Księga Etty to drugi tom serii Meg Elison pt. Droga donikąd. W pierwszym tomie zatytułowanym Księga Bezimiennej Akuszerki autorka wykreowała świat po epidemii, którą przeżyło niewielu mężczyzn i jeszcze bardziej nieliczne kobiety. Stworzyła postapokaliptyczną i antyutopiczną wizję przyszłości. Powieścią Ksiąga Etty kontynuuje wątki rozpoczęte we wcześniejszej książce. Księga Etty ukaże się 9 lutego. Dom Wydawniczy Rebis udostępnił dwa pierwsze rozdziały Księgi Etty w przekładzie Marii Smulewskiej. Miłej lektury!

Rozdział 1

 
Na mapie wszystkie drogi prowadziły do Estiel.
To mu się nie podobało. Nie znosił poczucia, że coś jest nieuniknione. Dotykając gwiazdy na wyblakłej mapie, spytał kiedyś matkę, dlaczego Estiel jest tak wielkim miastem – z tym olbrzymim Łukiem i wysokimi budynkami – skoro w starym świecie nie było przecież nawet stolicą państwa.
– Tak po prostu wyszło – odpowiedziała zmęczonym głosem Matka Ina. – Nie wiem dlaczego, moje żyjące dziecko. Tak było, zanim się urodziłam.
Eddy myślał o szkieletopodobnym, srebrnym Łuku na tle czarnego nieba, o zapachu dymu drapiącym w gardle.
Jakim cudem robi mi się niedobrze na samo wspomnienie? Jak to możliwe, że na samą myśl o tym chcę uciekać z miejsca, w którym wcale nie przebywam?
Znajdował się kilka dni drogi piechotą od miasta. Najlepiej znał trasy południowe, wiedział, gdzie znaleźć tam wodę i najbezpieczniejsze miejsce do odpoczynku. Na mapie ktoś wydrapał stare nazwy i naniósł nowe. Na skrzyżowaniu wszystkich dróg wyblakła czerwona gwiazda i litery ST L. Eddy sunął po tych drogach palcem, ale nigdy nie docierał do tego punktu. Szukał małych znaków zostawionych przez innych łowców i szabrowników. Tu w sezonie napotkasz wędrujące stada dzikiego bydła – szerokie rogi. Tam znajduje się duży rozpadający się budynek – leżąca na boku cyfra 7. Tu miasto, które nie wpuszcza czarnoskórych – X z zamazanym kółeczkiem w środku. A tam miasteczko, które handluje niewolnikami – trzy połączone ogniwa łańcucha.
Kiedy Eddy był dzieckiem, mapy wydawały mu się czymś obcym i ekscytującym. Potwierdzały przeczucie, które miał od zawsze: że świat poza jego miasteczkiem zwanym Nowhere jest zupełnie inny, że żyją w nim najrozmaitsi ludzie. Nie mógł się doczekać, kiedy zostanie łowcą, wyznaczy własne mapy, pójdzie wszędzie. Nie tylko do Estiel. Już wtedy, w oczach dziecka, te linie na mapie, wszystkie wbijające się w jedno miejsce, przypominały jakieś wredne, stare usta.
Był około sześćdziesięciu kilometrów na południe od miasta, kiedy znalazł Chloe. Już wiele razy rozbijał obóz w tym miejscu, czasami nawet na kilka cyklów Księżyca. Nie brakowało tu dużych, krągłych, szarych kuropatw i głuszców. Czasami zdarzało się też inne ptactwo – dzikie kury i pałętające się wśród nich brązoworude, nakrapiane bażanty. Kuropatwy były powolne i najwyraźniej nie miały dotąd wiele kontaktu z człowiekiem. Eddy ustrzeliwał sobie jedną czy dwie, odłamywał im łebki i skubał niespiesznie.
Źródło: Rebis
Staruszka, która trzymała małą dłoń Chloe, była siwa i niska. Kręgosłup wygiął się jej na podobieństwo znaku zapytania. Przy pasie dyndały ostrza. Zardzewiałe brzytwy, połamane noże, w których widać było dziurki po śrubkach. Zaostrzone kawałki puszek połyskiwały w słońcu. Jej usta wydawały się zapadnięte jak świeżo zasypany grób. Eddy wiedział od razu, że są bezzębne, ale nie spodziewał się tych czarnych kikutów, które się ukazały, gdy się uśmiechnęła. Jej oczy przesłaniały czarne, plastikowe okulary, obtłuczone i zaparowane, ale na tyle przejrzyste, że najwyraźniej baba coś tam przez nie widziała.
Włoski na rękach Eddy’ego stanęły dęba, gęsia skórka nieznośnie przypominała skórę na wpół oskubanego ptaka, którego wciąż trzymał w dłoniach. Wstał powoli, natychmiast bardziej świadomy ciężaru rewolweru za paskiem na plecach.
Czarne zęby i usta się rozwarły, ale dźwięk, który się z nich wydobył, nie przypominał słów. Eddy wpatrywał się w kobietę zdumiony, usiłując cokolwiek zrozumieć.
Jej mowa dobywała się gdzieś z głębokiego południa i przedarłszy się przez bagna jej ust, rozbrzmiała w północnocentralnym rejonie tak, że nie przypominała żadnego ludzkiego języka. Eddy przechylił głowę i żeby ukryć czystą trwogę, udał lekkie zdezorientowanie.
Jej mężczyzna podszedł powoli, ostrożnie. Tym razem Eddy położył dłoń na rewolwerze i tam ją zostawił.
Nieznajomy był wysoki, chudy, o długich, smukłych rękach. Na głowie miał czapkę uszytą ze słabo wygarbowanej skóry, a na ramionach równie niechlujnie zrobione tatuaże.
– Spokojnie, synu. Nie chcemy kłopotów. Żadnych kłopotów. Tylko pomyśleliśmy sobie, że przyprowadzimy ci coś miłego.
Tyko se poślelimy, że przywodzimy ci co miłego. Eddy musiał chwilę miętosić w głowie wymamlane przez mężczyznę słowa, żeby w ogóle wydobyć z nich jakiś sens.
– Mamy tu dla ciebie ostatnią dziewczynkę na ziemi. Zrozumienie przyszło nagle, mocne i raptowne jak letnia ulewa, która pojawia się bez zapowiedzi i zalewa wszystko. Zrozumiał. Chcieli mu sprzedać tę dziewczynkę. Zdania płynęły z ich ust powoli, mętnie, trochę jakby coś gęstego sączyło się z wyszarpanej dziury. Ale gdy w końcu wyczuł ich sposób mówienia, potrafił rozszyfrować słowa.
Poruszył się.
– Doprawdy? Ostatnia dziewczynka na ziemi?
Głowa staruchy pokiwała się dziko na jej umęczonym kręgosłupie.
– O tak. Ostatniutka. Oczywiście ja się już nie liczę. Nie wiem, ile jeszcze jest takich starych bab jak ja. Ale dziewczynki… to co innego. Ta jest ostatnia.
Eddy próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widział tak małą dziewczynkę na drodze. Ile dziewczynek umarło u nich zaraz po narodzinach i ile kobiet umarło, usiłując wydać je na świat? Nie wpływało to jednak na wartość tej konkretnej dziewczynki. Poza tym nie chciało mu się tego wszystkiego liczyć.
Starucha dotknęła jasnych włosów małej, jakby był to wyjątkowo rzadki towar, a potem szarpnęła dziecko mocno za rękę, żeby podeszło do przodu.
Eddy zlustrował je spojrzeniem. Było tak chude, że aż się wzdrygnął. Brudne, odrapane i z oczami zupełnie pozbawionymi wyrazu.
Jeśli to ostatnia dziewczynka na ziemi, to z pewnością zasługuje na coś lepszego, pomyślał.
Dłoń wciąż trzymał na rewolwerze.
Znów odezwał się facet. Jego długi, częściowo aksamitny płaszcz był połatany i pozszywany z zaskakującą starannością. Mężczyzna miał lekki zarost, ale musiał się całkiem niedawno ogolić. Oczy miał czyste, a gdy poruszyły się jego długie ręce, Eddy zobaczył zarysowane mięśnie.
– Tylko spójrz, ładna jak z obrazka i w ogóle nie sprawia kłopotów. Robi, co się jej każe. Patrz.
Gwizdnął cicho, a dziewczynka odwróciła się w jego stronę mechanicznie, reagując na tę komendę zupełnie bezwolnie, jak kwiat odwraca się w stronę słońca. Mężczyzna opuścił spodnie, a ona potulnie wyciągnęła brudną rączkę i odwróciła twarz.
Eddy widział, jak dziecko łapie członek mężczyzny i z rezygnacją się nad nim pochyla; widział po jej ruchach, że jest do tego zupełnie przyzwyczajona. Wiedział, że dziewczynka urodziła się w niewoli i przez całe swoje krótkie życie nie zaznała ani jednego wolnego dnia. Widział, jak mężczyzna wychyla biodra do obsługującego go dziecka, jak całe jego ciało się rozluźnia. Starucha nie czuła się w obowiązku odwrócić wzroku.
– Nie chcę tego oglądać – powiedział Eddy, z trudem zachowując obojętny ton. – Ile za nią chcesz?
Mężczyzna wzruszył ramionami i wyciągnął rączkę dziecka ze swoich spodni, po czym znów je podciągnął.
– Jasne, co ja ci będę pokazywał. Sam wiesz, co dostajesz. My chcemy pistolet.
– Nie mam broni. – Powiedział to za szybko. W Nowhere mieli tylko kilka sztuk broni i tylko kilka tak młodych dziewczynek. Przy odrobinie ostrożności powinno mu się dziś udać zmienić jedną z tych liczb. Odczekał parę sekund, zrobił wdech i wypuścił powoli powietrze. – Mam noże do rzucania, całkiem nieźle się nimi posługuję. Mogę ci pokazać.
Facet w płaszczu i starucha spojrzeli po sobie.
– A jakieś leki?
Eddy zastanawiał się chwilę.
– Tak. Chyba mam coś, co może wam się przydać. Sięgnął po leżący obok zakrwawionych piór plecak. Wsunął
dłoń od razu do właściwej przegródki. Wiedział dobrze, czego szuka. Wymacał to opuszkami. Wyciągnął dwie małe fiolki, które dostał od Alice. W obu znajdowała się przezroczysta ciecz.
Chwycił je dwoma palcami i uniósł.
– To silny środek przeciwbólowy. Po wypiciu całej fiolki zasypia się na tyle mocno, że można spokojnie nastawić kość albo usunąć zepsuty ząb. Wypicie połowy pozwala bez bólu przetrwać ostrą infekcję. Jedna czy dwie krople sprawiają, że człowiek lepiej się czuje, jest lekko senny. Za dziewczynkę dam wam obie fiolki.
Znów spojrzeli po sobie.
– Lek i noże – zaczęła się targować baba.
Eddy spojrzał na ostrza przyczepione do jej pasa.
– A te po co ci są?
Spojrzała w dół, jakby dopiero zauważyła, że je tam ma.
– A, te? Dla obrony. Przeciągająca się cisza.
Wysoki mężczyzna wyciągnął rękę i zrobił krok w stronę Eddy’ego.
– Chcę najpierw spróbować. Nie oddam przecież ostatniej dziewczynki na ziemi za jakąś wodę.
Eddy się cofnął, odruchowo podskakując na ten nagły ruch.
Cholera. Opanuj się.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj