komiksu jest sposób, w jaki Brubaker traktuje wydawałoby się centralną dla swojej opowieści postać Wulkana. To żaden arcyłotr pełną gębą; ledwie rozkapryszony podrostek, który swoją krucjatę prowadzi nieco z braku laku. Scenarzysta miast budować bohatera wciągającego na poziomie charakterologicznym, w pewnym momencie dokonuje niezrozumiałej wolty i środek ciężkości przesuwa na kolejne dworskie intrygi i romanse, siłą rzeczy rozmywając zależności pomiędzy postaciami. Te w historię wchodzą niekiedy bez wyraźnych motywacji czy fabularnego przygotowania; chciałoby się powiedzieć, że są bo są. Jeszcze gorzej w tej materii jest na drugim czy nawet trzecim planie wydarzeń; bez pogłębionego rozeznania w uniwersum Marvela część czytelników będzie miała problem w rozstrzygnięciu, skąd i po co przybywa jeszcze jeden bohater. Karuzela postaci kręci się bez większego ładu i składu; ma przyciągnąć rozmachem, jednak narracyjna zamaszystość jest w tym przypadku zupełnie pusta. Raz Brubakerowi wychodzi emocjonalny tasiemiec, w innym miejscu na łeb na szyję gna w stronę superbohaterskiego łubu-dubu, przy czym, jeśli zapytasz, dlaczego akurat teraz wykorzystana jest ta a nie inna konwencja, odpowiedzi nie dostaniesz. Znajdą się jednak tacy czytelnicy, wśród nich niżej podpisany, którzy w całym tym fabularnym galimatiasie i tak dostrzegą ledwie tlące się, lecz wciąż obecne przejawy artystycznego kunsztu Brubakera. Są tu przecież osobiste dramaty powiązane z ciepłem domowego ogniska, polityczne machinacje i kalkulacje czy całe spektrum wątków emocjonalnych. Scenarzysta ostatecznie nie polegnie na placu twórczego boju; choć brakuje mu niekiedy wizji i zamysłu, Brubaker tam, gdzie trzeba, zamienia się w sprawnego wyrobnika i zapewnia nas, że z niejednego superbohaterskiego pieca jadł chleb. Twistów i fabularnych niespodzianek znajdziemy tu bez liku, miłośnicy politycznych rozgrywek znajdą tu coś dla siebie, a przecież w odwodzie zostaje jeszcze potężna skala opisywanych wydarzeń. Bodajże najciekawszym elementem komiksu staje się koniec końców jego zupełnie nieoczywiste podsumowanie - część z twórczych grzechów będziemy mogli dzięki niemu odpuścić.
Odpowiedzialni za oprawę graficzną Billy Tan i Clayton Henry co prawda nie wspinają się na szczyt swoich artystycznych możliwości, jednak i tak rozrysowują całą historię konsekwentnie, wyraziście, pozwalając sobie na pewną dozę frywolności w oddanych tu z wielką dbałością o detale scenach pojedynków. Jeśli czegoś w warstwie wizualnej już się przyczepić, to jaśniejących oblicz niektórych bohaterów - ci prezentują się tak, jakby chcieli nam koniecznie zademonstrować swoje zmumifikowane wersje. Uncanny X-Men. Powstanie i upadek Imperium Shi'ar to pozycja, która podzieli czytelników na dwa obozy: jedni mogą po lekturze poczuć się znużeni, może nawet zirytowani, inni zaś odnajdą tu okazję na sentymentalną podróż do trykociarskich historii z lat 90. Mankamentów w tym komiksie odnajdziemy co niemiara, ale w ostatecznym rozrachunku zostaną one zrównoważone przez wielowątkową fabułę i całą paletę intryg i romansów, które sprawią, że poczujemy się tak, jakbyśmy odkrywali nowe terytoria w uniwersum Marvela. W dodatku tom daje nam szansę zaznajomienia się z historią Imperium Shi'ar, które zaważy na historii ukazanej w filmie X-Men: Dark Phoenix. Kilka pieczeni na jednym ogniu, nawet jeśli kucharz-Brubaker momentami nie trafia tak z użyciem zaczynu, jak i przypraw.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj