5

Czwarty komisariat policji w Kielcach mieścił się przy ulicy Śniadeckich. Już nie w centrum, ale jeszcze nie na peryferiach miasta. Czterokondygnacyjny budynek o prostej bryle, której bladozieloną monotonię bez przekonania próbowały przełamać białe obrzeża okien. W skład komisariatu wchodziły dwa wydziały: kryminalny i prewencji. Dariusz Kryński pracował w pierwszym z nich. Od blisko roku, odkąd wrócił z pobliskich Chęcin i awansowano go na stopień aspiranta. Aspiranta, choć gdyby nie kilka różnych zawirowań w przeszłości, mógłby być już podkomisarzem. Mógłby być, ale nie był. Mimo to cieszył się z powrotu. Znał ten komisariat bardzo dobrze, bo pracował tu już wcześniej. Kawał czasu z dobrymi wynikami. Jednakże niefortunne nieporozumienie z córką naczelnika Więcławskiego zaowocowało wygnaniem na kilka lat. Sprawa była delikatna. Kryński utrzymywał, że jest niewinny, i w sensie prawnym miał rację. Nie było żadnych dowodów jego winy. Nie było też żadnych, które potwierdzałyby, że nie ma nic na sumieniu. Kryński mówił swoje, ludzie szeptali swoje, a Więcławski dostawał kurwicy. Przeniesienie było więc dobre dla wszystkich. Uspokoiło sytuację. Po jakimś czasie mało kto już pamiętał o sprawie. Mało kto o niej myślał. Może prócz Więcławskiego, który przestał poznawać Kryńskiego na ulicy. Przysłowiowej, bo spotkali się co najwyżej w trakcie prowadzenia czynności śledczych. U Kryńskiego potęgowało to niezmiennie poczucie niesprawiedliwości i zażenowania. Przez kilka lat, aż do tej sprawy z seryjnym zabójcą, w której się wykazał. Niedługo później córka Więcławskiego wyszła za mąż, więc może dlatego ze starego zeszło ciśnienie. Musiało, skoro zgodził się na powrót Darka. Prokurator Painer miał w tym swój udział. Przekonał Kryńskiego, by złożył podanie. Kryński wolał nie pytać, czy przekonywał też kogoś jeszcze. Painer chciał go mieć pod ręką i dopiął swego. – Jesteś wreszcie! – Więcławski siedział przy biurku. Jak zwykle ze szklanką niedopitej herbaty. Nie dopijał, bo nie lubił fusów. Nie lubił też torebek ze sznurkiem ani zaparzaczy. Tym bardziej automatu z napojami, który stał na korytarzu. Stare psy nie uczą się nowych sztuczek. Nie chcą. – Siadaj, Kryński – mruknął znad papierów. Kiedyś powiedziałby to z ostentacyjną niechęcią, nawet wrogością. Łypiąc spod krzaczastych brwi, pominąłby nazwisko i wycedził przez zęby tylko stopień policjanta. O ile w ogóle musiałby rozmawiać. Kiedyś, bo teraz już było inaczej. Topór wojenny został zakopany. Miejsce wrogości zajął służbowy dystans. Taki, jaki okazuje się komuś, kto zawiódł, ale otrzymał drugą szansę. Komuś, komu powierzamy obowiązki, lecz nie ufamy do końca. – Przydzielam ci do zespołu Kowalską. – Zignorował grymas, który wykrzywił twarz Kryńskiego. – Będziecie do dyspozycji prokuratora Painera. Robicie jego temat na tych samych zasadach co poprzednio. – Czy to konieczne? – wymamrotał Kryński. Tym razem szef spojrzał na niego zirytowany, że rozmowa niepotrzebnie się komplikuje. – Żebyś, kurwa, wiedział! – To znaczy, chodzi mi… – zająknął się Kryński. – Nie interesuje mnie, o co ci chodzi. Od teraz wasze tyłki należą do Painera, a jak ci się coś nie podoba, to idź do niego i się zapytaj, dlaczego nie może być taki jak inni. Czemu nie siądzie na dupie w tej swojej prokuratorskiej kanciapie i nie da nam robić tego, od czego jesteśmy. – Sięgnął po herbatę, ale zrezygnował z jej wypicia. – Pójdziesz, Kryński? – Wie pan, że nie. – Sekcja będzie jutro, raport z miejsca masz do wglądu. – Przesunął w jego stronę cienką teczkę. – To wszystko. Bierz się do roboty. Kryński się wziął. Zaraz po wyjściu z gabinetu szefa. Jeszcze na korytarzu zajrzał do papierów, ale nie było w nich nic, czego by już nie wiedział. Komisariat to ludzie, a ludzie z natury lubią rozmawiać, wymieniać informacje, plotkować. Podczas wspólnego patrolu, pracy za biurkiem, przerwy na papierosa czy kawę. Okazji jest dość. Tematów również. Tym bardziej, jeśli są krwiste, jeśli działają na wyobraźnię. Śmierć młodej youtuberki działała. Trudno, aby było inaczej. Dlatego Kryński już o niej wiedział. Wiedział o każdym szczególe, który ekipa zastała na miejscu. Zupełnie tak, jak gdyby tam był, a może lepiej, bo z ust kilku osób. Z kilku perspektyw. Wiedział też, że to nie będzie łatwa sprawa i że właśnie nabito go na ruszt. Ruszt, na którym opalali się z każdej strony. Painer,­ Więcławski i wszyscy wkoło już o to zadbają. Najgorsze było jednak co innego. Kryński zamknął teczkę i ruszył w stronę schodów. Zostało mu jeszcze trochę papierkowej roboty, którą mógł się zająć. Zająć i nie myśleć o tym, co go wkrótce czeka. Nie myśleć o Dorocie Kowalskiej, filigranowej blondynce, która uważana była za najlepszą technik kryminalną w województwie. Dorocie, z którą łączyło go coś więcej niż praca. Łączyło do chwili, gdy po kilku wspólnych miesiącach doszła do wniosku, że to nie to i po prostu wywaliła Kryńskiego z mieszkania. Z mieszkania i z życia. Mniej więcej. Mniej, bo wciąż pracowali w tym samym budynku. Więcej, bo traktowała go jak zgniłe jajo.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj