Miał być hit. Początkowo na Walentynki, potem się poprzesuwało i w końcu widzimy go w kinach z początkiem maja. Miało być super. Słynne polskie piosenki w nowych wersjach i porażających tanecznych choreografiach jako okrasa świetnego filmu o życiu, miłości, Warszawie, współczesności, przeszłości i co tylko sobie tam ktoś chce wpisać jako tematykę tego dzieła. Można wszystko, bo jest z nim ten jeden problem, że nie ma tu w ogóle scenariusza. Jest kilka słabo ze sobą powiązanych wątków, pretensjonalny hasztag w tytule, kilkanaście piosenek, które jednak (zamiast jak w rasowym musicalu posuwać akcję do przodu) są wetknięte w sposób dość naiwny, a miejscami wręcz przypadkowy, po to by pokazać, że coś tu z grubsza pasuje. Otóż nie pasuje prawie nic. No to o co chodzi? Z grubsza, z tego co zrozumiałem, przede wszystkim o trzypokoleniową mocno rozśpiewaną żeńską rodzinę (Celińska, Preis, Rycembel). I to, jak panie grają oraz jak śpiewają, jest jednym z bardzo niewielu pozytywnych elementów #WSZYSTKOGRA (obok ładnych zdjęć Warszawy). Rodzina ma kłopoty z domem, który chce im odebrać niedobry pan Lis. Jest jeszcze piłkarz Staszek, co ma kryzys (oraz billboardy na mieście), i są wstawki animowane. Ogólnie niewiele wynika z czegokolwiek; im bliżej końca, tym już coraz mniej scen ma jakikolwiek sens, a puenty filmu w zasadzie w ogóle nie ma. Ot, bohaterowie z uśmiechem idą nad Wisłę i tam jedna z nich odlatuje, a dobry duch pana Lisa (którego gra ten sam Antoni Pawlicki, który gra złego pana Lisa) bierze i znika. Jeśli ktoś ma problem z tym, że zdradziłem, jak się film kończy, to naprawdę nie ma się co przejmować. On się właściwie nie kończy – to są sceny, które pojawiają się na końcu, ale w żaden sposób nie domykają żadnego wątku. #WSZYSTKOGRA po prostu nie ma finału. No url Ma za to piosenki i na nich buduję swoją promocję. Niestety są to piosenki dobrane bez składu i ładu: od T.Love po Meca, od Perfectu po Grechutę. Nie dość, że nie widać żadnej sensownej myśli w doborze tych utworów, to jeszcze ich aranżacje są... nijakie. Nie ma w tym żadnego pomysłu, muzycznej myśli; czasem próbują wiernie odtworzyć oryginał, czasem na siłę się od niego różnić, ale nie, żeby w jakiś sensowny sposób. Najjaśniejszym punktem całego tego przedsięwzięcia jest Kinga Preis. To po prostu wielka AKTORKA, która nawet grając i śpiewając w czymś tak nijakim, jest mistrzowska. W jej śpiewaniu są emocje, w jej grze aktorskiej (nawet w tak infantylnej fabule i marnych dialogach) jest coś, co nie pozwala oderwać od niej uwagi. Ale jej aktorstwo świetnie równoważy Sebastian Fabijański w roli piłkarza Boruckiego. Aktor ten jest tak przerażająco drewniany, że aż się w niektórych scenach bałem, że pani Kinga pokaleczy się o drzazgi... Są takie momenty w tym filmie, gdy czuć energię, o którą pewnie twórcom chodziło, gdy świetne zdjęcia i śpiewające aktorki budują coś ciekawego. Rzecz w tym, że słabe piosenki i brak jakiejkolwiek sensownej fabuły, dialogów, sensu powoduje, iż te wrażenie energii ulatuje i znika daleko za horyzontem. Tak oto idea pierwszego od lat porządnego polskiego musicalu umyka nam w niebyt. Oby kiedyś się w końcu udało.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj