#WSZYSTKOGRA – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 6 maja 2016Nie gra. O, jak bardzo nie gra. Przerażająco nie stroi i nie brzmi. Może trochę wygląda, ale hitu to z tego nie będzie.
Nie gra. O, jak bardzo nie gra. Przerażająco nie stroi i nie brzmi. Może trochę wygląda, ale hitu to z tego nie będzie.
Miał być hit. Początkowo na Walentynki, potem się poprzesuwało i w końcu widzimy go w kinach z początkiem maja. Miało być super. Słynne polskie piosenki w nowych wersjach i porażających tanecznych choreografiach jako okrasa świetnego filmu o życiu, miłości, Warszawie, współczesności, przeszłości i co tylko sobie tam ktoś chce wpisać jako tematykę tego dzieła. Można wszystko, bo jest z nim ten jeden problem, że nie ma tu w ogóle scenariusza. Jest kilka słabo ze sobą powiązanych wątków, pretensjonalny hasztag w tytule, kilkanaście piosenek, które jednak (zamiast jak w rasowym musicalu posuwać akcję do przodu) są wetknięte w sposób dość naiwny, a miejscami wręcz przypadkowy, po to by pokazać, że coś tu z grubsza pasuje. Otóż nie pasuje prawie nic.
No to o co chodzi? Z grubsza, z tego co zrozumiałem, przede wszystkim o trzypokoleniową mocno rozśpiewaną żeńską rodzinę (Celińska, Preis, Rycembel). I to, jak panie grają oraz jak śpiewają, jest jednym z bardzo niewielu pozytywnych elementów #WSZYSTKOGRA (obok ładnych zdjęć Warszawy). Rodzina ma kłopoty z domem, który chce im odebrać niedobry pan Lis. Jest jeszcze piłkarz Staszek, co ma kryzys (oraz billboardy na mieście), i są wstawki animowane. Ogólnie niewiele wynika z czegokolwiek; im bliżej końca, tym już coraz mniej scen ma jakikolwiek sens, a puenty filmu w zasadzie w ogóle nie ma. Ot, bohaterowie z uśmiechem idą nad Wisłę i tam jedna z nich odlatuje, a dobry duch pana Lisa (którego gra ten sam Antoni Pawlicki, który gra złego pana Lisa) bierze i znika. Jeśli ktoś ma problem z tym, że zdradziłem, jak się film kończy, to naprawdę nie ma się co przejmować. On się właściwie nie kończy – to są sceny, które pojawiają się na końcu, ale w żaden sposób nie domykają żadnego wątku. #WSZYSTKOGRA po prostu nie ma finału.
Ma za to piosenki i na nich buduję swoją promocję. Niestety są to piosenki dobrane bez składu i ładu: od T.Love po Meca, od Perfectu po Grechutę. Nie dość, że nie widać żadnej sensownej myśli w doborze tych utworów, to jeszcze ich aranżacje są... nijakie. Nie ma w tym żadnego pomysłu, muzycznej myśli; czasem próbują wiernie odtworzyć oryginał, czasem na siłę się od niego różnić, ale nie, żeby w jakiś sensowny sposób.
Najjaśniejszym punktem całego tego przedsięwzięcia jest Kinga Preis. To po prostu wielka AKTORKA, która nawet grając i śpiewając w czymś tak nijakim, jest mistrzowska. W jej śpiewaniu są emocje, w jej grze aktorskiej (nawet w tak infantylnej fabule i marnych dialogach) jest coś, co nie pozwala oderwać od niej uwagi. Ale jej aktorstwo świetnie równoważy Sebastian Fabijański w roli piłkarza Boruckiego. Aktor ten jest tak przerażająco drewniany, że aż się w niektórych scenach bałem, że pani Kinga pokaleczy się o drzazgi...
Są takie momenty w tym filmie, gdy czuć energię, o którą pewnie twórcom chodziło, gdy świetne zdjęcia i śpiewające aktorki budują coś ciekawego. Rzecz w tym, że słabe piosenki i brak jakiejkolwiek sensownej fabuły, dialogów, sensu powoduje, iż te wrażenie energii ulatuje i znika daleko za horyzontem. Tak oto idea pierwszego od lat porządnego polskiego musicalu umyka nam w niebyt. Oby kiedyś się w końcu udało.
Źródło: zdjęcie główne: Next Film
Poznaj recenzenta
Kamil ŚmiałkowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat