Niegdyś na pytanie o ulubionego aktora, każdy niedzielny widz odpowiadał oczywiście: Brad Pitt. Ten silny mężczyzna stał się synonimem amerykańskiego aktora z krwi i kości, który prócz umiejętności występowania przed kamerą, przede wszystkim grzeszył urodą. Kwadratowa szczęka, muskulatura i lśniące włosy opadające na wspomnianym iście królewskim profilu - Brad Pitt od zawsze był niezwykle podatny na etykietki wystawiane przez publikę. Amerykanin wciąż funkcjonuje w świadomości widza jako ten popularny i przystojny. Krzywdzącym jest jednak stwierdzenie, że Pitt zawdzięcza swoją pozycję w Hollywood jedynie urodzie. Chciałbym temu na wszelkie możliwe sposoby zaprzeczyć i być może ostatecznie przekonać niewiernych, że nie jest on tylko ładną buźką z magazynu i popularnego filmu. Kaliber jego umiejętności aktorskich najlepiej o tym świadczy. Zanim jednak o jego dokonaniach aktorskich, należy dopowiedzieć jeszcze jedną rzecz. Nie tylko uroda wpłynęła na to, że Brad Pitt postrzegany jest głównie przez pryzmat swojej ładnej facjaty. Nie chcąc zbyt mocno wchodzić w tabloidowe doniesienia i jego rozstanie z Angeliną Jolie, to jednak trzeba wspomnieć związek obojga najpopularniejszych aktorów. Filmowe dokonania Brada zeszły zwyczajnie na drugi plan i nagle stał się celebrytą schowanym do szufladki pięknego mężczyzny z czerwonego dywanu. Zaczęto mniej interesować się jego rolami i dokonaniami, a skupiano się na robieniu zdjęć z ukrycia i życiu prywatnym u boku Jolie. Przyszedł jednak moment, gdzie należy wreszcie oddzielić osobiste życie człowieka i skupić się jedynie na sztuce i jego dokonaniach, a te są niebywałe i zdecydowanie zasługują na docenienie.
Źródło: materiały prasowe
Pitt nie wyróżnia się od innych aktorów tym, że ominęło go granie w filmach słabych lub zwyczajnie przeciętnych. Nie najlepszą robotę w jego karierze zrobił na pewno udział w filmie Pan i pani Smith u boku Jolie. Niestety udało mu się także utrwalić stereotyp aktora o pięknym ciele i twarzy w obrazie Troja. Podobnie Wywiad z wampirem, który choć jest naprawdę dobrym i świetnie ocenianym przez krytykę filmem, to kreacja aktorska Pitta wpasowała się w gusta damskiej części publiczności i właściwie od początku wielkiej kariery spychała go do szufladki szeregowego "ciasteczka" Hollywood. Później jednak ta sytuacja się zmieniła i Pitt odnalazł swoje miejsce i zaczął grywać u naprawdę uznanych reżyserów. David Fincher widział go u boku Morgana Freemana w filmie Siedem, Terry Gilliam stworzył intrygujące dzieło 12 małp, gdzie Brad Pitt wreszcie pokazał szerszy wachlarz swoich umiejętności, a Guy Ritchie zaprezentował go w nieco przerysowanej i odrealnionej roli Roma potrafiącego zabić jednym uderzeniem w filmie Przekręt.  Po drodze były oczywiście jeszcze Podziemny krąg, Siedem lat w Tybecie oraz Joe Black. Są to rzeczywiście filmy, które pokazują nie tylko różnorodność w dobieraniu ról aktora, ale też jego specyficzny styl stonowanego i oszczędnego w ekspresji artysty. Potrafił też jednak wykreować psychopatycznego mordercę w Kalifornii, gdzie w białym podkoszulku terroryzuje Davida Duchovny'ego. Z kolei w Zabójstwie Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda staje się niezwykle wrażliwym mężczyzną, który nie boi się uronić łzy. Być może nie każda z tych ról zapisała się złotymi literami w historii kina, ale niezaprzeczalnie pokazują one nie tylko umiejętności Brada, ale też pewnego rodzaju gwarant jakości i umiejętność kreowania charakterystycznych postaci, które na długo pozostaną w pamięci widzów.
Co ciekawe, Pitt doczekał się jedynie dwóch nominacji do Oscara za rolę pierwszoplanową. Było to za film Ciekawy przypadek Benjamina Buttona, gdzie przy pomocy techniki komputerowej mógł dać popis swoich umiejętności oraz mniej popularny Moneyball. Jednak nieco ciekawsze role portretuje w Bękartach wojny, gdzie ostrym nożem wymierzał sprawiedliwość nazistom oraz w Tajne przez poufne, gdzie wplątany zostaje w szpiegowską intrygę. Trudno mi w tej chwili znaleźć innego aktora, który w taki sposób potrafiłby ukazać tragikomiczną naturę swojej postaci. Być jak Aldo Raine, posiadać swoje ideały i jednocześnie w sposób niezwykle dynamiczny zmieniać swoją naturę. To w głównej mierze cechuje Pitta, który jak w kalejdoskopie zmienia swoje oblicza i wciąż skąpane są one w jego specyficznej manierze. Zapomnijmy więc, że jest celebrytą i pojawia się na salonach, a skupmy się na tym, co pięknego tworzy od lat na dużym ekranie. Chciałbym naprawdę, żeby Zniewolony. 12 Years a Slave nie był do tej pory jedynym filmem z Oscarem w karierze tego znakomitego aktora.  Kolejne spotkanie Quentina Tarantino i Brada Pitta, tym razem przy okazji filmu Pewnego razu... w Hollywood, wywołało wilka z lasu i stworzyło u mnie potrzebę powiedzenia wszystkim dookoła, że ten ubrany w kolorową koszulę mężczyzna, nie tylko jest cholernie przystojny, ale też jego gra aktorska jest na tyle kunsztowna, stonowana i jednocześnie niezwykle elektryzująca, że zwyczajnie trzeba zapytać głośno - Akademio, kiedy Oscar dla tego Pana, jak nie teraz? Tym bardziej, że jego kolega z planu Leonardo DiCaprio wymęczył tego Oscara razem z niedźwiedziem za film Zjawa, a jego wcześniejsze role aktorskie zdecydowanie bardziej na to zasługiwały. W przypadku Pitta wcześniej mamy cały szereg fantastycznych dokonań, ale kolejny występ u Tarantino stanowi tego znakomite dopełnienie. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj