Futurystyczny świat, w którym miasta zamieniły się w ogromne maszyny polujące na mniejsze miasteczka, by je wchłonąć i odebrać ich surowce, zapowiadał się bardzo interesująco. Czy jednak jest tak naprawdę? Przeczytajcie naszą recenzję filmu Zabójcze maszyny.
Świat, jaki znamy, został zniszczony przez straszliwą wojnę, w której ludzie użyli broni o nazwie Meduza. Było to wielkie działo wystrzeliwujące pociski elektromagnetyczne. Ich nadmierne użycie zakłóciło pole magnetyczne Ziemi, przez co kontynenty zaczęły się przesuwać. Świat, jaki dotychczas znaliśmy, przestał istnieć. Coraz trudniej znaleźć pożywienie. Miasta zamieniły się w wielkie maszyny potrafiące się przemieszczać w poszukiwaniu surowców niezbędnych do przeżycia. Najłatwiejszym sposobem pozyskania tego wszystkiego jest przejmowanie i wchłaniania mniejszych miast. Taką taktykę przyjął Londyn, który jest jednym z największych drapieżników. Jest on dowodzony silną ręką przez Magnusa Crome'a i jego prawą rękę antropologa Thaddeusa Valentine'a (
Hugo Weaving). Jednak czy działania władz Londynu są skierowane tylko i wyłącznie na przetrwanie? Czemu z każdego wchłoniętego miasta konfiskowana jest technologia pradawnych? Pojawia się coraz więcej pytań o działalność Valentine'a. Nasilają się one, gdy w mieście pojawia się Hester Shaw (
Hera Hilmar), próbująca zamordować Thaddeusa za jego rzekome zbrodnie.
Kiedy w produkcję zaangażowany jest Peter Jackson, a reklamowana jest ona jako futurystyczny
The Lord of the Rings: The Two Towers,
to oczekiwania są ogromne. Zwłaszcza że po pierwszych zdjęciach i zwiastunach pojawiają się pierwsze skojarzenia z
Horizon: Zero Dawn czy
Bioshock: Infinite, a nawet
Mad Max. Do tego wszystkiego hajp podbijają obłędne efekty specjalne.
Pierwsza scena, w którym Londyn rozpoczyna polowanie na mniejsze górnicze miasto, by pozyskać ich zasoby soli i węgla jest czymś pięknym. Wymyślenie i zaprojektowanie tych poruszających się miast powala na kolana. Są one genialnie stworzone. Londyn z wkomponowanym Big Benem jako jedną z wież i Katedrą św. Pawła jako jednym z głównych budynków to istne dzieło sztuki.
Zabójcze maszyny od pierwszych minut zapowiadają akcję non stop i starają się tę obietnice spełnić. Niestety, reżyser
Christian Rivers przekombinował. Akcja leci cały czas do przodu, nie dając widzowi nawet momentu na nabranie oddechu. I nie byłoby pewnie w tym nic złego, gdyby nie to, że scenariusz nie wytrzymuje tego tempa. Tekst autorstwa
Peter Jackson,
Philippa Boyens i
Fran Walsh, oparty na książce
Philip Reeve, jest banalny, przewidywalny i po prostu w wielu momentach nudny. Od początku wiemy, w jaki sposób ta historia się zakończy. Nie ma w tej opowieści nic zaskakującego. Infantylność scenariusza starano się zakryć pięknymi efektami specjalnymi. Niestety, moim zdaniem nieudolnie. Banały tej opowieści aż kłują w oczy. Zwłaszcza cały wątek z polującym na Shaw robotem Shrikem został tak spłycony, że jego kulminacja zamiast żalu wywołuje zażenowanie. Rozumiem, że jest to spowodowane brakiem czasu na rozwinięcie każdego wątku, ale w takim razie można było z tego akurat zrezygnować.
Aktorsko mamy tutaj dużo bardzo fajnych postaci, których niestety potencjał nie został w pełni wykorzystany. Widać to najlepiej na przykładzie Hugo Weavinga. Jestem przekonany, że można było z tego aktora wyciągnąć znacznie więcej, w końcu gra on główny czarny charakter. Niestety, twórcy tak się zagubili w jego motywacjach, że są one dla widza zupełnie nieczytelne. Co spowodowało, że postanowił obrać taki, a nie inny kierunek? Nie wiadomo. Chyba już wszyscy wyrośliśmy z historii, w których czarny charakter jest zły, bo tak. Nie ma tu żadnej innej logicznej motywacji. Szkoda, bo może dzięki temu film wywoływałby jakiekolwiek emocje.
Na ten film warto się jednak wybrać ze względu na dwie rzeczy. Jedna to efekty specjalne, o których już wcześniej wspominałem. Druga to fenomenalna muzyka
Junkie XL, która buduje ciekawy klimat, a polowania miast przy jej akompaniamencie są bardzo energetyczne.
Mortal Engines dużo nam obiecywały, ale oprócz znakomitej strony wizualnej nie dostajemy nic nowego. Jest to opowieść, jakich pełno. O tym, że ludzkość nie uczy się na swoich błędach i cały czas popełnia te same, słyszeliśmy już wielokrotnie. Od Petera Jacksona oczekiwałem scenariuszowo czegoś więcej. Riversa się nie czepiam, bo wydaje mi się, że i tak z tej opowieści wyciągną tyle, ile się dało.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h