Nie zdołalibyśmy podtrzymać zabawy w ukrywanie relacji rodzinnych, gdyby nie to, że matki i ojcowie wykazywali niemal zerowe zainteresowanie naszym istnieniem. Uważali, że najlepiej puścić nas samopas. – Gdzie jest Alycia? – spytała któraś matka. Alycia była najstarsza z naszej grupy, miała siedemnaście lat. I już zaczęła studia. – Ledwo ją widziałam od przyjazdu – ciągnęła. – Kiedy to było, dwa tygodnie temu? Głos matki dobiegał z pokoju śniadaniowego, spoza mojego pola widzenia. Bardzo lubiłam to pomieszczenie: z długim dębowym stołem i trzema przeszklonymi ścianami. Było przez nie widać błyski na tafli jeziora, a promienie słońca przenikały do środka pomiędzy rozkołysanymi gałęziami starej wierzby, ocieniającej dom. Co rano jednak kręcili się tam rodzice. Nie mogliśmy z niego korzystać. Próbowałam zidentyfikować głos, ale gdy podkradłam się do wejścia, rozmowa zmieniła kurs: jakaś wojna w wiadomościach, tragiczna aborcja znajomej. Alycia zdezerterowała i uciekła do najbliższego miasta, uprosiwszy dozorcę, żeby ją podwiózł. Miasteczko składało się ze stacji benzynowej, apteki, która rzadko kiedy bywała otwarta, i jednej speluny. Alycii to jednak nie przeszkadzało, bo był tam też jej chłopak. Starszy o kilka dekad. Kryliśmy ją, na ile byliśmy w stanie. – Alycia bierze prysznic – oznajmiła Jen przy kolacji w dniu jej ucieczki. Obserwowaliśmy rodziców, ale nie potrafiliśmy ich rozgryźć. Pokerowe twarze. Następnego dnia wymówkę wymyślał David: – Alycia ma skurcze, leży w łóżku na strychu. Trzeciego Sukey: – Alycia nie zejdzie. Jest w paskudnym nastroju. – Ta dziewczyna powinna więcej jeść – odezwała się któraś z kobiet, nabijając pieczonego ziemniaka na widelec. Czy to jej matka? – Jest chuda jak patyk – zgodziła się inna. – Ale chyba nie zwraca, co? – spytał jakiś ojciec. – Wiecie, tak z wymiotowaniem? Obie kobiety pokręciły głowami. Zagadka nadal nierozwiązana. – Może Alycia ma dwie matki – stwierdził potem David. – Dwie matki, możliwe – zgodziła się Val, chłopczyca, która rzadko się odzywała. Zwykle tylko papugowała innych. Była tak mała i szczupła, że nie dało się oszacować jej wieku. W przeciwieństwie do reszty naszej grupy pochodziła z jakiejś wsi. Najbardziej lubiła się wspinać. Zwinnie właziła wysoko na drzewa, budynki, wszystko jedno, byle pionowe. – Słowo daję, małpa, nie dziecko – skomentował jeden z ojców, patrząc, jak wdrapuje się na wierzbę. Grupka rodziców piła na ganku. – Gibon – dodał inny. – Albo makak berberyjski. – Kapucynka białoczelna – dorzucił trzeci. – Pigmejka karłowata. – Rokselana zadartonosa. – I kto to mówi, stado głuptaków. – Któraś z matek miała już dość tej wyliczanki. ——— Rodziców trzymaliśmy krótko: należało ich dyscyplinować. Kradzieże, szyderstwa, skażenie jedzenia i napojów. Nie dostrzegali tego. A my sądziliśmy, że kary są współmierne do wykroczeń. Najgorsze z przestępstw trudno jednak było precyzyjnie zdefiniować, a zatem także wymierzyć odpowiednią karę: chodziło o sam fakt, że istnieją. O esencję ich jestestwa.   Jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co istotne w popkulturze.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj