Choć płeć brzydka nie tak całkiem wymarła, bo ostał się tytułowy Y, a więc Yorick, jego małpka kapucynka Ampersand, a także – po tym, co wydarzyło się w poprzednim tomie – maleńki Valdimir. Ten ostatni zamknięty jest w laboratorium, odcięty od tego, co zabiło prawie wszystkich mężczyzn, zaś główny bohater ze swoim zwierzakiem starają się, z pomocą doktor Mann i agentki 355, poznać odpowiedź na pytanie, jakim cudem przeżyli to, co zabiło wszystkie samce na planecie. W teorii powinni siedzieć w laboratorium w San Francisco, szybko jednak ruszają w dalszą podróż, w czasie której przeżywają kolejne przygody, a sam Yorick, o dziwo, przeżywa kolejne tak jakby romanse. O dziwo, bo w efekcie ton Y: The Last Man. Book Three jest o wiele lżejszy niż poprzednich. Momentami wprawdzie bywa ponuro, nie brakuje kilku trupów, sam Yorick jednak walczy przede wszystkim ze sobą o wierność do narzeczonej Beth, co do której ma nadzieję, że wciąż żyje. Poza tym mamy bardzo dużo akcji, pewien niespodziewany romans, i jeszcze więcej akcji – tu naprawdę sporo się dzieje, od walk w ręcz, przez strzelaniny, porwania, aż po walkę… okrętu z łodzią podwodną.
Źródło: Egmont
Vaughan na moment odchodzi od głębszych refleksji nad światami męskim i żeńskim, skupiając się na bohaterach, plącząc ich w nowe relacje. W sumie robi się trochę telenowelowato, bo jedni sypiają z drugimi, trzeci się o to obrażają, i tak dalej – ale to nie wada, a zaleta, a także dowód na to, że nasz bohater i nasze bohaterki okrzepli, skoro scenarzysta uznał, że może nas obchodzić ich życie uczuciowe, a nie tylko kolejne przygody. Zabieg ten jest strzałem w dziesiątkę, bo faktycznie Yorick, Mann i 355 są nam już bardzo bliscy, nie muszą więc wiecznie walczyć o przeżycie, byśmy przejmowali się ich losami. Bo Vaughan ma świetną rękę do postaci, co potwierdza i w trzecim tomie, wprowadzając wiele nowych bohaterek, które, nawet jeżeli poświęca im ledwie kilka stron, są wyraziste i zapadają w pamięć. Ważną nowością jest fakt, że nieco więcej czasu poświęca się tu też Beth, która wreszcie pojawia się na dłużej we własnym wątku, a nie tylko przywoływana przez Yoricka.
Źródło: Egmont
Vaughana doskonale w tym wszystkim wspomaga zaś Guerra, której rysunki może nie olśniewają (to zadanie spełniają wspaniałe, malarskie okładki poszczególnych zeszytów), ale która ma ogromny talent do rysowania twarzy i bardzo umiejętnie oddaje skomplikowane emocje. Dzięki temu Vaughan może czasami nie używać słów, wiedząc, że treść przekażą nam np. oczy bohatera czy bohaterki. Przygoda, o ile można tak nazwać tę jednak desperacką i pełną cierpienia podróż bohaterów, trwa, fabuła bardzo ciekawie się rozwija, a po blisko 1000 stron serii czytelnik nie tylko nie ma dość, ale chce więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj