Uśmiechnął się blado, odstawiając filiżankę. Chociaż to krępujące odwiedziny, byłby jeszcze bardziej skrępowany, gdyby musiał odrzucić tę pełną dobrych intencji propozycję. —  Ale czy na pewno nie sprawi to kłopotu pańskiej żonie? — zapytał. — Kiedy w domu jest małe dziecko? Peter potrząsnął głową. —  Będzie jej miło — powiedział. — Zawsze to jakieś urozmaicenie. Ona teraz, w obecnej sytuacji, nie widuje często nowych twarzy. Dziecko, oczywiście, to też ograniczenie. —  Z przyjemnością przyjadę na jeden dzień — rzekł Amerykanin. — Jutro muszę być tutaj, ale chętnie bym popływał w sobotę. Odpowiadałoby państwu, gdybym przyjechał pociągiem w sobotę rano? Z tym że muszę wrócić w niedzielę. —  Wyjadę po pana na stację. Omówili rozkład pociągów. Później Peter zapytał: —  Jeździ pan na rowerze? — Kapitan przytaknął. — Więc zabiorę­ ze sobą drugi. Od stacji do nas są dwie mile. —  Doskonale — powiedział Towers. Czerwony oldsmobile był już rozwiewającym się snem. Zaledwie przed piętnastoma miesiącami kapitan Towers siedział za jego kierownicą, jadąc na lotnisko, a teraz prawie nie mógł sobie przypomnieć, jak wyglądała deska rozdzielcza ani z której strony miał dźwignię do regulacji fotela. Przypuszczał, że samochód wciąż stoi w garażu przy jego domu w Connecticut, nienaruszony być może, razem z wszystkim innym, o czym nauczył się już nie myśleć. Trzeba żyć w nowym świecie i w miarę możności zapomnieć o świecie dawnym; teraz były rowery na stacji kolejowej w Australii. Peter opuścił lotniskowiec wystarczająco wcześnie, żeby odjechać z Williamstown ciężarówką kursującą pomiędzy stocznią i Dowództwem Marynarki Wojennej. Zabrał pismo ze swoją nominacją i koła dla farmera, po czym tramwajem pojechał na dworzec. Wysiadł w Falmouth przed szóstą, zawiesił koła na kierownicy roweru, co okazało się dużą niewygodą podczas jazdy, i mozolnie popedałował pod górę do domu. Gdy dotarł tam pół godziny później, pocąc się obficie, bo upał wciąż był niemiłosierny, zastał Mary odświeżoną, w letniej sukience, wśród orzeźwiającego szmeru wody ze zraszacza nawadniającego trawnik. Wybiegła mu naprzeciw. —  Och, Peter, tak się zgrzałeś! — wykrzyknęła. — Widzę, że dostałeś te koła. —  Owszem. Przykro mi, że nie zdążyłem przyjechać na plażę. —  Domyśliłam się, że cię zatrzymali. Wróciłyśmy do domu o wpół do szóstej. Co z twoim przydziałem? —  To długa historia — odparł. Wciągnął rower i koła na werandę. — Opowiem ci, ale przedtem chciałbym pójść pod prysznic. —  Dobrze czy źle? — zapytała. —  Dobrze — powiedział. — Na morzu do kwietnia. Potem już nie. —  Och, to wręcz wspaniale — ucieszyła się. — Weź prędko prysznic, ochłodź się i wszystko mi opowiedz. Wyniosę leżaki. Jest butelka piwa w lodówce. Po piętnastu minutach, już odświeżony, w sportowej koszuli z rozpiętym kołnierzem i lekkich drelichowych spodniach, usiadł w cieniu i popijając chłodne piwo, opowiedział jej wszystko po kolei. Na zakończenie spytał: —  Czy ty w ogóle zetknęłaś się już z kapitanem Towersem? —  Ja nie — odrzekła, potrząsając głową. — Jane Freeman poznała ich wszystkich w czasie zabawy na Sydney. Powiedziała, że jest dość sympatyczny. Ale jak ci będzie pod jego rozkazami? —  Chyba dobrze — stwierdził. — Facet zna się na rzeczy. Z początku będzie mi trochę nijako na amerykańskim okręcie. Ale muszę przyznać, że mi się spodobali. — Parsknął śmiechem. — Od razu się naraziłem, bo poprosiłem o gin. — Opowiedział jej o tym. Skinęła głową. —  To właśnie mówiła Jane. Oni piją na lądzie, ale nigdy na okręcie. Chyba w ogóle nie piją w mundurach. Mieli tam jakiś koktajl owocowy, w sumie raczej smętny soczek. A wszyscy inni upijali się, że hej. —  Zaprosiłem go na weekend — oznajmił. — Przyjedzie w sobotę rano. Popatrzyła przerażona. —  Kapitan Towers? —  Wypadało mi go zaprosić. Będzie czuł się u nas dobrze. —  Och, Peter, na pewno nie. Oni nigdy nie czują się dobrze. To dla nich zbyt bolesne… bywanie w czyichś domach. —  Ten nie jest taki — Peter próbował ją uspokoić. — Przede wszystkim jest znacznie starszy. Naprawdę będzie czuł się zu pełnie dobrze. —  To samo myślałeś o tym dowódcy eskadry RAFu — odparowała. — No wiesz… już nie pamiętam, jak się nazywał. Ten, który płakał. Nie lubił, gdy przypominała mu tamten wieczór. — Wiem, że to dla nich ciężkie — powiedział. — Wchodzić tak do cudzego domu, gdzie jest dziecko i wszystko. Ale naprawdę, z tym facetem będzie inaczej. Chcąc nie chcąc, ustąpiła. —  Długo u nas zostanie? —  Tylko jedną noc. Mówił, że musi wrócić na Scorpiona w niedzielę. —  Jeżeli to tylko jedna noc, nie powinno być tak źle… — Ze zmarszczonymi brwiami zastanawiała się chwilę. — Grunt to znaleźć mu mnóstwo rzeczy do roboty. Żeby cały czas był zajęty. Nie może być momentu nudy. To właśnie był nasz błąd w przypadku tego gościa z RAFu. Co ten lubi robić? —  Pływać — odpowiedział. — Chce sobie popływać. —  A żeglarstwo? W sobotę są wyścigi. —  Nie pytałem go. Przypuszczam, że to także lubi. Wygląda mi na takiego. Napiła się piwa. —  Moglibyśmy zabrać go do kina — rozważała głośno. —  Jaki film wyświetlają? —  Nie wiem. Ale to naprawdę nieistotne, bo przecież chcemy tylko, żeby wciąż był zajęty. —  Mogłoby jednak być niedobrze, gdyby to był film o Ameryce — zwrócił jej uwagę. — Gdybyśmy akurat trafili na jakiś nakręcony w jego rodzinnych stronach. Znów popatrzyła na niego z przerażeniem. —  To byłoby s t r a s z n e! Skąd on pochodzi, Peter? Z której części Stanów? —  Nie mam pojęcia — odrzekł. — Nie pytałem go. —  O Boże! Musimy coś z nim robić wieczorem, Peter. Film brytyjski byłby najbezpieczniejszy, ale nie wiadomo, czy to właśnie będzie brytyjski. —  Moglibyśmy zaprosić parę osób — podsunął. —  Nawet trzeba, jeżeli to nie film brytyjski. W każdym razie myślę, że to najlepsze wyjście. — Podumała chwilę. — Czy on był żonaty? — zapytała cicho. —  Nie wiem. Przypuszczam, że tak. —  Moira Davidson mogłaby przyjechać, żeby nam pomóc — rozważała dalej Mary. — Jeżeli nie ma innych planów. —  Jeżeli nie będzie pijana — zauważył. —  Nie zawsze przecież jest — odparła Mary. — Tak czy owak, rozruszałaby towarzystwo. Zastanowił się nad tym. —  Niezły pomysł — powiedział. — Wyjaśniłbym jej od razu, o co chodzi. Nie może być momentu nudy. — I po chwili dodał z namysłem: — Ani w łóżku, ani poza nim. —  Ona nie jest taka. Tylko stwarza pozory. Peter uśmiechnął się szeroko. —  Niech ci będzie. Tego wieczora zatelefonowali do Moiry Davidson i przedstawili jej swój pomysł. —  Peterowi wypadało go zaprosić — powiedziała Mary. — Rozumiesz, to jego nowy dowódca. Ale ty wiesz, jacy oni są i jak się czują u ludzi w domach, gdzie są dzieci, pachną świeżo wyprane pieluszki, butelka z pokarmem stoi w rondlu z gorącą wodą i w ogóle. Więc uznaliśmy, że trzeba trochę posprzątać, pochować to wszystko i postarać się, żeby mu było wesoło… przez cały czas, rozumiesz. Tyle że ja przy Jennifer niewiele mogę zdziałać. Więc, czy mogłabyś przyjechać i nam pomóc, kochanie? Niestety to oznacza dla ciebie łóżko polowe w hallu albo na werandzie, jeżeli będziesz wolała. Ale to tylko na sobotę i niedzielę. Trzeba dbać, żeby on był cały czas zajęty. Nie może być momentu nudy. W sobotę wieczorem urządzimy przyjęcie, ściągniemy kilka osób. —  Brzmi to wszystko raczej ponuro — oświadczyła panna Davidson. — Powiedz, to jakiś okropny mazgaj? Zacznie mi szlochać w objęciach i mówić, że jestem kubek w kubek jak jego nieboszczka żona? Niektórzy z nich tak robią. — Możliwe, że on też — niepewnie odparła Mary. — Nie wiem, bo nawet go nie widziałam. Poczekaj chwileczkę, zapytam Petera. — Wróciła do telefonu. — Moira? Peter mówi, że on prawdopodobnie zacznie tobą poniewierać, kiedy będzie miał w czubie. —  Wolę już to — stwierdziła panna Davidson. — Dobrze, przyjadę w sobotę rano. Przy okazji, skończyłam z ginem. —  Skończyłaś z ginem? —  Gin przeżera wnętrzności. Przepala jelita, powoduje wrzody. Za każdym razem czułam to rano. Więc odstawiłam gin. Teraz piję brandy. Z sześć butelek, myślę… na ten weekend. Brandy można wypić mnóstwo.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj