Violet - recenzja filmu [American Film Festival 2021]
Violet to film psychoterapeutyczny. Na przykładzie losów głównej bohaterki pokazuje demony drzemiące w wielu z nas, a następnie instruuje, jak się z nimi rozprawić. To mądry obraz, ubrany w unikatową formę.
Violet to film psychoterapeutyczny. Na przykładzie losów głównej bohaterki pokazuje demony drzemiące w wielu z nas, a następnie instruuje, jak się z nimi rozprawić. To mądry obraz, ubrany w unikatową formę.
Twórczynią Violet jest Justine Bateman, która w przemyśle filmowym jest już bardzo długo, jednak nie jako reżyserka, a aktorka. Oglądając autorski debiut artystki, nie da się oprzeć wrażeniu, że duża część wydarzeń ekranowych zainspirowana została jej doświadczeniami w branży. Co więcej, wątki psychologiczne, które stanowią klucz do opowieści, również umocowane są w życiu twórczyni. Mając taką świadomość, seans robi jeszcze większe wrażenie. W końcu oglądamy po części prawdziwą historię, która z każdą minutą ekranową zagłębia się coraz mocniej w duszę głównej bohaterki. Gdy odkrywamy, że jej przeżycia są w jakiś sposób tożsame z tym, czego również my doświadczamy, świadomie towarzyszymy Violet do końca jej podróży, żeby przekonać się, czy wybrnęła z tego życiowego uwikłania. Może sami skorzystamy z jej doświadczeń?
Główna bohaterka pracuje przy produkcji filmowej. Ma dwójkę bliskich przyjaciół, wielu znajomych, byłego chłopaka, charyzmatycznego szefa i rodzinę, z którą kontaktuje się co jakiś czas. Młoda, atrakcyjna Violet jest szanowana w branży, ma wiele kontaktów i duże osiągnięcia. Taki obraz jawi się, gdy obserwujemy bohaterkę z dalszej perspektywy. Rzeczywistość jest jednak dużo bardziej ponura. Violet czuje się coraz bardziej samotna. Jej szef poniża ją przy każdej okazji, a koledzy z firmy wykorzystują. Patologie i traumy rodzinne całkowicie zniszczyły jej pewność siebie. Nie potrafi rozmawiać z nikim o swoich uczuciach, a z byłym chłopakiem łączą ją nieprzepracowane urazy. Violet jest znerwicowana, zakompleksiona i zagubiona. Głos w jej głowie co chwilę wypomina jej wady. Mówi, że jest głupia, a wszyscy wokoło nią gardzą. Kobieta jest bezsilna wobec tej dołującej siły. Jednak w jej życiu w końcu następuje przełom.
Justine Bateman w swoim filmie prowadzi narrację na kilku płaszczyznach. Z jednej strony obserwujemy bohaterkę zmagającą się z codziennością, z drugiej słyszymy głos z offu (w tej roli Justin Theroux) komentujący w negatywnym tonie większość sytuacji, z którymi Violet się styka. To jednak nie koniec. Na ekranie pojawiają się też napisy odsłaniające bezsilność „prawdziwego ja”, które nie potrafi przebić się przez defetyzm wewnętrznego głosu i wciąż nieprzychylnej codzienności. Jakby tego było mało, co jakiś czas cały ekran zabarwia się na czerwono, co odzwierciedla narastającą w Violet frustrację. W filmie pojawiają się też szybko zmontowane wstawki pokazujące agresywne i impulsywne sceny. Bateman używa różnych form artystycznych do ukazania stanu umysłu, emocji i uczuć bohaterki. Wydaje się, że nie wszystko jest tutaj potrzebne. Przykładowo, krzykliwe wtręty czy spływająca czerwień wybijają nieco z immersji. Na szczęście pozostałe środki spełniają swoją funkcję, choć na pewno nie każdemu przypadnie do gustu taka zwielokrotniona narracja.
Violet to ambitny projekt, ale nie doskonały. Twórczyni na pewno włożyła w niego serce, a motywy autobiograficzne świadczą o szczerości artystycznej. Przedstawiając losy bohaterki granej przez Olivię Munn (X-Men: Apocalypse, Predator), autorka jednak nie pokazuje szerszego kontekstu, a skupia się jedynie na przyczynach obniżonej samooceny Violet oraz reperkusjach, jakie ona przynosi. Patologie rodzinne, a później już tylko problemy w pracy i zawirowania uczuciowe. Eksplorujemy jedynie te wątki, pomijając wszystkie inne aspekty życia Violet. Co więcej, gdy nadchodzi przełom, nie dzieje się tak naprawdę nic wyjątkowego. W pewnym momencie Violet zaczyna sobie po prostu radzić z tym, co jeszcze nie tak dawno ją przytłaczało. W filmie nie jest zarysowany impuls, dzięki któremu bohaterka trafia na drogę do wyzwolenia. Z drugiej strony, w prawdziwym życiu nic nigdy nie dzieje się jak za dotknięciem magicznej różdżki. Metamorfoza często przychodzi naturalnie, a największe zmiany następują wewnątrz nas. Sęk w tym, że w Violet nie jest to do końca widoczne na płaszczyźnie psychologicznej. Justine Bateman wypracowała wiele środków artystycznych do ukazania sił wewnętrznych rządzących życiem bohaterki, ale w momencie przełomu ich potencjał nie zostaje wystarczająco wykorzystany.
Można ponarzekać na mało stabilną konstrukcję fabularną, niezbyt szeroki kontekst i uproszczenia scenariuszowe, ale jakie to ma znaczenie, jeśli w trakcie seansu utożsamiamy się z główną bohaterką, a jej losy odnosimy w pewien sposób do naszych przeżyć? To właśnie jest największą siłą obrazu Bateman. Porusza uniwersalny temat, odnosząc się do problemów, które zapewne sama przepracowała. Film pełni pośrednio funkcję terapeutyczną – zachęca do podążenia śladami Violet. Jest w nim wartość psychoanalityczna. Szkoda, że artystka w pogoni za nią pomija tak dużo istotnych aspektów.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1959, kończy 65 lat