Violet to film psychoterapeutyczny. Na przykładzie losów głównej bohaterki pokazuje demony drzemiące w wielu z nas, a następnie instruuje, jak się z nimi rozprawić. To mądry obraz, ubrany w unikatową formę.
Twórczynią
Violet jest
Justine Bateman, która w przemyśle filmowym jest już bardzo długo, jednak nie jako reżyserka, a aktorka. Oglądając autorski debiut artystki, nie da się oprzeć wrażeniu, że duża część wydarzeń ekranowych zainspirowana została jej doświadczeniami w branży. Co więcej, wątki psychologiczne, które stanowią klucz do opowieści, również umocowane są w życiu twórczyni. Mając taką świadomość, seans robi jeszcze większe wrażenie. W końcu oglądamy po części prawdziwą historię, która z każdą minutą ekranową zagłębia się coraz mocniej w duszę głównej bohaterki. Gdy odkrywamy, że jej przeżycia są w jakiś sposób tożsame z tym, czego również my doświadczamy, świadomie towarzyszymy Violet do końca jej podróży, żeby przekonać się, czy wybrnęła z tego życiowego uwikłania. Może sami skorzystamy z jej doświadczeń?
Główna bohaterka pracuje przy produkcji filmowej. Ma dwójkę bliskich przyjaciół, wielu znajomych, byłego chłopaka, charyzmatycznego szefa i rodzinę, z którą kontaktuje się co jakiś czas. Młoda, atrakcyjna Violet jest szanowana w branży, ma wiele kontaktów i duże osiągnięcia. Taki obraz jawi się, gdy obserwujemy bohaterkę z dalszej perspektywy. Rzeczywistość jest jednak dużo bardziej ponura. Violet czuje się coraz bardziej samotna. Jej szef poniża ją przy każdej okazji, a koledzy z firmy wykorzystują. Patologie i traumy rodzinne całkowicie zniszczyły jej pewność siebie. Nie potrafi rozmawiać z nikim o swoich uczuciach, a z byłym chłopakiem łączą ją nieprzepracowane urazy. Violet jest znerwicowana, zakompleksiona i zagubiona. Głos w jej głowie co chwilę wypomina jej wady. Mówi, że jest głupia, a wszyscy wokoło nią gardzą. Kobieta jest bezsilna wobec tej dołującej siły. Jednak w jej życiu w końcu następuje przełom.
Justine Bateman w swoim filmie prowadzi narrację na kilku płaszczyznach. Z jednej strony obserwujemy bohaterkę zmagającą się z codziennością, z drugiej słyszymy głos z offu (w tej roli
Justin Theroux) komentujący w negatywnym tonie większość sytuacji, z którymi Violet się styka. To jednak nie koniec. Na ekranie pojawiają się też napisy odsłaniające bezsilność „prawdziwego ja”, które nie potrafi przebić się przez defetyzm wewnętrznego głosu i wciąż nieprzychylnej codzienności. Jakby tego było mało, co jakiś czas cały ekran zabarwia się na czerwono, co odzwierciedla narastającą w Violet frustrację. W filmie pojawiają się też szybko zmontowane wstawki pokazujące agresywne i impulsywne sceny. Bateman używa różnych form artystycznych do ukazania stanu umysłu, emocji i uczuć bohaterki. Wydaje się, że nie wszystko jest tutaj potrzebne. Przykładowo, krzykliwe wtręty czy spływająca czerwień wybijają nieco z immersji. Na szczęście pozostałe środki spełniają swoją funkcję, choć na pewno nie każdemu przypadnie do gustu taka zwielokrotniona narracja.
Violet to ambitny projekt, ale nie doskonały. Twórczyni na pewno włożyła w niego serce, a motywy autobiograficzne świadczą o szczerości artystycznej. Przedstawiając losy bohaterki granej przez
Olivię Munn (
X-Men: Apocalypse,
Predator), autorka jednak nie pokazuje szerszego kontekstu, a skupia się jedynie na przyczynach obniżonej samooceny Violet oraz reperkusjach, jakie ona przynosi. Patologie rodzinne, a później już tylko problemy w pracy i zawirowania uczuciowe. Eksplorujemy jedynie te wątki, pomijając wszystkie inne aspekty życia Violet. Co więcej, gdy nadchodzi przełom, nie dzieje się tak naprawdę nic wyjątkowego. W pewnym momencie Violet zaczyna sobie po prostu radzić z tym, co jeszcze nie tak dawno ją przytłaczało. W filmie nie jest zarysowany impuls, dzięki któremu bohaterka trafia na drogę do wyzwolenia. Z drugiej strony, w prawdziwym życiu nic nigdy nie dzieje się jak za dotknięciem magicznej różdżki. Metamorfoza często przychodzi naturalnie, a największe zmiany następują wewnątrz nas. Sęk w tym, że w Violet nie jest to do końca widoczne na płaszczyźnie psychologicznej. Justine Bateman wypracowała wiele środków artystycznych do ukazania sił wewnętrznych rządzących życiem bohaterki, ale w momencie przełomu ich potencjał nie zostaje wystarczająco wykorzystany.
Można ponarzekać na mało stabilną konstrukcję fabularną, niezbyt szeroki kontekst i uproszczenia scenariuszowe, ale jakie to ma znaczenie, jeśli w trakcie seansu utożsamiamy się z główną bohaterką, a jej losy odnosimy w pewien sposób do naszych przeżyć? To właśnie jest największą siłą obrazu Bateman. Porusza uniwersalny temat, odnosząc się do problemów, które zapewne sama przepracowała. Film pełni pośrednio funkcję terapeutyczną – zachęca do podążenia śladami Violet. Jest w nim wartość psychoanalityczna. Szkoda, że artystka w pogoni za nią pomija tak dużo istotnych aspektów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h