3

Willa mieściła się tuż za granicami Kielc. Okazała, otoczona dużym, zadbanym terenem. Musiała kosztować krocie. Brama była otwarta, więc Painer wjechał na długi podjazd zwieńczony reprezentacyjnym gazonem. Kuriozalnym tak samo jak kolumny doryckie podtrzymujące fronton. Zaparkował przy schodach prowadzących do głównego wejścia. Na drzwiach umieszczona była stylowa kołatka, Painer wolał jednak użyć dzwonka. Spodziewał się, że drzwi otworzy gosposia w czarnobiałym fartuchu, być może z miotełką do kurzu w ręce. Taka jak w filmach. Był niemal zawiedziony, gdy w drzwiach stanęła elegancka kobieta w grafitowej, obcisłej sukience. – Prokurator Arkadiusz Painer – przedstawił się, pokazując legitymację. – Czy pani Barbara Skoczkowska? – Tak. – Cofnęła się i gestem dłoni wskazała kierunek. – Zapraszam do salonu. Salon miał co najmniej osiemdziesiąt metrów i tonął w szarościach. Nawet obrazy na ścianach dobrano pod kolor. Nowoczesna elegancja, do której nie pasowały ani stare sztruksowe spodnie Painera, ani jego niemodna marynarka. Nie pasował on sam. Barbara Skoczkowska wydawała się to dostrzegać aż nazbyt wyraźnie. Obrzuciła Painera krytycznym spojrzeniem i po chwili wahania wskazała mu sofę. Pewnie gdyby mogła, położyłaby tam wcześniej foliowy pokrowiec. Sama usiadła w fotelu, przyjmując elegancką pozycję, którą Brytyjczycy nazywają „duchess slant”. – Dziękuję, że zgodził się pan przyjechać. Nie potrafię sobie wyobrazić, abym mogła w tym stanie rozmawiać poza domem. – Robię to w drodze wyjątku. Trudno było określić, ile naprawdę ma lat. Mogła zbliżać się do czterdziestki lub, tak jak Painer, do pięćdziesiątki. Wszystko zależało od tego, jak sprawny był chirurg albo jak skuteczne okazały się zabiegi, którym się poddała. Wyglądała atrakcyjnie, choć sztucznie. Akceptowalnie, gdy milczała. Kiedy mówiła, pozbawiona naturalnej mimiki twarz stawała się niepokojąco obca. Zupełnie tak, jak gdyby tylko przebrała się w ludzką skórę. Być może to dlatego nie dało się z niej wyczytać emocji. Barbara Skoczkowska nie wyglądała na przepełnioną bólem i cierpiącą po stracie dziecka. Painer wyjął z teczki papiery i położył je na szklanym blacie niskiego stołu, który miał przed sobą. Zbyt niskiego, aby pisało się na nim wygodnie. – Nie wygląda pani na poruszoną – zauważył. – Jeśli myśli pan, że nie przeżywam śmierci dziecka, to jest pan w błędzie. To ogromny cios dla mojego męża i dla mnie. Obnoszenie się z tym byłoby jednak niestosowne. Painer uniósł brew. Zauważyła to. – Nie ma pan prawa mnie oceniać. – Nie to miałem na myśli. Przez chwilę patrzyła na niego, jakby oczekiwała, że coś jeszcze doda, że się wytłumaczy albo przeprosi. Gdy zrozumiała, że nie zamierza, sama się odezwała. – Wczoraj, gdy przyjechała policja, nie potrafiłam nad sobą zapanować i odpowiadać na pytania. Wieczorem wezwałam lekarza, który przepisał mi leki. Dlatego możemy dziś rozmawiać. – Rozumiem. Czy te leki w jakimkolwiek stopniu wpływają na… – Moją poczytalność? – spytała cierpko. – Nie. Dam panu ulotkę, sam pan sprawdzi. – Dobrze – zgodził się Painer. Nie podnosił wzroku znad papierów. Tak było łatwiej dla nich obojga. – Teraz poproszę o jakiś dowód tożsamości. Potem zaczniemy przesłuchanie, które będę nagrywał, a na koniec odczytam protokół i poproszę, aby go pani podpisała. Barbara Skoczkowska podała mu dowód osobisty. Z dokumentu wynikało, że ma dopiero trzydzieści pięć lat. – Marta nie była moim dzieckiem – wyjaśniła, nim zapytał. – Gdy poznałam męża, był już po rozwodzie. Dostał prawo do opieki nad córką. Miała wtedy piętnaście lat i była małą diablicą. Na początku trudno nam było ze sobą wytrzymać, potem obie się przyzwyczaiłyśmy. – Jak mogłaby pani opisać relacje, które was teraz łączyły? – Nie wchodziłyśmy sobie w drogę. To był prosty układ. Ja nie wtrącałam się do jej życia, a ona do mojego. – A co na to pani mąż? – Był zadowolony. Stanisław jest bardzo pragmatycznym człowiekiem, a taki układ był najlepszy. Nie powodował napięć. – Gdzie pani mąż jest teraz? – W Londynie. Wróci za dwa dni. – Czy już wie? – Bardzo to przeżywa, ale mam nadzieję, że jakoś wspólnie przez to przejdziemy. – Głos jej zadrżał. – Przepraszam, muszę wziąć tabletkę. Wróciła po dłuższej chwili. – Dom, w którym znaleźliśmy pani pasierbicę, należy do niej? – Mąż kupił go na jej dwudzieste pierwsze urodziny. Na początku roku. Marta sama wybrała osiedle w Dyminach. Mówiła, że po drugiej stronie miasta będzie się czuła swobodniej. Dom został wykończony jakiś czas temu i wystarczyło go umeblować, ale z tym się nie spieszyła. Na razie traktowała go jako swoje atelier i miejsce spotkań z przyjaciółmi. Myślę, że tak naprawdę bała się tej przeprowadzki, może nie była jeszcze na to gotowa. – Pani to przeszkadzało? – Skądże. Gdyby Marta się wyprowadziła, to zostałabym tu sama. Gosposia przychodzi raz na dwa dni, a ogrodnik jeszcze rzadziej. Mąż prawie cały czas jest za granicą, więc chyba pan rozumie? – Gdy Painer skinął głową, mówiła dalej: – Nie łączyła nas żadna głębsza więź. Można powiedzieć, że to był co najwyżej rodzaj luźnego koleżeństwa. Z ważnymi sprawami szła do ojca albo dzwoniła do matki. Z błahymi czasami przychodziła do mnie. To było wygodne i dla niej, i dla mnie. Może bardziej dla mnie… – Zawahała się. – Nie oszukujmy się. Mogłabym być jej siostrą, a nie matką. Nie próbowałam być ani jedną, ani drugą. – Rozmawiała z panią o tym, co robiła? O kręceniu filmów? – Tak. Traktowała to bardzo poważnie. Od pewnego czasu zaczęło jej to przynosić zysk, a chciała zarabiać więcej. – Jedząc przed kamerą? – Pan nie wie, kim są influencerzy? – Spojrzała na prokuratora, jak gdyby dopiero teraz zauważyła, że istnieje i siedzi na kanapie. – Nie. Proszę mi wytłumaczyć. – To dzieciaki, które rządzą w mediach społecznościowych. Mogą wpływać na opinię innych i promować produkt lepiej niż wysokobudżetowa reklama. Są przyszłością marketingu. – Naprawdę? – Pan zdaje się nie nadążać za światem. – Nie da się tego ukryć. – Painer się uśmiechnął. – Wspominała pani o przyjaciołach Marty. Dużo ich miała? – Prawdziwych nie. Jak każdy dzieciak, który więcej czasu spędza w internecie niż w realnym życiu. Tak naprawdę była ich dwójka, może trójka, nie jestem pewna. Podam panu naz­wiska, jeśli pan chce. – Proszę. Melodyjny dzwonek telefonu przerwał jej w pół słowa. – Przepraszam, to mąż, muszę odebrać. – Podniosła się z fotela i odeszła na bok. Nie na tyle daleko, by Painer nie słyszał jej głosu, ale wystarczająco, by nie czuła się skrępowana. Rozmowa nie trwała długo. Dotyczyła głównie powrotu i samopoczucia męża. Skoczkowska poinformowała go również o wizycie prokuratora. Pożegnali się czule i kobieta wróciła na fotel. Przeprosiła ponownie, podała nazwiska i opowiedziała o tej trójce dzieciaków. Niewiele ponad to, jak długo się znały i skąd. Tradycyjnie – szkoła i uczelnia. Cała trójka pochodziła z dobrych domów. – Powiedziała pani, że Marta zarabiała na swojej obecnoś­ci w sieci. Jakie to były kwoty? – Czemu pan o to pyta? – obruszyła się, a po chwili w jej oczach pojawił się strach. – Myśli pan, że to nie był wypadek? – Będziemy to ustalać. Na obecnym etapie musimy brać pod uwagę każdą ewentualność. – Myśli pan, że ktoś… – Zbladła i mocniej złapała oparcie fotela, by ukryć drżenie dłoni. – Myśli pan, że ktoś mógłby… – Proszę się uspokoić, pani Barbaro – poprosił Painer. – Muszę zadawać pytania, bo taką mam pracę. Kiwnęła głową. – Jak wyglądała działalność Marty od strony finansowej? – Nie wiem. Nie rozmawiałyśmy o pieniądzach. Jakieś dwa miesiące temu wspomniała tylko, że zwróciły się jej nakłady na ostatnią promocję. – Myślała intensywnie, choć na jej czole nie pojawiła się ani jedna zmarszczka. – Kilka razy chyba otrzymała wynagrodzenie za testowanie produktów, ale nie były to duże kwoty. Najwyżej kilkaset złotych. Dopiero niedawno nawiązała współpracę z jakąś firmą, która miała jej zapewnić więcej takich zleceń. Nie pamiętam, aby wspominała, co to za firma. To wszystko. – Rozumiem. – Zanotował. – Czy Marcie ktoś groził, może miała jakichś wrogów? To rutynowe pytania – dodał. Kobieta pokręciła głową. – Jest pani pewna? – Jestem pewna, że Marta o niczym takim nie wspominała ani mnie, ani ojcu. – Mogła mówić matce. – Wiedzielibyśmy o tym – powiedziała to wystarczająco pewnie, by Painer nie drążył. – Dobrze, pani Barbaro. To chyba wszystko na tę chwilę. Jeszcze tylko skończę protokół… – Chciałby pan zobaczyć pokój Marty? – zapytała. – Tak, o ile to nie problem. – Painer czuł się niezręcznie. Nienaturalna mimika Barbary Skoczkowskiej i otaczające ich szarości źle na niego działały. Wielki salon wydawał się klaustrofobiczny. Panująca wkoło cisza przytłaczała. – Skoro pan już tu jest. – Westchnęła. – Proszę skorzystać z okazji. Nie naruszy pan niczyjej prywatności. Już nie. – Dobrze.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj