Venom oferuje nam historię o zadziornym, może nieco nieprzewidywalnym, posiadającym silny kodeks moralny reporterze, którego właśnie owa moralność prowadzi na dno. Momentalnie traci pracę, dom, kota i dziewczynę. A wszystko przez to, że stara się zdemaskować milionera i szefa firmy (Riz Ahmed), zajmującej się prowadzeniem badań medycznych, tak jak mówił nam zwiastun. Dla kogoś, kto nie zna oryginalnej historii z komiksów, może nie brzmieć to jeszcze jakoś tragicznie, ale niestety pozostałych będzie to razić. Im dalej tym gorzej, bowiem nagle otrzymujemy półroczny przeskok w czasie. Ja rozumiem, że musiało trochę wody w rzece upłynąć, by pokazać zmiany w życiu bohaterów i dać im czas na rozwinięcie się, ale już samo to tworzy jedną z wielu dziur fabularnych w Venom. Film nie pokazuje genezy postaci znanej z komiksów i to okazuje się błędne, bo zaprezentowana alternatywa nie jest atrakcyjna. Zapomnijcie o jakiejkolwiek obecności Spider-Mana, postaci bez której symbiont w obecnej formie dosłownie by nie istniał. Jedyne nawiązanie do oryginalnej historii to wzmianka o tym, że Eddie Brock został wyrzucony z Daily Globe. A przecież to właśnie nienawiść do Pajączka tak naprawdę uczyniła z Eddie'ego i Venoma tak zgraną parę, łącząc ich więzią napędzaną pogardą do Petera Parkera. Ciężko mi nawet wyrazić słowami, jak bardzo ten zabieg spłyca głównego bohatera czy też raczej bohaterów, bo choć istnieją razem, to jednak należy rozpatrywać ich osobno. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że tutaj uczyniono z Venoma antybohatera już na początku historii, podczas gdy w komiksach tak naprawdę zajęło to szmat czasu i stanowiło kolejny filar tej postaci. Bez tego wszystkiego filmowa geneza bohatera staje się po prostu miałka. Skoro bohater trochę niedomaga to może chociaż główny zły się udał? Otóż nie. Ze wszystkich możliwych wrogów Venoma wybrano jednego ze słabszych i mniej znanych, a dodatkowo również jego historię zmieniono i to jeszcze bardziej niż Eddie'ego. A na dodatek nie ma on właściwie w ogóle czasu ekranowego na rozwój, bowiem tak naprawdę prócz pokazania w kilku scenach, jakiż to on nie jest zły, żądny władzy i wiedzy, to nie bardzo jest eksponowany. A szkoda, bowiem tkwił tu potencjał na ciekawą postać, a zamiast tego dostaliśmy takiego dyskontowego Lexa Luthora z lokalnej hali targowej w wykonaniu Riza Ahmeda. I to tego w wersji ze Batman v Superman: Dawn of Justice . Reżyser zmienia zasady gry wtedy, kiedy jest to dla niego wygodne. Od początku ustalone jest, że Symbionty mogą przeżyć jedynie w połączeniu z ciałem nosiciela ze względu na naszą atmosferę. Chwilę potem dochodzi do tego kwestia konieczności kompatybilności na linii symbiont-człowiek. I może miałoby to sens, gdyby nie to, że film przy kilku okazjach sam te zasady bardzo mocno łamie, bez żadnego wyjaśnienia prócz takiego, że po prostu jest to potrzebne twórcom do rozwoju fabuły. Zero próby racjonalizacji, widzu domyśl się sam. Na fabule problemy tej produkcji się nie kończą. Otóż film zdaje się zapominać, czym chciałby być. Idealnie byłoby oczywiście, gdyby zgodnie z duchem postaci dostał kategorię wiekową R (film nie wskazany dla widzów poniżej 17 roku życia), ale to jak wiemy się nie zdarzyło. Nawet to głośno omawiane odgryzanie głów. Niby jest obecne, ale tak naprawdę jest ono zasygnalizowane, nie zaś pokazane. Twórcy chyba chcieli połączyć film akcji z... komedią romantyczną. Nie wiem, jak inaczej mógłbym to opisać, patrząc na relację głównego bohatera ze swoją dziewczyną, dodatkowo komentowaną prześmiewczo przez Symbionta. Dodatkowo jeszcze dochodzą sceny rozmów na linii Eddie - Venom, które bardziej przypominają te z gatunku "dobry glina, zły glina". Takie momenty, a jest ich masa, jeszcze bardziej psują mrok postaci Venoma i sprawiają, że czułem się, jakbym wręcz oglądał parodię oryginału. Czy są jakieś plusy tej produkcji? Tak. Przede wszystkim Tom Hardy, który stara się zrobić wszystko, by wydobyć jak najwięcej ze swojej postaci, jak i z całej historii. Prawda jest taka, że każdy inny aktor w tym filmie blednie przy nim. Gdyby nie on, produkcja ta dostałaby spokojnie oczko niżej, jeśli nie mniej. Udaje mu się odegrać swoją rolę do stopnia, w którym jestem w stanie polecić pójście na ten film tylko i wyłącznie po to, żeby zobaczyć co ten facet potrafi zrobić na ekranie z tak kiepsko rozpisaną postacią i scenariuszem. Pozytywne wypada oprawa techniczna. Zarówno pod względem wizualnym, jak i dźwiękowym film jest bardzo udany. Sceny akcji, przede wszystkim pościgu ulicami San Francisco, ogląda się z zapartym tchem, ciesząc oczy świetnie zrealizowanymi efektami specjalnymi, zaś muzyka i efekty dźwiękowe ucieszą każde ucho. Tym bardziej więc szkoda, że aktorski i techniczny potencjał filmu został zmarnowany beznadziejnym i pełnym dziur scenariuszem. Jeśli nie znacie oryginalnej historii Venoma, bądź chcecie zobaczyć, jakie cuda czyni Tom Hardy nawet z najgorszą rolą, idźcie na ten film na własną odpowiedzialność. Może będziecie się na nim dobrze bawić, ale reszcie zdecydowanie to odradzam. Nie jest to rozrywka, jakiej oczekujemy po filmach komiksowych.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj