Uwaga, Victoria to film niemiecki. Nie występują w nim żadne hollywoodzkie czy europejskie gwiazdy. Scenariusz miał raptem 16 stron, a duża cześć tego, co widzimy na ekranie, to efekt improwizacji aktorów na planie. Ostateczny rezultat – bardzo dobry! Istotę filmu doskonale oddaje jego hasło reklamowe: One girl. One city. One Night. One Take. Mamy więc Berlin, najbliższą nam niezwykle dynamicznie rozwijająca się europejską metropolię, a w niej dziewczynę z Hiszpanii, która mimo że nie zna słowa po niemiecku, pracuje w jednej z kawiarni. Wychodząc z klubu, spotyka grupkę kumpli, wdaje się z nimi w rozmowę łamaną angielszczyzną i od tego momentu zaczyna się jej odyseja. Wszyscy są pijani, co ułatwia nawiązanie znajomości. Dziewczyna decyduje się towarzyszyć kompletnie nieznanym, nieźle nawalonym chłopakom. Pomyślicie pewnie: "No tak, wszystko jasne. Wiemy, dokąd zmierza ta historia. Gdzie jest ten suspens?". Powiem tylko tyle, że jesteście w błędzie. Dziewczyna zostaje wplątana w historię, która przerasta nie tylko ją, ale także chłopaków, którym towarzyszy. Przyjdzie jej zapłacić wysoką cenę za swoją niefrasobliwość. Teoretycznie jest dorosła, ale to tylko pozory - w ciągu jednej nocy zostanie jej udzielona przyspieszona lekcja wchodzenia w dorosłość. Film zrealizowany został w jednym ujęciu, co jest mistrzostwem samym w sobie, biorąc pod uwagę, że akcja dzieje się w czasie rzeczywistym (zaczyna się późno w nocy i kończy o świcie), a plan zmienia się wraz z podróżą bohaterów przez miasto od klubu, poprzez dach bloku, ulice, podziemne garaże, ucieczkę przed policyjną obławą itd. To drugi przypadek w historii kina, kiedy mamy do czynienia z jednym ujęciem w całym filmie. Pierwszym była głośna Rosyjska arka Aleksandra Sokurowa. Tam jednak cała akcja dzieje się w jednym miejscu – Ermitażu. W Victorii kamera, towarzysząc bohaterom, przemierza miasto i robi to w sposób tak naturalny (chociażby scena wejścia bohaterów do samochodu, a potem kadrowanie ich z różnych stron w trakcie podróży), że nie mamy wrażenia sztuczności. Co więcej, operator (świetny Norweg Sturla Brandth Grøvlen) potrafił skoncentrować naszą uwagę na wybranych detalach, podkreślając charakter poszczególnych scen, co zasługuje na szczególne uznanie, bo realizacja odbywała się na żywo (jedno ujęcie), bez żadnych możliwości dubli. Przyznam, że oglądając niektóre sceny, nie mogłem uwierzyć, że nie były one wcześniej dokładne przećwiczone z operatorem, tylko realizowane spontanicznie. No url Wielkie brawa należą się aktorom. Laia Costa, grająca dziewczynę, miała niesłychanie trudne zadanie oddać całą gamę zmieniających się uczuć i emocji - od niefrasobliwej beztroski do przyspieszonego wejścia w dorosłość. W ostatecznym rozrachunku to ona okazuje się silna, mężczyźni w sytuacji ostatecznej zawodzą. Ten sam motyw pojawiał się już w tym roku w Eskorcie, Mad Maksie i  Igrzyskach Śmierci. To znak, że kino dostrzega kryzys męskości, którego nie są w stanie ukryć wyczyny różnych facetów w trykotach. Pozostała część ekipy aktorskiej wypadła równie dobrze i w pełni naturalnie. Na uwagę zasługuje również ścieżka dźwiękowa, świetnie podkreślająca atmosferę Victorii, ale równocześnie na tyle uniwersalna, że bardzo dobrze sprawdza się słuchana niezależnie. Odpowiada za nią Nils Frahm, łączący w swojej muzyce (wykorzystującej głównie fortepian) elementy klasyki, jazzu i elektroniki. Widać, że kinematografia europejska - również w obrębie kina gatunkowego, zdominowanego przez Hollywood - potrafi poradzić sobie bardzo dobrze, pod warunkiem, że nie kopiuje amerykańskich schematów, tylko stara się podążać własną drogą. Tylko tak dalej!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj