Nie wolno zapominać, że co roku ważną częścią American Film Festiwal są dokumenty, które przyciągają pełne sale widzów. Tak też było w tym roku. Już na sam początek festiwalu pokazano przerażający "The Hunting Ground", który uświadamia o ogromnej skali gwałtów na kampusach amerykańskich. Była też okazja, by zobaczyć równie wstrząsające "Ofiary proroka" czy "Uśpionego mordercę".  Jednak szczególne uznanie widzów, a tym samym zwycięstwo w drugim konkursie, tym razem dokumentalnym, przypadło dokumentowi "TransFatty żyje" - opowieści o nowojorskim Patricku O'Brienie, didżeju i youtuberze, który zmaga się z ciężką chorobą pozbawiającą go kontroli nad własnym ciałem. Odważny, mocny, poruszający dokument pozbawiony czułostkowości i naładowany czarnym humorem Paricka przyniósł mu uznanie także we Wrocławiu. Dzięki dokumentom wyświetlanym na American Film Festiwal można było przybliżyć sobie sylwetki kilku amerykańskich ikon. "Janis: Litte Girl Blue" prezentuje losy wyjątkowej Janis Joplin; "Słuchaj, Marlone" to opowieść o Marlonie Brando, jakiego nie znamy; "Larry Kramer kocha i nienawidzi" pozwala bliżej poznać słynnego gejowskiego aktywistę, a w "City of Gold" zwiedzamy Los Angeles z krytykiem kulinarnym Jonathanem Goldem, który uczy nas przede wszystkim właściwego podejścia do krytyki jako takiej. [video-browser playlist="756176" suggest=""] Najważniejszy jednak tym razem był genialny twórca Apple. "Steve Jobs" Danny'ego Bolye'a zamykał tegoroczny American Film Festiwal i nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. Przede wszystkim to film z genialnym scenariuszem Aarona Sorkina i fantastycznym Michaelem Fassbenderem w roli głównej. Wydaje się, że i Sorkin i Fassbender mogą zacząć już pisać oscarowe przemówienia. Zanim jednak pokazano „Steve Jobs”, wcześniej był dokument "Steve Jobs: człowiek-maszyna", który z chirurgiczną precyzją dobiera się do skóry geniuszowi i wzorowi do naśladowania dla tak wielu. Alex Gibney otwarcie pyta, czy Steve Jobs sobie na to zasłużył. To kwestia, którą trzeba rozstrzygnąć samodzielnie. Moralnie wątpliwe kwestie rozstrzygano też w filmie "Eksperymentator", który w tym roku wyświetlany był w sekcji Ale kino+ Prezentuje. Każdy, kto choć trochę słyszał o eksperymencie Stanleya Millgrama, będzie wiedział, o co chodzi, a kto nie słyszał w ogóle, to tym bardziej powinien ten ważny film nadrobić. Dzięki Ale kino+ mogliśmy też zobaczyć świetną biografię Briana Wilsona, wokalisty Beach Boysów w "Love & Mercy", prześledzić losy Michaela Glatze, redaktora gejowskiego magazynu w "Kim jest Michael", czy zobaczyć świetną Elizabeth Moss w "Królowej Ziemi". [video-browser playlist="756177" suggest=""] Oprócz  najnowszego niezależnego kina amerykańskiego we Wrocławiu przygotowano też retrospektywę mistrza Clinta Eastwooda, w ramach której można było zobaczyć aż 10 filmów z jego reżyserskiego dorobku, w tym niektóre pierwszy raz na dużym ekranie. To była niesamowita gratka dla wszystkich fanów jego twórczości. Jeśli nie Eastwood, to być może niektórych zainteresował przegląd filmów czarnoskórych (i mało znanych) reżyserek albo filmy Hala Hartleya czy Davida Gordona Greena, których w tym roku uhonorowano nagrodą Indie Star Award, którą American Film Festiwal przyznaje wybitnym osobowościom niezależnego kina amerykańskiego. Klimat i filmowe emocje, których dostarcza American Film Festiwal, są niepowtarzalne i nie da się ich odnaleźć nigdzie indziej. Warto więc wybrać się na kilka październikowych dni do Wrocławia i zaaplikować sobie taki zastrzyk świetnego amerykańskiego kina, który staje się idealną odtrutką na wszelkie komercyjne hity i rozbuchane blockbustery. We Wrocławiu jest skromniej, bez fajerwerków i popcornu, zyski są jednak nieprawdopodobnie większe. Za rok musicie być tam ze mną. Za akredytację na festiwal dziękujemy telewizji Ale kino+.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj