Podszept to nowy kryminał Jacka Łukawskiego - druga po Odmęcie historia zaliczana na serii Krąg Painera. Powieść ukaże się 16 czerwca.  W Podszepcie prokurator Arkadiusz Painer, wraz ze swoją grupą, będzie musiał się zmierzyć z rozwikłaniem zagadki śmierci influencerki. Zanim jednak odkrje prawdę, ginąć zaczną kolejne osoby. Wydawnictwo Czwarta Strona udostępniło początek Podszeptu. Miłej lektury:

Rozdział 1

1

Influencerzy powinni umierać online, w porze wysokiej oglądalności, lajkowani do samego końca. To właśnie przytrafiło się Marcie Skoczkowskiej, która prowadziła swój kanał na YouTubie pod nickiem Martuśje. Posiadała oczywiście również konta na Instagramie i Facebooku, każde skupiające po kilkadziesiąt tysięcy fanów. Jednak to YouTube i streaming live były podstawą jej działalności. Marta Skoczkowska miała dwadzieścia jeden lat. Krótkie czerwone włosy, duże migdałowe oczy, figurę fit i intrygującą wadę wymowy, która sprawiała, że jej głos brzmiał tak, jakby nadal była małą dziewczynką. W rzeczywistości nie była to wada, ale świadoma kreacja, element nakręcający oglądalność. Martuśje było jednym z wielu kanałów foodhaulowych. Jednym z wielu, a jednak dość szybko uzyskującym popularność. Bez wątpienia miały na to wpływ: świetny dobór oryginalnych produktów i potraw, ciekawy sposób prezentacji, wspomniana wada wymowy oraz to, że Marta każdy filmik nagrywała w czerwonym gorsecie. Czerwonym tak, jak jej włosy i jak krew, którą wypluła kilka chwil przed śmiercią. Choć określenie „kilka chwil” nie jest precyzyjne. Dziewczyna umierała niemal dwadzieścia minut. Rzężąc i telepiąc się na stole. Obserwowana przez kilka tysięcy subskrybentów. Kilka tysięcy, z których tylko troje zdecydowało się zadzwonić na numer alarmowy. Pozostali byli przekonani, że zrobi to ktoś inny. Oczywiście o ile uwierzyli, że to, co widzą, dzieje się naprawdę. Grupa operacyjnoprocesowa dotarła na miejsce dopiero po dwóch godzinach. Tyle zajęło ustalenie, skąd dziewczyna nadawała live. Kiedy policjanci weszli do pomieszczenia, kilkaset osób wciąż było online. – Wyłączcie to gówno! – Wąsaty szef pepeżetu spojrzał na własną twarz poruszającą się w kadrze płaskiej matrycy laptopa, który stojąc poza zasięgiem kamery, pozwalał Skoczkowskiej śledzić poprawność transmisji. Niewielki, różowy, z umieszczoną w rogu naklejką śmiesznego kotka. Musiał wyglądać o wiele lepiej, nim zakrzepła na nim krew. Czerwona dioda zgasła. Streaming umarł tak samo jak jego twórczyni. Młoda policjantka, pierwszy raz biorąca udział w czynnościach, wybiegła na zewnątrz, aby puścić pawia. – Przynajmniej nie zatarła śladów – docenił prokurator Arkadiusz Painer. Błysnął flesz, gdy techniczka zrobiła pierwsze zdjęcie. – Cholernie bolesna śmierć – mruknął lekarz, stając obok Painera. – Oglądał pan nagranie? – Tak, po drodze. – Założył nitrylowe rękawiczki. – Zamiast musującej oranżadki połknęła żrącą substancję. Wstępnie stawiam na wodorotlenek sodu, ale to się okaże. – Wodorotlenek sodu? – Jedna z najsilniejszych zasad. W kontakcie z wilgocią tworzy ług sodowy. – Na usta założył maskę i skinął Painerowi. – No to jedźmy z tym. – Sapnął i zabrał się do pracy.
Źródło: Czwarta Strona

2

Poranek był dżdżysty i chłodny. Nieprzyjemny. Wilgoć wciskała się pod ubranie, perliła się na dachach aut i ściekała liszajami po fasadzie bloku, którego szary tynk straszył wspomnieniem postpeerelowskiej bylejakości. Prokurator Arkadiusz Painer oglądał go codziennie. Z okna w kuchni i z parkingu. Od kilku lat, odkąd wprowadził się na kieleckie osiedle Barwinek do trzypokojowego mieszkania, które miało być po generalnym remoncie, a nie było. Niezupełnie. Wyremontowane były kuchnia i łazienka, przedpokój i sypialnia. Pozostałe dwa pokoje pamiętały lata osiemdziesiąte, gdy budowano te bloki. Fototapeta w dużym pokoju była nowsza. Przyklejona zapewne w latach dziewięćdziesiątych, zanim zdążyła na stałe wyjść z mody. Czas obszedł się z nią łaskawie. Odstawała tylko w dwóch miejscach. Painer zamierzał ją zmienić, ale w końcu się przyzwyczaił i przestała mu przeszkadzać. Tym bardziej że nie była brzydsza od tapety, jaką oklejono pozostałe ściany, w momencie zakupu mieszkania jeszcze jasnobeżowej, a teraz żółtej. Dym z papierosów zrobił swoje. Painer planował remont, lecz jakoś nigdy nie miał na to czasu. Czasu albo ochoty. Przetarł lusterka i wsiadł do auta. Srebrnego subaru fores­ tera trzeciej generacji. Nie nowego, ale też nie starego. W całkiem niezłym stanie. Szczególnie biorąc pod uwagę auto, jakim jeździł wcześniej. To również był forester, tyle że o wiele starszy, kanciasty i poobijany. Mimo to prokurator był z nim zżyty jak ze starym kapciem. Do czasu. Gdy go rozbił, musiał kupić nowe auto. Pozostał wierny marce i modelowi. Nowszy forester był lepszy pod każdym względem. Wygodniejszy, bezpieczniejszy i sprawniejszy. Nie był jednak kanciasty i nie miał charakteru. Painer nie mógł się do niego przyzwyczaić. Nie do końca. Pomimo tego obiektywnie doceniał jego zalety. Również to, że nikt mu już nie wkładał za wycieraczkę reklam złomowisk. Poranne godziny szczytu tężały na kieleckich ulicach. Strumień pojazdów zatykał aorty miasta, grzązł w pułapce sygnalizacji świetlnej. Uczył cierpliwości. Prokurator Arkadiusz Painer przeważnie tego nie odczuwał. W drodze do pracy nie musiał przebijać się do centrum, przeciskać wąskimi ulicami ani walczyć o miejsce parkingowe. Z Barwinka wyjeżdżał na ulicę Tarnowską, przecinającą obrzeża Kielc z północy na południe. Po dwa pasy w obie strony, oddzielone zielenią i barierkami. Stosunkowo trudne do zakorkowania. Przejeżdżał trzy kilometry, a potem skręcał w ulicę Sandomierską, szerszą o jeden pas, by po trzystu kolejnych metrach parkować przed budynkiem prokuratury. Góra osiemnaście minut. Poza godzinami szczytu poniżej dziesięciu. Tego dnia jednak Painer nie skręcił w Sandomierską. Pojechał prosto. Zanurzył się w gęstniejącą strugę stali i spalin. Deszcz ustał. W powietrzu czuć było nadchodzącą zmianę.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj