Polskie kino zaczęło rozliczać się z komuną. Jej jasne strony widzieliśmy w filmie Najmro, te bardziej mroczne ukazano zaś w Hiacyncie. Teraz dostajemy produkcję Jana P. Matuszyńskiego zatytułowaną Żeby nie było śladów. Czy jest to obraz, który zmusi widzów do głębszej refleksji? Sprawdzamy.
Rok 1983. Kilku młodych chłopaków świętuje na starówce zakończenie szkoły. Planują swoją przyszłość. Jurek Popela (
Tomasz Ziętek) myśli nawet o wyjeździe z Warszawy i przeniesieniu się do Gdańska, bo w tamtejszej stoczni szukają pracowników. „Wyrwę się od rodziców” – mówi. Bohaterowie zaczynają się wygłupiać, co nie podoba się patrolowi milicji, który postanawia dość brutalnie tę zabawę ukrócić. Jakby chcieli pokazać, że radość w narodzie trzeba stłamsić, bo może ona dawać poczucie wolności. A tego władza nie chce. Dlatego też funkcjonariusze postanowili dotkliwiej potraktować młodych chłopców, którzy dodatkowo postanowili się im postawić, manifestując, że znają swoje prawa. Przemyk (Mateusz Górski) zostaje na posterunku skatowany, co kończy się dla niego śmiercią. Władza początkowo myślała, że da się to zamieść pod dywan, jak wiele innych takich przypadków. Jednak społeczeństwo jest już dużo bardziej wyczulone na takie akcje, zwłaszcza jeśli ofiarą jest dziecko. Generał Kiszczak (
Robert Więckiewicz) stara się więc wykorzystać podległy mu aparat państwa do przekłamania rzeczywistości i zrzucenia winy za śmierć chłopaka na kogoś innego. Problem jest tylko świadek – Jurek Popiel, który widział, co się stało z Przemykiem, i nie boi się mówić o tym głośno nawet w sądzie.
Jan P. Matuszyński już w
Ostatniej rodzinie i
Królu udowodnił, że jest reżyserem potrafiącym przenieść widza do lat minionych, oddając perfekcyjnie ich klimat. Komuna jest tu wyczuwalna na każdym kroku. System, który nie działa dla obywatela, tylko przeciwko niemu, daje o sobie znać na każdym kroku. Nie ma granicy, której funkcjonariusze wszelakich służby nie mogliby przekroczyć, by osiągnąć wyznaczony przez zwierzchników cel.
Od sprawy Przemyka minęło prawie 40 lat, ale widać, że historia lubi zataczać koło. Pomimo tego, że milicja została zastąpiona policją, nie dużo się w mentalności funkcjonariuszy zmieniło. Wciąż słyszymy o przypadkach obywateli katowanych na posterunkach i próbach tuszowania tego przez władze. Oczywiście, dzięki internetowi w obecnych czasach jest więcej możliwości dotarcia z takimi informacjami do obywateli, ale jak widać, nie jest to coś, co udało się kompletnie wyplenić. I nie jest to jedynie problem polskich służb. O takich przypadkach słyszy się na całym świecie. Przypomnę tylko przypadek George’a Floyda zabitego przez amerykańską policję w zeszłym roku. Lata mijają, a władza wciąż nadużywa siły wobec obywateli, których miała chronić. Dlatego produkcja
Żeby nie było śladów jest filmem tak bolesnym, aktualnym, a także uniwersalnym. Może kontekst historyczny nie będzie zrozumiały dla widzów na całym świecie (jest opowiedziany bez przybliżania szerszego kontekstu tego, co działo się w Polsce w tamtych czasach), ale sama wymowa filmu już tak.
Film Matuszyńskiego jest naszpikowany wieloma świetnymi kreacjami aktorskimi. Tomasz Ziętek jako zaszczuty młody człowiek, który w pewnym momencie staje praktycznie sam przeciwko całemu systemowi, udowadnia, że czas, w którym grał postaci drugoplanowe, bezpowrotnie minął. W tłumie gwiazd wybija się również Jacek Braciak jako filmowy ojciec Tomka. Mężczyzna, który wierzy w system, ale później ma chwile zwątpienia. Krótkie, ale zawsze. Braciak świetnie ukazuje tę część społeczeństwa, którą udało się władzy przeciągnąć na swoją stronę. Ma mieszkanie, pracuje na fermie, nie wiedzie mu się źle, więc boi się, że jeśli system upadnie, to razem z jego biznesem. Ten strach trzyma go w ryzach.
Pewnie części widowni nie spodoba się, że komuniści w postaci prokurator Wiesławy Baron (
Aleksandra Konieczna) czy generała Kiszczaka są przedstawieni bardzo karykaturalnie. To zamierzony efekt mający dodatkowo ośmieszyć władzę. Byli to przecież ludzie przekonani o swojej nieomylności. Mnie się to podoba i uważam, że nie odebrało to powagi całej opowieści. Mało tego, widzę w nich wiele odwołań do współczesnych polityków i ich zachowań.
Jedyny zarzut, jaki mam do tej produkcji, jest taki, że nie ma ona głównego bohatera. Z założenia miał nim być młody Popiel, jednak historia jest pokazywana z kilku perspektyw: świadka, jego ojca, służb oraz medyków, przez co robi się tłok. Trudno było mi kibicować bohaterowi granemu przez Tomasza Ziętka, ponieważ zdarzają się momenty, gdy na długi czas znika. Matuszyński z pewnością chciał, jak najlepiej pokazać złożoność tej sytuacji i to, ile osób brało w niej udział. Jednak ta decyzja, przynajmniej dla mnie, zaburzała odbiór. Pod tym względem
Ostatnia rodzina wypadała dużo korzystniej.
Żeby nie było śladów jest bardzo ważnym filmem, do którego będziemy często wracać. Cezary Łazarewicz, zbierając materiały do swojej książki
Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka, wykonał tytaniczną pracę. To czuć w scenariuszu Kai Krawczyk-Wnuk. Nie sądzę, by jakikolwiek polski widz wyszedł z kina, nie wiedząc, co właśnie zobaczył na ekranie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h