6. odcinek WandaVision pozwala nam odetchnąć od zeszłotygodniowych wrażeń. Do czasu - korowód tajemnic wciąż trwa i przesuwa granice, w bardzo dosłownym tego słowa znaczeniu.
6. odcinek WandaVision miał pod górkę. Nazwijmy rzeczy po imieniu: przebicie tego, co przyniosła nam ostatnia odsłona serii, wymagałoby jakiejś osobliwej terapii szokowej na ekranie, odsłonięcia kart, większego skupienia na otaczającej Westview tajemnicy. W tym tygodniu mam więc dla Was dobrą i złą wiadomość. Dobra jest taka, że nowy etap historii trzyma poziom poprzednich. Zła z kolei taka, że twórcy wciąż w pierwszej kolejności chcą akcentować enigmatyczność wydarzeń, a odkrywanie prawdy o zasadniczej osi fabularnej serialu postępuje jedynie nieznacznie. Owszem, jest coś aż do bólu niepokojącego w przesunięciu granicy miasteczka, nieustannie odwołującym się do działania Wandy i aspektów piekielnych Pietro czy wreszcie w przerażającej scenie z dematerializowanym w ekspresowym tempie Visionem. Na tym odcinku sezonu chciałoby się jednak, aby tego typu zabiegi w końcu zostały wpisane w szerszy, jeszcze bardziej angażujący widza kontekst. Wygląda na to, że na odnalezienie drogi wyjścia z labiryntu Maximoff przyjdzie nam jeszcze poczekać. Nie mamy też żadnych powodów, aby sądzić, że odpowiedzialni za produkcję nie trzymają asów w rękawie i dalszą część opowieści spędzą wyłącznie na zderzaniu ze sobą konwencji humoru z grozą. Ta mieszanka wciąż działa, natomiast sprawienie, że odbiorca łaknie prawdy o WandaVision jak kania dżdżu, jest sztuką samą w sobie.
Akcja nowej odsłony serialu została osadzona na przełomie wieków - świadczy o tym przywołanie na kinowym grafiku filmów Nie wierzcie bliźniaczkom (1998) i Iniemamocni (2004). Dzięki temu produkcja MCU może czerpać ze wszystkich dobrodziejstw konwencji mockumentary, po części romansując z takimi serialami jak Biuro czy Współczesna rodzina. Idealnie odnajdują się w niej wszyscy członkowie obsady z Evanem Petersem na czele. Przynajmniej w początkowej fazie odcinka żartobliwe momenty przeplatają się ze spotęgowanym aż do granic wytrzymałości fanserwisem. Nie owijajmy w bawełnę: już w pierwszych minutach miłośników Marvela może rozboleć głowa od liczby odniesień do komiksowej spuścizny Domu Pomysłów. Wanda, Vision, Quicksilver, młodzi Wiccan i Speed paradują nam przed oczyma w ich kultowych strojach, raz po raz demonstrując swoje moce i robiąc psikusy w wyjątkowo gwarnym w tym tygodniu Westview. Tommy i Billy uczą się w dodatku korzystania ze swych nadludzkich zdolności pod okiem roztargnionego wujka i zatroskanej matki. Halloween na modłę MCU ma w sobie coś niesłychanie magnetycznego, tym bardziej, że na peryferiach miasteczka grozą wieje w wyjątkowo realnym tego słowa znaczeniu. Granica Hexu, w której stronę podąża Vision, pełna jest istot błądzących w (nie)swoim koszmarze - sekwencja, w której kobieta nieustannie próbuje zawiesić kościotrupa, a na jej policzku widzimy łzę, to prawdziwa perełka.
Poza Hexem dzieje się sporo, przy czym akurat tu mnóstwo jest tego, co moglibyśmy określić mianem "(jeszcze) pustych znaczących". Mam mały problem z tym, że kapitan Rambeau spędziła kolejny odcinek na ogłaszaniu przybycia tajemniczego inżyniera/inżynierki, Darcy zapomniała podzielić się z widzami sekretem na temat działania Haywarda, a dyrektor S.W.O.R.D. zdaje się prowadzić krucjatę przeciwko nadludziom bez znanego nam powodu. Nie zrozumcie mnie źle: tajemnica działa jak magnes, ale nie można jej rozciągać w nieskończoność. Na całe szczęście twórcy serialu pamiętają, że łaska odbiorcy może jeździć na pstrym koniu. To właśnie dlatego z ekranu dowiadujemy się o tym, że Pietro zna prawdę o traumach i działaniu Wandy (czy jednak jego "piekielne" nawiązania nie są aby kolejnym, mylnym tropem?), Herb, podobnie jak Agnes w zeszłym tygodniu, sugeruje aktorską grę mieszkańców, a niepamiętający swojej śmierci i pobytu w Avengers Vision wychodzi poza Hex, by dosłownie na kolanach błagać o pomoc. Ta ostatnia sekwencja, spotęgowana jeszcze upiornym i zaklętym w oczach Scarlet Witch przesuwaniem granic miasteczka, może - choć wcale nie musi - zmieniać serialowe reguły gry. Nie jest bowiem wykluczone, że podtrzymywana przez Maximoff rzeczywistość będzie nieustannie pęcznieć, co powinno skierować w stronę Westview prawdziwych mocarzy. Jedną już tam znajdziemy; Darcy potwierdza, że ostatnie wydarzenia zmieniły strukturę genetyczną Moniki. Najprawdopodobniej tak rodzi się znana z komiksów Photon, potęga, która w pewnych warunkach mogłaby zmierzyć się z samą Wandą. Skoro już jednak cofnęliśmy się do Halloween, warto byłoby sobie życzyć więcej i psikusów, i niespodzianek...
W WandaVision wibruje nie tylko rzeczywistość; na ekranie dosłownie i w przenośni tańczą kolory, sprawiając, że ta ujmująca feeria barw i świateł z ostatniego odcinka jest prawdopodobnie najlepszym doświadczeniem tego typu w obrębie MCU od czasu, gdy zebraliśmy się na pogrzebie Yondu. Świat Westview jaśnieje i przepada w mroku jak w wahadle; na każdy przebłysk nadziei przypadają tu dwa smagnięcia chaosu. Dobrze byłoby jednak, aby tę realizacyjną maestrię dopełniła fabularna precyzja - chyba nikt z nas nie chciałby, aby pierwszy pełnoprawny serial Kinowego Uniwersum Marvela był zaledwie uwerturą, wydłużonym wstępem do filmu Doktor Strange w multiwersum obłędu. To oczywiste, że wprowadzone tu postacie, z Wiccanem i Speedem na czele, zaczną w przyszłości żyć własnym życiem. Nas jednak interesuje życie w chwili obecnej, z całą jego przytłaczającą aurą i nieznośnymi, systematycznie warunkującymi je zagadkami. W zeszłym tygodniu w swojej recenzji cytowałem Wam fragmenty Dzieci wybiegły Elektrycznych Gitar. W tym byłby to raczej Korowód Marka Grechuty: "Kto pierwszy był człowiekiem? (...) Kto pierwszy nas rozpoznał? Kto wrogów, kto przyjaciół? (...) A kto nie umiał zasnąć, nim nie wymyślił granic?". Nie traćcie nadziei; "zapatrzeni w siebie, siebie niewiadomi, pytać wciąż będziemy". I znajdziemy odpowiedzi, niekoniecznie po kryjomu.