Tak więc w spowitych mgłą zapomnienia latach końca XIX wieku sławny mistrz sztuki sir Alfred Cooper Browning – trudno nie podać jego nazwiska, gdyż widnieje tu niemal wszędzie – wymyślił Scholomance. Chociaż przewracam oczami na widok tych wszechobecnych tabliczek, szkoła została zaprojektowana naprawdę sensownie. Ze światem łączy ją tylko brama dla absolwentów. Otoczona niezliczonymi warstwami magicznych zaklęć i barier. Jeśli jakiś przedsiębiorczy złowróg się przez nią przedostanie, znajdzie się w auli, która jest połączona z resztą szkoły tylko absolutnie niezbędnymi rurami i kanałami wentylacyjnymi, również zabezpieczonymi zaklęciami i barierami. Tak więc złowrogi wpadają w pułapkę i tracą mnóstwo czasu na próby dostania się i wydostania, walcząc ze sobą i pożerając się nawzajem, a największe i najniebezpieczniejsze nie mogą przejść dalej. Muszą przez cały rok tkwić w auli, pożywiając się innymi złowrogami, i czekać, aż będą mogły się obeżreć absolwentami. Tutaj o wiele trudniej nas dopaść niż na zewnątrz, na przykład w jurcie. Zanim zbudowano szkołę, nawet dzieci z enklaw często bywały pożerane, a obecnie dorosłego wieku dożywa jedna dwudziesta niezależnych dzieciaków, które nie dostały się do Scholomance. W porównaniu z tym jedna czwarta to całkiem niezły wynik. Ta ochrona ma jednak swoją cenę. Płacimy za nią naszą pracą, udręką i strachem, a to wszystko tworzy moc, która zasila szkołę. A przede wszystkim płacimy tymi, którym się nie udaje przeżyć, cóż więc tak naprawdę dobrego robi Orion, kiedy ratuje ludzi? Tę cenę i tak w końcu trzeba będzie zapłacić. Tyle że nikt nie myśli o tym w taki sposób. W tym roku zginęło mniej niż dwudziestu uczniów młodszych klas – zazwyczaj ginie ponad stu – i wszyscy w szkole wpatrują się w niego jak w obraz, jest cudownie i nowojorska enklawa będzie miała pięciokrotnie więcej kandydatów niż dotychczas. Mogę zapomnieć o dostaniu się do niej, a z londyńską enklawą nie jest wcale lepiej. To denerwujące, szczególnie że to ja powinnam zbierać laury. Już znam dziesięć razy więcej zaklęć niszczących i dominujących niż wszyscy uczniowie najstarszej klasy razem wzięci. Wy też byście znali, gdybyście poznawali po pięć zaklęć za każdym razem, gdy chcecie wytrzeć cholerną podłogę. Plusem jest to, że dziś nauczyłam się dziewięćdziesięciu ośmiu przydatnych w gospodarstwie domowym zaklęć w staroangielskim, gdyż dopiero dziewięćdziesiąte dziewiąte z nich zdołało zlikwidować ten smród, a księga nie chciała zniknąć, dopóki do niego nie doszłam. Szkoła raz po raz strzela sobie w ten sposób w stopę, zazwyczaj wtedy, kiedy jest to najbardziej dokuczliwe, denerwujące i małostkowe. Udręką tłumaczenia dziewięćdziesięciu dziewięciu zaklęć z cuchnącym martwym pożeraczem dusz bulgoczącym za moimi plecami okupiłam naukę kilku bardzo użytecznych zaklęć. Będę wdzięczna za tydzień lub dwa. Na razie muszę wstać i zrobić pięćset pajacyków pod rząd, idealnie równo, przez cały czas skupiając wzrok na moim krysztale absorpcyjnym, żeby zgromadzić moc, dzięki której umyję podłogę, nikogo przy tym nie zabijając. Nie ośmielę się oszukiwać, nawet troszeczkę. Nie ma tu mrówek ani karaluchów, które mogłabym wyssać, a z każdym dniem staję się potężniejsza, jak my wszyscy. Z moimi szczególnymi zdolnościami, gdybym spróbowała oszukiwać przy zaklęciu sprzątającym, zapewne załatwiłabym lokatorów trzech sąsiednich pokoi po obu stronach mojego i cały korytarz lśniłby czystością jak świeżo odkażona kostnica. Oczywiście mam trochę uskładanej mocy; mama obładowała mnie kryształami, które przygotowała ze swoją grupą, więc mogę magazynować w nich moc, jeśli mam okazję. Nie zamierzałam jednak zużywać jej do sprzątania mojego pokoju. Energię zebraną w kryształach zachowuję na nadzwyczajne wydarzenia, wymagające nagłego użycia mocy, a także na zakończenie szkoły. Kiedy podłoga była już czysta, dodatkowo zrobiłam pięćdziesiąt pompek, gdyż w ciągu trzech ostatnich lat wypracowałam naprawdę dobrą formę, po czym ulubionym zaklęciem mojej matki stworzyłam antystatyczną powłokę ochronną. Po nim cała moja cela pachniała spaloną szałwią, ale przynajmniej ten zapach był nieco przyjemniejszy. Zanim skończyłam, była już prawie pora obiadu. Prysznic byłby jak najbardziej pożądany, ale nie czułam się na siłach walczyć z czymś wypełzającym z odpływów w łazience, a to oznaczało, że coś na pewno z nich wyjdzie, jeśli spróbuję go wziąć. Tak więc tylko zmieniłam koszulę, na nowo zaplotłam warkocz i przemyłam twarz wodą z dzbana. W reszcie wody wypłukałam podkoszulek i powiesiłam go, żeby wysechł. Miałam tylko dwa topy, oba już trochę wystrzępione. Musiałam spalić połowę moich ubrań w pierwszej klasie, gdy jakiś bezimienny cień wypełzł spod łóżka w drugą noc, którą tu spędziłam, i tylko w ten sposób mogłam zdobyć trochę mocy. Dzięki poświęceniu moich ubrań zdobyłam jej dosyć, by usmażyć tego stwora, nie odbierając nikomu siły życiowej. Nie potrzebowałam do tego Oriona Lake’a, prawda? Pomimo najlepszych starań wyglądałam tak cudownie, że gdy dotarłam na miejsce zbiórki w porze obiadowej – oczywiście chodzimy do stołówki grupami, chodzenie w pojedynkę byłoby głupim dopraszaniem się kłopotów – Liu tylko rzuciła na mnie okiem i zapytała: – Co ci się stało, El? – Nasz wspaniały zbawca Lake postanowił dziś roztopić pożeracza dusz w mojej celi i zostawił mi sprzątanie bałaganu – powiedziałam. – Roztopić? Fuj – powiedziała. Liu może jest wiedźmą, ale przynajmniej nie jest podnóżkiem Oriona. Lubię ją, nieważne, czy jest czarownicą, czy nie; to tutaj jedna z niewielu osób, które nie mają nic przeciwko mojemu towarzystwu. Jest bardziej lubiana niż ja, ale zawsze uprzejma. Jednak był tam także Ibrahim – demonstracyjnie odwrócony do nas plecami czekał na swoich przyjaciół, wyraźnie dając nam do zrozumienia, że nie jesteśmy mile widziane w jego grupie – i już się odwracał podniecony. – Orion uratował cię przed pożeraczem dusz! – powiedział. Właściwie pisnął. Orion uratował mu życie trzy razy i Ibrahim naprawdę tego potrzebował. – Orion zapędził pożeracza dusz do mojego pokoju i rozsmarował go po podłodze – wycedziłam przez zęby, ale na próżno. Kiedy Aadhya i Jack dołączyli do nas i mogliśmy pięcioosobową grupą pójść na górę, Orion już heroicznie uratował mnie przed pożeraczem dusz i oczywiście do końca pory obiadowej – dziś wymiotowały tylko dwie osoby z naszego roku, tak więc coraz lepiej używaliśmy ochronnych zaklęć i odtrutek – wiedzieli o tym wszyscy w szkole. Większość złowrogów nawet nie ma nazw; są zróżnicowane i szybko znikają. Lecz pożeracze dusz to duży kaliber: jeden z nich załatwił kilkunastu uczniów drugiego roku, a jest to nadzwyczaj nieprzyjemny koniec połączony z dramatycznymi efektami świetlnymi (w wykonaniu pożeracza dusz) i przeraźliwym wyciem (ofiar). Zdobyłabym sławę, gdybym załatwiła jednego, a mogłam to zrobić. Pod poduszką mam dwadzieścia sześć w pełni naładowanych kryształów w ręcznie rzeźbionej szkatułce z drewna sandałowego, które trzymam właśnie na taką sytuację, a sześć miesięcy temu, gdy próbowałam zacerować mój postrzępiony sweter bez użycia koszmarnego grzybka, uzyskałam zaklęcie do nicowania. Przenicowałabym pożeracza dusz, tak że zostałaby po nim tylko pusta, jarząca się eteryczna powłoka – i żadnych smrodliwych resztek. Potem mogłabym się umówić z Aadhyą, która ma artystyczne zdolności i umiejętność używania takich materiałów. Mogłybyśmy użyć tej powłoki do pilnowania w nocy naszych drzwi. Większość złowrogów nie lubi światła. Można to wykorzystać i dożyć do absolutorium. Zamiast tego wbrew mojej woli zostałam kolejnym trofeum Oriona. To dalekie od śmiertelnie niebezpiecznego zdarzenie przynajmniej zapewniło mi dobre miejsce w stołówce. Zwykle muszę siedzieć sama na końcu sali, przy prawie pustym stoliku wraz z tymi, którzy w tym momencie są bardzo niepopularni, albo ludzie grupkami przesiadają się do innych stolików, zostawiając mnie samą, co jest jeszcze gorsze. Dziś wylądowałam przy jednym ze środkowych stołów, blisko lamp słonecznych – największa dawka witaminy D od miesięcy, jeśli nie liczyć tabletek – z Ibrahimem, Aadhyą oraz kilkoma innymi dość lubianymi dzieciakami; siedziała z nami nawet dziewczyna z niewielkiej enklawy Maui. Kiedy jednak słuchałam, jak z nabożeństwem mówią o wszystkich tych cudownych wyczynach Oriona, tylko jeszcze bardziej się rozzłościłam. Kilkoro z nich nawet poprosiło mnie, żebym opisała tę walkę. – No cóż, najpierw zapędził go do mojego pokoju, potem rozwalił mi drzwi, załatwił stwora, zanim zdążyłam coś powiedzieć, i zostawił cuchnącą galaretę na mojej podłodze – warknęłam, ale możecie się domyślić, co to dało. Wszyscy chcą wierzyć, że on jest wspaniałym bohaterem, który ich ocali. Phi!
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj