Simon po drugiej stronie mozaiki też wstał. Serce tłukło mu się pod żebrami. Czuł narastający ból głowy, jakby dwie gigantyczne ręce naciskały mu na skronie. Spojrzał w lewo, potem w prawo. Rozglądając się za jej ewentualnym chłopakiem. Nie potrafił powiedzieć, jak to wszystko się potoczyło, jednak za nieszczęście, które spotkało córkę, a co za tym idzie, całą rodzinę, winił właśnie jego. Tak, czytał wszędzie, że odpowiedzialność za swoje działania narkoman musi wziąć na siebie, że sam jest sobie winien, wyłącznie. I że większość z nich – a co za tym idzie, także ich rodzin – ma do powiedzenia coś na swoją obronę. Może uzależnienie zaczęło się od środków przeciwbólowych po operacji. Może jest skutkiem presji ze strony rówieśników albo eksperymentów, które jakoś przeszły w coś poważniejszego. Zawsze jest jakaś wymówka. Jednak w przypadku Paige – nazwijcie to słabością charakteru, niedostateczną opieką rodzicielską czy czymkolwiek – wszystko wydawało się o wiele prostsze. Była Paige przed poznaniem Aarona. I jest Paige obecna. Aaron Corval to męt – zwykły męt – a kiedy męt zetknie się z czymś czystym, wtedy to czyste zostaje skalane na zawsze. Simon nie mógł zrozumieć. Aaron miał trzydzieści dwa lata, był jedenaście lat starszy od Paige. Kiedyś, w bardziej niewinnych czasach, ta różnica wieku go niepokoiła. Ingrid przeszła nad nią do porządku, bo nawykła do takich rzeczy, gdy pracowała jako modelka. Teraz, oczywiście, stanowiło to najmniejszy problem. Aaron nie pojawił się jednak w polu widzenia. Simon poczuł pewną nadzieję. Czyżby facet zniknął ze sceny? Czyżby ta zaraza, ten rak, ten pasożyt, który żerował na jego córce, wreszcie się napasł i zmienił żywiciela na zdrowszego? Byłoby dobrze, bez wątpienia. Paige, powłócząc nogami jak zombie, skierowała się na wschód, w stronę ścieżki biegnącej przez park. Simon ruszył do akcji. A co będzie, zastanawiał się, jeśli córka nie zechce z nim pójść? Było to nie tylko możliwe, ale też wręcz prawdopodobne. Simon już nieraz próbował jej pomóc, bezskutecznie. Nie mógł jej do niczego zmusić. Zdawał sobie z tego sprawę. Usiłował nawet namówić Roberta Previdiego, swojego szwagra, żeby wydał dla niej sądowy nakaz przymusowego leczenia. To także nic nie dało. Tymczasem szedł za córką. Sukienka na ramiączkach luźno zwisała jej z ramion. Na plecach widniały brązowe plamy (od słońca? jakiejś choroby? przemocy?), skazy na nieskazitelnej niegdyś skórze. –  Paige? Nie odwróciła się, nawet się nie zawahała, i na krótką chwilę Simon doznał złudzenia, że się pomylił, tak samo jak Charlie Crowley, że ten brudny, cuchnący worek kości o zachrypniętym głosie to nie jego pierworodna, nie jego Paige, nie ta nastolatka, która pachnąca brzoskwiniami i młodością, grała Hodel w Skrzypku na dachu wystawianym przez Abernathy Academy i zdobyła serca publiczności swoim wykonaniem Far from the Home I Love. Simon nie przebrnął przez ani jeden z jej pięciu występów bez łez w oczach; niemal płakał, kiedy jej Hodel zwracała się do Tewjego i mówiła: „Papa, Bóg jeden wie, kiedy się znowu zobaczymy”, na co jej sceniczny ojciec odpowiadał: „Więc zostawmy to w Jego rękach”. Odchrząknął i zbliżył się do niej. –  Paige? Zwolniła, ale nadal się nie odwracała. Simon wyciągnął drżącą rękę. Wciąż miał przed sobą plecy dziewczyny. Położył rękę na jej ramieniu i poczuł tylko kość, pokrytą pergaminową skórą. Spróbował jeszcze raz. –  Paige. Wreszcie się zatrzymała. –  Paige, to ja, tata. Tata. Kiedy ostatnio tak go nazwała? Był dla niej tatą, jak dla pozostałych dwojga dzieci, odkąd tylko pamiętał, a jednak to słowo ledwie przeszło mu przez gardło. Słyszał swój łamiący się głos, brzmiącą w nim prośbę. Dziewczyna i tym razem się nie odwróciła. –  Proszę, Paige. A potem zaczęła uciekać. To go zaskoczyło. Była już trzy kroki przed nim, gdy zareagował. Ostatnio doszedł do całkiem niezłej formy. Niedaleko biura miał siłownię i po traumie wywołanej stratą córki – bo tak to traktował, jak stratę – zaczął podczas przerwy na lunch obsesyjnie uczęszczać na zajęcia kardio i boksu. Rzucił się do biegu i szybko dogonił dziewczynę. Złapał ją za chude ramię, cienkie jak trzcina – zdołał objąć wiotki biceps palcem wskazującym i kciukiem – i pociągnął. Może zrobił to za mocno, ale wszystko – skok, wyciągnięcie ręki – było działaniem instynktownym. Paige próbowała się wyrwać. Zrobił, co konieczne, żeby ją zatrzymać. –  Au! – krzyknęła. – Puść mnie! Wokół znajdowało się mnóstwo ludzi i niektórzy, Simon był pewny, odwrócili się, słysząc jej krzyk. Nie przejął się tym, tylko z jeszcze większą determinacją realizował swój zamiar. Musiał działać szybko, zabrać stąd Paige, zanim jakiś dobry samarytanin wkroczy do akcji, żeby ją „ratować”. –  Kochanie, to ja, tatuś. Chodź ze mną, dobrze? Wciąż miał przed sobą jej plecy. Odwrócił ją, ale ona zasłoniła łokciem oczy, jakby zaświecił jej w twarz latarką. –  Paige? Paige, proszę, spójrz na mnie. Najpierw zesztywniała, a potem nagle jakby się odprężyła. Opuściła rękę i powoli podniosła na niego wzrok. Znowu przepełniła go nadzieja. Owszem, miała zapadnięte oczy o pożółkłych białkach, ale po raz pierwszy odniósł wrażenie, że dostrzegł w nich iskierkę życia. I po raz pierwszy zobaczył przed sobą dziewczynkę, którą znał. Kiedy Paige się odezwała, wreszcie też usłyszał echo swojej córki. –  Tata? Kiwnął głową. Otworzył usta i je zamknął, bo czuł się zbyt przytłoczony. Spróbował jeszcze raz. –  Jestem tu, żeby ci pomóc, Paige. Rozpłakała się. –  Tak mi przykro. –  W porządku – odparł. – Wszystko będzie dobrze. Wyciągnął ręce, żeby objąć córkę i zapewnić jej bezpieczeństwo, kiedy przez zgiełk w parku przebił się jak kosa żniwiarza inny głos. –  Co, do jasnej cholery…?! Simonowi zamarło serce. Spojrzał w prawo. Aaron.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj