– Otrzymaliśmy gorącą szyfrówkę z dowództwa – zaczął komandor wyraźnie poruszony. – Nie wracamy do bazy. Mamy nowe zadanie do realizacji i być może nieprędko wrócimy. Wy­wiad poinformował, że bazę w Zapadniej Licy opuścił Dymitr Doński. Dowodzi sam prince Golicyn. Idzie w naszym kierunku, a my jesteśmy najbliżej pozycji „Bear”. Dowództwo nie wyklu­cza, że Rosjanie chcą wykorzystać huragan, by minąć hydrofony i wyjść na Atlantyk. Jeżeli się zatrzyma lub zmieni kurs albo zo­stanie w bastionie, wrócimy do domu, ale jeżeli nie… – Dymitr idzie na Atlantyk? – zapytał zaskoczony drugi ofi­cer. – Teraz, w czasie huraganu? Chyba dwa lata nie opuszczał bastionu, o ile pamiętam. O co chodzi? Bardzo dziwne. I to pod dowództwem samego Golicyna? O co chodzi? Rozumiesz to, James? – Za chwilę poinformuję załogę – oświadczył komandor. – Sprawdziłem, Dymitr był na Atlantyku szesnaście miesięcy temu i nie krył się. Testowali wtedy systemy napowietrzania, ale te­raz… to trochę dziwne. Przygotujcie okręt. Możemy mieć dłu­gie zanurzenie. – Będzie miał obstawę? – odezwał się pierwszy oficer. – Nie mamy informacji, ale musimy się z tym liczyć. To prze­cież Tajfun. – Pewnie któryś akuła też się pojawi. – Tak, i to byłoby ciekawe. Wciąż mało o niej wiemy. – Dymitr zawróci – zastanawiał się na głos pierwszy oficer. – Chcą nas tylko pomacać, jak już wiele razy wcześniej. Wyjście na Atlantyk teraz byłoby bez sensu. – Z sensem czy bez, przygotowujemy się do misji. Zaczynamy. Zajmiemy pozycję „Bear” tak blisko, jak to możliwe. Komandor został sam w kabinie. Miał złe przeczucie. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie nalać sobie kieliszka brandy, ale zrezygnował. Podobnie jak pierwszy oficer, podejrzewał, że Ro­sjanie kolejny raz testują ich nerwy, bo wyjście Dymitra Doń­skiego na Atlantyk zakrawałoby teraz na prowokację. Szczególnie w czasie huraganu. Niczego jednak nie można było wykluczyć. Rosjanie wciąż intensywnie rozbudowywali swoją flotę. Huragan utrudniał działanie jednostek nawodnych i powo­dował potężne falowanie w głębinach, ale dla takich okrętów jak Doński czy Trenchant nie było to poważną przeszkodą. Nie po raz pierwszy misja mogła się przedłużyć. Wyglądało na to, że obchody stulecia admirała odbędą się bez obecności jego syna, a on nie będzie mógł nawet wysłać depeszy z życzeniami. Za kilka godzin okaże się, czy zanurzy się w głębi­nach Atlantyku, podążając za Dymitrem. Niewielu dowódców miało okazję spotkać ten najpotężniejszy okręt podwodny świa­ta, który swoimi stu pięćdziesięcioma głowicami mógł zniszczyć połowę świata. Miało być to kolejne spotkanie komandora Sorclifta z Dońskim i ostatnie zadanie przed odejściem ze służby. Nagle setne urodziny ojca stały się tylko uciążliwym zdarzeniem, które psuło komandorowi największe wyzwanie jego życia. Sorclift co godzinę sprawdzał mapy pogody na Atlantyku, licząc, że Doński zawróci. Listopad 1988 roku był wyjątkowo spokojny w relacjach ame­rykańsko-radzieckich, wydawało się nawet, że oba mocarstwa zrobiły kolejny krok w stronę utrwalenia pokoju. Reagan i Gor­baczow wymienili w Moskwie dokumenty ratyfikujące ograni­czenie arsenałów rakietowych, a urząd prezydenta objąć miał George Bush, umiarkowany republikanin i były szef CIA. Gor­baczow i odwilż w bloku komunistycznym obudziły nadzieję na lepsze czasy. Światowe media opanowała gorbymania. W centralach wywiadowczych daleko było jednak do en­tuzjazmu. Armia radziecka wciąż stała w Niemczech podzielo­nych murem i przyszłość Europy nie była taka oczywista. Po­lityka Gorbaczowa wzbudzała coraz większą niechęć w armii i w partii. Jeden nieostrożny ruch, a wszystko mogło się zmienić w okamgnieniu i zakończyć wielkim wybuchem.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj