W tym tygodniu ukazała się nowa propozycja wydawnictwa Echa - jest nią Ewangelia dzieciństwa autorstwa Lydii Millet. Jest ona finalistką National Book Award, została wybrana jedną z dziesięciu książek roku 2020 według The New York Times, a także była wyróżniania przez wiele innych mediów. Szczegółowy opis brzmi następująco:
Eve, podobnie jak jedenaścioro innych dzieci, znalazła się w letnim domku wbrew własnej woli. To jej rodzice – którzy właśnie pogrążają się ze swoimi znajomymi w alkoholowym otępieniu – wybrali to miejsce na wspólne spotkanie. No nic, trzeba będzie to jakoś przeżyć. Letnia sielanka nie trwa jednak długo – zapowiadany wcześniej huragan i gwałtowna burza niszczą część posiadłości. Okazuje się, że dzieci i rodzice mają zupełnie inne podejście do tego, co należy zrobić: wyjechać i ratować życie, czy zostać, żeby chronić to, co jeszcze zostało? Posługując się kolejnymi metaforami i alegoriami, Lydia Millet kreśli świat zadziwiająco podobny do naszego, nadając mu symboliczny rys czasów ostatecznych. W profetycznym i dającym do myślenia tonie opisuje zaostrzający się konflikt pokoleń, którego rozwiązanie wydaje się niemożliwe.
Wydawnictwo Echa udostępniło fragment Ewangelii dzieciństwa w przekładzie Agi Zano. Miłej lektury!

EWANGELIA DZIECIŃSTWA - FRAGMENT

Rozdział 1

Kiedyś żyliśmy w letniej krainie. Na drzewach mieliśmy domki, a na jeziorze kołysały się łódki. Nawet najmniejszy kajak mógł nas zabrać do oceanu. Trzeba było przewiosłować przez jezioro, przejść na drugą stronę mokradeł, potem kawałek strumieniem, aż do ujścia rzeki. Tam woda spotykała się z niebem. Biegaliśmy po plaży, głaskani słonym wiatrem, a łódki zostawialiśmy na piasku. Znaleźliśmy czaszkę dinozaura. A może żółwia. Znaleźliśmy jaja płaszczki i morskie szkiełka. Przed zachodem słońca wiosłowaliśmy z powrotem do jeziora, żeby zdążyć na kolację. Niepokojące wołania nurów niosły się po wodzie. Skakaliśmy z pomostu, żeby zmyć piasek z kostek. Krzyczeliśmy. Chowaliśmy się pod wodą i wywijaliśmy kozły pod fioletowiejącym niebem. Na pagórku niedaleko pomostu daniele przechadzały się po imponującym trawniku. Ich urok był jednak zwodniczy: przenosiły kleszcze, a kleszcze choroby, które potrafiły doprowadzić do obłędu, odebrać wspomnienia, rozdąć nogi opuchlizną. Albo sprawić, że twarz obwiśnie jak u basseta.
Źródło: Echa
Kiedy więc pochylały wdzięczne szyje, by poskubać trawę, zdarzało się, że któreś z nas obrzucało je wyzwiskami. Ktoś inny biegł ku nim, wymachując rękami. Niektórym z nas ich panika sprawiała przyjemność. Uciekały w wysokich podskokach między drzewa, przerażone naszą władzą. Niektórzy gwizdali i krzyczeli triumfalnie na ten widok. Ja nie. Ja milczałam. Było mi ich szkoda. To nie ich wina, że miały kleszcze. W oczach daniela ludzie pewnie byli potworami. A w każdym razie niektórzy. Czasami na widok człowieka stawiał uszy na sztorc i zamierał w bezruchu, jak posąg. Czekał. Obserwował. Nie żywił złych zamiarów. „Czym jesteś?” – pytały te uszy. I jeszcze, och. „Czym jestem ja?” Czasami odpowiedź brzmiała: „Jesteś trupem”. Wtedy pod zwierzęciem załamywały się nogi.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj