Serce rodziny pęka z hukiem dzwonu; przełamany jest stół; gaśnie żar wieczerzy; o jak zimno!, o jak martwo! Kiyoko tuli słomiane lalki. Jasne oblicze matki — zakryte kruczym skrzydłem włosów. „Jakże upadliśmy!” Dziadek Kiyoko nie jest jej dziadkiem. Nie jest ojcem jej ojca, nie jest ojcem jej matki. Matka Kiyoko nie odzywa się do dziadka. Nie odzywa się do babki. Nie widzi ich i nie słyszy. Wszyscy mieszkańcy wioski Ōkamu są wujkami i ciotkami Kiyoko, Takumi, Hibiki i Sakurako, z łaski cesarza. Kiyoko, Takumi, Hibiki i Sakurako mieszkają u nich. Żyją z nimi. „Wujku!” „Ciociu!” Z łaski cesarza. Ułaskawieni po przesiedleniu do Ōkamu rozmieszczeni zostali w domach sierot i wdów, gdzie po ostatniej epidemii ospy pustka i cisza wysysały z ocalałych życie i chęć życia. Szczepienia przeciwko ospie to jedna z tajemnic zachodniej wiedzy, jakimi cudzoziemcy odmieniają ducha Nihonu. Kōmei, cesarz ojciec cesarza Mutsuhito, zmarł nagle, zaraziwszy się ospą od dworzanina; Mutsuhito został zaszczepiony jako dziecko, za namową ojca swej matki, i żyje. Na Hokkaidō wciąż przybywają rodziny z wysp południowych; nikt się nie dziwi. Kto odróżni jedną wioskę od drugiej. Kto spamięta rodowody rybaków i rolników. Kolonizacja postępuje. Aynu uchodzą na północ, w dzicz i mgłę, ze swoimi bogami i niedźwiedziami. Sakurako mieszka po drugiej stronie rzeczki, w domu trzech braci Ryuko. Wujkowie Ryuko mają ponad siedemdziesiąt lat i wypiekają najobrzydliwsze senbei. Jednoręki ojciec Sakurako jeździ od wioski do wioski, sprzedając miody ziołowe z górskiej świątyni Inari; nigdy go nie ma. To Sakurako rządzi wujkami Ryuko, rządzi domem i piekarnią. U Ryuko zawsze jest ciepło. Sakurako zaprasza Kiyoko, gdy tylko Kiyoko nie musi pomagać w gospodarstwie. Wujkowie Ryuko mieli pięcioro dzieci i szesnaścioro wnucząt; wszystkie zabiła ospa. Potem Kiyoko przynosi do domu koszmar­wypieki. Dziadek rozkrusza suchary, miesza je z wodą z miodem i chłepcze tę papkę godzinami, szczęśliwy. Pogodzony z życiem i czasem. Bezzębny uśmiech świata. W domu Kiyoko rządzi wujek Masayoshi. Wujek Masayoshi przeżył ospę, lecz ospa nigdy go nie opuściła: nosi on na twarzy mapę cmentarza swej rodziny. Bardzo pijany, naciska paznokciem bliznę po bliźnie i nazywa je imionami swoich dzieci, sióstr, kuzynów. Wujek Masayoshi widzi mamę, widzi Kiyoko i widzi wszystkich innych mieszkańców wioski, trzeźwy i nietrzeźwy. Matka Kiyoko mija go, jakby nie istniał. Wujek Masayoshi nachyla się nad matką Kiyoko i krzyczy, i pluje jej w twarz ryżem i piwem. Matka Kiyoko nasłuchuje dźwięków z oddali. Jakby nie istniał. Wujek Masayoshi wyrywa miskę z ryżem. Dziadek przeklina go i kopie. Babka Reina tłucze go łyżką po głowie. Wujek wyrzuca miskę na podwórze. „Jeszcze mamy ich karmić!” Przewracają się z wujkiem na kotatsu. Huk! Trzask! Swąd! Albowiem matka Kiyoko widziana była na mostku północnym z panem Aigo Sanjō, i rosa lśniła na łąkach, i kukułka wołała z korony drzewa tachibana. Odwraca wzrok. Nie istnieją. Czarne skrzydło kruka zasłania kościaną bladość lica. Coś stało się po przybyciu Ułaskawionych do Ōkamu. Kiyoko nie wie co. Kiyoko nie wie nawet, o co zapytać. Była wtedy tak mała, że matka jeszcze karmiła ją piersią. Matka obcięła sobie włosy po śmierci ojca; teraz odrosły, ale wtedy stanowiła obraz młodej wdowy owładniętej szlachetną rozpaczą. Ocaleni od ospy mieszkańcy Ōkamu przywitali swe nowe rodziny — z łaski cesarza — hartowaną nienawiścią. Kiyoko nie zna tej nienawiści. Z rozpękłego stolika­piecyka wysypują się czerwone węgielki, martwy żar przepala stare futony i deski. Wujek dusi dziadka, bo nie może zadusić matki Kiyoko. Kiyoko patrzy szeroko otwartymi oczyma. Coś się wtedy stało, lata temu, coś się tu stało. Matka Kiyoko była pięknością dworu daimyō, przyjmowaną w Edo i Kyōto, z długiej linii generałów i genrō. Jej dziadek służył shōgunatowi Tokugawa całe życie. Przyrodnia siostra jej dziadka założyła ryūhę parzenia herbaty Gai­ryū. Matka Kiyoko zapewne udałaby się do klasztoru, gdyby nie maleńka córka. Z powodu Kiyoko wybrała wygnanie na Hokkaidō. Coś się wtedy stało. Że nie widzą się, nie słyszą. Kiyoko tuli słomiane lalki. „Wujku? Babciu?” Serce rodziny pękło z hukiem dzwonu. Dziadek Kiyoko nie jest jej dziadkiem, babcia Kiyoko nie jest jej babcią. I nic też nie łączy dziadka i babki, poza przymusem życia pod tym samym dachem. Nie powinna już dłużej Kiyoko tak ich mówić, myśleć, widzieć, pisać. Wujek dusi dziadka, bo nie może zadusić matki Kiyoko. Zawalił się dziecięcy teatrzyk domu i rodziny. Koty zwykły zasypiać przytulone do ciepłego kotatsu. Piecyk pod stołowym nakryciem nawet mruczał im kocio, wielki rozgrzany brzuch kotki matki. Nie raz i Kiyoko zasnęła przy ciepłym kotatsu. Kotatsu leży w gruzach. Wystygły węgle. Rozeszli się domownicy, każdy do swojego kąta. Nie ma domu. Jest zimna chata z drewna i papieru, z wypaloną dziurą pośrodku. „Jakże upadliśmy!” Lecz to w domach samurajów żyje się bez serca. Domy samurajów nie mają serca kotatsu. W domach samurajów nie spożywa się wspólnych posiłków. Chłopi i biedota, oni tak, oni tłoczą się, przepychają, przegadują — zjednoczeni zwierzęco wokół gorącego stołu. Matka Kiyoko jada odwrócona bokiem, w swoim kącie przy koszu węglowym. Zasłaniając usta. Tanie kimono matki — zawsze ułożone i zawiązane z tą samą ceremonialną precyzją warstw i fałd. Uczyła kaligrafii i ikebany księżniczkę Sakako. Zarządzała domostwem o dochodzie stu dwudziestu ryō. Teraz ceruje obi wieśniaczek i pomaga łaziebnym w Domu Kąpieli Pana Żaby. Nigdy Kiyoko nie widziała, by matka pozwoliła swej spokojnej, łagodnie uśmiechniętej twarzy obrazić świat nagą emocją. Raz tylko w nocy Kiyoko dosłyszała jej spazmatyczny szept. „Jakże upadliśmy!” Teraz zasuń w głowie ściany z papieru. Tylko tak cywilizowany człowiek żyje wśród cywilizowanych ludzi. Słyszymy ich i widzimy, ale jakbyśmy nie słyszeli i nie widzieli. Zasunęłaś. Teraz pamiętaj: nie wchodź im nieproszona. Oni żyją w twojej głowie, ty żyjesz w ich głowach. I tylko te cieniutkie przegrody papieru chronią was od pomieszania: od szaleństwa. Od rzezi bezlitosnej; odciętych członków, rozprutych brzuchów, deszczu krwi. Tak żyjecie. Tak żyjemy. Udając grzeczną samotność, odwzajemnianą grzecznością innych. Chociaż przecież słyszymy się i widzimy się. Pomiędzy — tylko te cieniutkie akari shōji, tylko one. Papier przeciwko obłędowi. Wystarczy — nieostrożny płomień. Ulecimy szarym dymem do królestwa Buddy Amidy, zjednoczeni w orgii wielkiego ognia.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj