Avengers: Endgame i MCU triumfują na całym świecie. No, prawie całym - umysły polskich "fanów"-szkodników to terytorium, w którym nie znajdziesz ani Kevina Feige, ani nawet piątej klepki.
Okręt flagowy MCU,
Avengers: Endgame opanowuje popkulturowy ocean w tempie niesłychanym. Kanonada trwa od ponad 2 miesięcy, salwy ognia lecą we wszystkich możliwych kierunkach. Tu i ówdzie pojawiają się głosy, że postrzegana kompleksowo kultura schodzi na psy, skoro w jej rdzeń wbija się kinowy "Big Mac" w postaci niedawnej odsłony Kinowego Uniwersum Marvela. Diagnoza zjawiska, z którym przyszło nam się zmagać w ostatnich tygodniach, rodzi liczne spory i przepychanki - te zaś zdają się nie mieć końca. Gorzej tylko, że w ramach celebracji bądź co bądź święta popkultury na uroczystość postanowiła się wprosić nie tak znowu mała grupa "fanów", stawiająca sobie za cel nadrzędny albo stary, dobry trolling, albo już doprowadzenie do wojenki w obrębie miłośników X Muzy i superbohaterów za pomocą chwytów poniżej pasa: ataków na rodzinę 7-letniej odtwórczyni roli córki Tony'ego Starka czy demaskowania treści feministycznych w produkcji. Choć zjawisko ma wymiar globalny, symptomatyczna wydaje się tu postawa komentatorów znad Wisły. Ci jak zawsze stanęli bowiem na wysokości zadania i pokazali, że są odporni na argumentację. Kto w końcu przejmowałby się wymianą poglądów, skoro za welonem internetowej anonimowości raz jeszcze możemy powiedzieć komuś, jak żyć, i że świat został zinfiltrowany przez feministki/społeczność LGBT/złych kosmitów (niepotrzebne skreślić)? Dookoła nas wyrosła drużyna popkulturowych ekspertów - wiedzą wszystko. Poza tym, że są trollami i szkodnikami, a spoglądająca w ich stronę ewolucja zapewne uznałaby delikwentów za swój wypadek przy pracy.
Jeśli spodziewaliście się tekstu, który będzie stonowaną odpowiedzią na niedawne forumowe dyskusje spod newsów o filmie
Avengers: Koniec gry, to - zerkając już choćby na nazwisko autora artykułu - powinniście wiedzieć, że trafiliście pod zły adres. Przez kilkanaście długich lat walczyłem w swoim życiu o to, by intelektualne rozprawki i naukowe analizy zamienić na możliwość emocjonalnego zabierania głosu w sprawach, które leżą mi na sercu. Dlaczego? Bo tak po prostu trzeba, zwłaszcza wtedy, gdy naprzeciw ciebie wyrasta idiotyzm, bodajże największe zagrożenie dla ludzkości. Złożyło się tak, że na przestrzeni minionego tygodnia gejzery debilizmu wystrzeliły na naszej stronie przynajmniej dwukrotnie:
tutaj i
tutaj. Piotr Piskozub mentalnie był w ostatnim czasie na popkulturowych wakacjach; 16-krotnie rozgrywał swoje
Endgame - jeśli chcesz właśnie napisać, że nie mam co robić z własnym życiem, to zrozum, że to właśnie jest moje życie. Masz swoje, z pewnością ci wystarczy, to trudna sztuka istnienia. Skoro już jednak wyrywasz mnie z błogiego stanu, w trakcie którego moje popkulturowe serduszko nieustannie mówiło do ciebie: "I love you 3000", to nie pozostaje mi nic innego, jak zakasać rękawy i wziąć się do roboty. I jeszcze ten jeden, na pewno nie ostatni raz zapytać: o co ci, do cholery, chodzi?
Sytuacja pierwsza. Kilka dni temu Lexi Rabe, 7-letnia aktorka, która w
Avengers: Endgame wcieliła się w rolę Morgan Stark, je wraz z mamą obiad w jednej z amerykańskich restauracji. Nachalna fanka podchodzi do ich stolika, za wszelką cenę chcąc uciąć sobie pogawędkę z dziewczynką - tej jednak nie w głowie dyskusje; w ramach dziecięcego uniesienia... bawi się masłem. Kobieta zostaje odprawiona z kwitkiem przez mamę Lexi, ale cała sytuacja doprowadza ją do szewskiej pasji. Swoją frustrację postanawia wylać na Instagramie. Gdy lawina nienawiści zbiera żniwo, mała Rabe w ramach przeuroczego wideo, wyraźnie inspirowana przez rodzicielkę, prosi o zrozumienie swojej sytuacji, o to, by nikt jej już wirtualnie nie dręczył. Z niejasnych przyczyn debilizm amerykańskich "fanów" znajduje ujście w komentarzach naszych forumowiczów. Ci pod płaszczykiem chłodnej analizy sprawy zaczynają się wściekać - nikt nie wie na kogo czy na co, ale swojej frustracji trzeba dać upust. Rozklekotane krzykactwo zaczyna więc walić a to w rodziców, to w końcu "poje...", które "hodują" córką na nową Trish Walker, a to w nas, gdy 7-letnią aktorkę nazywamy "aktorką", robiąc jej tym samym "krzywdę". Diagności wietrzą spisek bez choćby grama refleksji - to promocja, pomysłowi rodzice chcą zarobić. Myślicie, że jest gorąco? Nic z tych rzeczy; dopiero wtedy pojawia się arbiter na salomonową modłę, który postanawia wrzucić wszystkich fanów produkcji komiksowych do jednego worka, określając ich jako "niezbyt normalnych i inteligentnych". Tak, zawsze czuję się jak w domu, gdy tylko wchodzę do pomieszczenia bez klamek albo przed wybieg dla szympansów we wrocławskim zoo.
Był czas, że tego typu wpisy na naszej stronie były jednostkowymi przypadkami, które z natury rzeczy należało przemilczeć. Niestety, jest ich jednak obecnie coraz więcej, przy czym problem istnieje również na forach innych portali popkulturowych. Jeszcze gorzej, że stały się także popularniejsze niż do tej pory. Zauważmy, że w powyższych komentarzach idzie de facto o to, iż Matki Polki i Ojcowie Mateuszowie znad Wisły chcą poinstruować rodziców Lexi, jak wychowywać swoją córkę. Pozując na głos rozsądku, zamieniamy się w mędrków, którzy pozjadali wszystkie rozumy - pal licho poletko popkulturowe, przy takim podejściu Polska lada moment upadnie przez zmasowany skok na program 500+, skoro w naszym kraju nawet nastolatkowie wiedzą, jak umiejętnie prowadzić dzieciaka przez życie. Albo przy nodze. Sęk w tym, że naprawdę śmieszno i straszno będzie, gdy twoja latorośl - zanim już na pewno zagra w Hollywoodzkim blockbusterze - przez niekończące się miesiące zacznie na ciebie pluć, defekować, wymiotować, budzić w nocy, co tu dużo mówić: wkur... Wtedy nadejdzie prawdziwy test z twojego rodzicielstwa, nie zaś podczas internetowych napinek. Na tym świecie bywa już tak, że wszyscy chcielibyśmy mieć jako pociechę swoją własną Lexi. Zaskakująco często wychodzi z niej jednak Dżesika i Brajanek, z całym szacunkiem dla Dżesik i Brajanków.
Każdy z nas mknie przez życie, zdając egzaminy: szkolne, maturalne, te na studiach, z codzienności jako takiej. Nie we wszystkich nasz wynik musi być perfekcyjny - artysta będzie miał problem z całkami, przyszły inżynier ze zrozumieniem motywów w obrazach Bruegela. Rzecz ma się podobnie z samą kulturą: część z jej odbiorców zajada się Big Macami à la
Koniec gry, inni zatracają się w Kieślowskim. Przywołuję go tu nieprzypadkowo, gdyż bez pana Krzysztofa moje zainteresowanie X Muzą nigdy by się nie wydarzyło. Kino to najcudowniejsza kochanka, jaką dało mi życie - zawsze niezawodna, mogę się jej wyżalić na ból istnienia, mogę razem z nią przeżyć różnorodne uniesienia. Sęk w tym, że Bergmanem i Antonionim zajadam się tak łapczywie jak MCU i Tarantino. Nie czuję się członkiem widowni jednego tylko ekranowego segmentu. Zapytam więc wprost: jeśli płakałem i biłem brawo na
Endgame, a kilka dni później na
Tokijskiej opowieści, to jestem w pełni nienormalny i mało inteligentny, czy tylko troszeczkę? Czy jeśli w mroku nocy zastanawiam się nad tym, co aktualnie robiłby Batman, albo jak Spider-Man właśnie tłumaczy się cioci May z kolejnego spóźnienia, to jestem marzycielem owładniętym przez świat fantazji czy jednak poczciwym głuptaskiem, który może - choć nie musi - stać się niebezpieczny dla otoczenia? Diagnozuj, diagnosto. A Ty, towarzyszu superbohaterskiej podróży, zabierz się ze mną na piwo i podyskutujmy o Jokerze. Może jak on jesteśmy tylko komiksowymi szaleńcami, którzy w rzeczywistości nie mają racji bytu?
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h