Y – ostatni z mężczyzn. Tom 3: Dobra telenowela – recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 14 września 2016Brian K. Vaughan, z pomocą odpowiedzialnej za rysunki Pii Guerry, w trzecim już opasłym tomie serii Y – ostatni z mężczyzn utrzymuje bardzo wysoką formę. Jego opowieść o świecie bez płci brzydkiej świetnie się rozwija i coraz bardziej angażuje czytelników.
Brian K. Vaughan, z pomocą odpowiedzialnej za rysunki Pii Guerry, w trzecim już opasłym tomie serii Y – ostatni z mężczyzn utrzymuje bardzo wysoką formę. Jego opowieść o świecie bez płci brzydkiej świetnie się rozwija i coraz bardziej angażuje czytelników.
Choć płeć brzydka nie tak całkiem wymarła, bo ostał się tytułowy Y, a więc Yorick, jego małpka kapucynka Ampersand, a także – po tym, co wydarzyło się w poprzednim tomie – maleńki Valdimir. Ten ostatni zamknięty jest w laboratorium, odcięty od tego, co zabiło prawie wszystkich mężczyzn, zaś główny bohater ze swoim zwierzakiem starają się, z pomocą doktor Mann i agentki 355, poznać odpowiedź na pytanie, jakim cudem przeżyli to, co zabiło wszystkie samce na planecie. W teorii powinni siedzieć w laboratorium w San Francisco, szybko jednak ruszają w dalszą podróż, w czasie której przeżywają kolejne przygody, a sam Yorick, o dziwo, przeżywa kolejne tak jakby romanse.
O dziwo, bo w efekcie ton Y: The Last Man. Book Three jest o wiele lżejszy niż poprzednich. Momentami wprawdzie bywa ponuro, nie brakuje kilku trupów, sam Yorick jednak walczy przede wszystkim ze sobą o wierność do narzeczonej Beth, co do której ma nadzieję, że wciąż żyje. Poza tym mamy bardzo dużo akcji, pewien niespodziewany romans, i jeszcze więcej akcji – tu naprawdę sporo się dzieje, od walk w ręcz, przez strzelaniny, porwania, aż po walkę… okrętu z łodzią podwodną.
Vaughan na moment odchodzi od głębszych refleksji nad światami męskim i żeńskim, skupiając się na bohaterach, plącząc ich w nowe relacje. W sumie robi się trochę telenowelowato, bo jedni sypiają z drugimi, trzeci się o to obrażają, i tak dalej – ale to nie wada, a zaleta, a także dowód na to, że nasz bohater i nasze bohaterki okrzepli, skoro scenarzysta uznał, że może nas obchodzić ich życie uczuciowe, a nie tylko kolejne przygody. Zabieg ten jest strzałem w dziesiątkę, bo faktycznie Yorick, Mann i 355 są nam już bardzo bliscy, nie muszą więc wiecznie walczyć o przeżycie, byśmy przejmowali się ich losami.
Bo Vaughan ma świetną rękę do postaci, co potwierdza i w trzecim tomie, wprowadzając wiele nowych bohaterek, które, nawet jeżeli poświęca im ledwie kilka stron, są wyraziste i zapadają w pamięć. Ważną nowością jest fakt, że nieco więcej czasu poświęca się tu też Beth, która wreszcie pojawia się na dłużej we własnym wątku, a nie tylko przywoływana przez Yoricka.
Vaughana doskonale w tym wszystkim wspomaga zaś Guerra, której rysunki może nie olśniewają (to zadanie spełniają wspaniałe, malarskie okładki poszczególnych zeszytów), ale która ma ogromny talent do rysowania twarzy i bardzo umiejętnie oddaje skomplikowane emocje. Dzięki temu Vaughan może czasami nie używać słów, wiedząc, że treść przekażą nam np. oczy bohatera czy bohaterki.
Przygoda, o ile można tak nazwać tę jednak desperacką i pełną cierpienia podróż bohaterów, trwa, fabuła bardzo ciekawie się rozwija, a po blisko 1000 stron serii czytelnik nie tylko nie ma dość, ale chce więcej.
Źródło: fot. Egmont
Poznaj recenzenta
Marcin ZwierzchowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat