Ostatnimi czasy w dyskusjach wokół filmów wysokobudżetowych bardzo często pojawia się krytyka efektów CGI. Nie jestem wrażliwy na tym punkcie, ale zdecydowanie jest to kwestia warta przedyskutowania.
Zanim jeszcze obejrzałem zwiastun Mecenas She-Hulk, przeczytałem sporą liczbę wpisów krytykujących to, jak wygląda CGI. Dyskurs wokół krótkiej zapowiedzi zdominowany został przez to, jak prezentują się efekty specjalne, a Facebook i Twitter zostały wypełnione memami i porównaniami do Shreka. I rzeczywiście, są przynajmniej dwa momenty ze zwiastuna, które wyglądają paskudnie i odrzucają od ekranu swoją sztucznością, ale reszta scen nie wygląda tak źle, biorąc pod uwagę oczywiście serialowe standardy. Tak czy owak, krytyka w tym momencie jest słuszna, bo wygenerowana lub podrasowana komputerowo Jennifer Walters to kluczowy aspekt tej produkcji. Jest to sytuacja, w której nieudany efekt CGI może zepsuć wrażenia z oglądania serialu o zielonej olbrzymce. I chociaż są ujęcia niezłe lub bardzo dobre, to wystarczą te wspomniane dwa fatalne kadry, które skutecznie wyrzucą nas z ekranu. Marvel Studios spotkało się z krytyką i nie jest to pierwsza taka sytuacja.
W kuluarach branży powraca temat o problemach, które mają artyści od efektów specjalnych - wyrabiają nadgodziny i pędzą na złamanie karku, aby dokończyć prace na chwilę przed premierą. Jest to problematyczne, bo nadmierne poleganie na technice komputerowej przy tworzeniu filmu nie musi przekładać się na jego jakość, zwłaszcza jeśli są to efekty niedopracowane. Harmonogramy wielkich wytwórni są tak ściśnięte, że postprodukcja ambitnego (jeśli chodzi o rozmach) blockbustera to czas niewystarczający do zagwarantowania chociażby solidnej jakości.
Inna sprawa to używanie CGI tam, gdzie nie jest to konieczne. Być może pamiętacie scenę walki z Czarnej Pantery pod koniec filmu, kiedy to przez minutę w powietrzu tłuką się wygenerowane komputerowo dwie kukiełki w bliźniaczych strojach. Jasne, to scena trudna do nakręcenia z kaskaderami, ale nawet po upadku bohaterów na ziemię wciąż oglądamy walkę sztucznych istot. Nakręcił to Ryan Coogler, który chwilę przed Czarną Panterą dał nam niesamowitego Creeda, film wręcz idealny, jeśli chodzi o ukazanie walk bokserskich. Bez efektów CGI, namacalne ciosy kaskaderów lub samych aktorów biorących udział w tego typu scenach - daje to zupełnie inne doświadczenie estetyczne.
Przy okazji chwalenia nowego Batmana Matta Reevesa pisałem, że warto robić filmy z mniejszą ilością CGI. Nie mam tutaj na myśli stawiania prawdziwych miast i krain, które łatwo można zrobić w komputerze. Można jednak unikać sytuacji, kiedy trzeba stworzyć model CGI tytułowego bohatera. Ostatnio mieliśmy taką sytuację w serialu Moon Knight. I chociaż nie wyglądało to tak źle, to zupełnie inne wrażenia były w momencie, kiedy nie mieliśmy wątpliwości, że w kostiumie jest Oscar Isaac. To samo dzieje się ze Spider-Manem. Rozumiem, że trudno będzie pokazać aktora skaczącego na sieciach po Nowym Jorku, ale przypomnijcie sobie klasycznego Spider-Mana od Sama Raimiego - herosa dosłownie można było dotknąć, bo wiele scen akcji wykonywali właśnie kaskaderzy w kostiumie. Jest coś smutnego w tym, że film sprzed 20 lat prezentuje się momentami lepiej od widowiska polegającego dzisiaj na kukiełkach z CGI.
Jak nie wiadomo, o co chodzi...
Zwrócę uwagę na jeszcze jeden aspekt i przytoczę tutaj dowód na to, że być może gra rozchodzi się też o pieniądze. Weźmy Thanosa jako przykład idealnego CGI. Szalony Tytan wyglądał jak prawdziwy, dopracowano go ze szczegółami. Podziwiać mogliśmy nie tylko włoski na jego rękach, ale też każdą naturalnie poruszającą się żyłę. Zaraz potem dostaliśmy w filmie Eternals Dewianta generowanego komputerowo, który nie jest tak istotną postacią, a co za tym idzie, nie trzeba specjalnie się nad nim wysilać. Są sceny ważne i ważniejsze - na niektórych można przyoszczędzić, stosując kiepskie efekty specjalne. Gdyby Thanos wyglądał źle, położyłby wiarygodność widowiska. Antagonista tak istotny dla całego MCU musiał prezentować się zjawiskowo i dzięki temu możemy podziwiać cuda techniki. Taka motywacja nie musiała być obecna przy Eternals, w którym Dewiant na ekranie jest krótko i nie pełni znaczącej funkcji. Przed pojawieniem się w Wojnie bez granic, Thanos miał kilka mniejszych występów i nie prezentował się tak okazale. Powiecie, że od 2012 roku (premiera pierwszych Avengers) do 2018 zrobiono ogromny krok technologiczny? Trzeba zapytać ekspertów, ale ten Thanos z 2012 nie różni się mocno od Dewianta z 2021 roku.
W samej Wojnie bez granic są też efekty CGI wołające o pomstę do nieba - pamiętacie na pewno kadr z Markiem Ruffalo wystającym z Hulkbustera. Spójrzcie też na Iron Mana (wideo poniżej), kiedy odpala swoją zbroję przed walką z dziećmi Thanosa w Nowym Jorku. W 2008 roku zbroja Iron Mana prezentowała się lepiej, co wynika ze stosowania innej techniki - mniej efektów praktycznych, a więcej samego komputera zwiększa uczucie sztuczności.
Tempo tworzenia blockbusterów uniemożliwia dopracowywanie efektów specjalnych. Występuje tzw. crunch, co jest znane w środowisku gier wideo - twórcy pracują nieludzkie godziny, żeby wyrobić się na czas, bo produkt musi pojawić się w takim, a nie innym terminie. Winni są temu sami konsumenci (tworzący presję i domagający się produktu na już), ale też studia filmowe, nakręcające częstotliwość wypuszczanych treści. Dyskusja wokół CGI trochę mnie męczy, bo w tej kwestii potrafię sporo wybaczyć. Rozumiem jednak wszelkie zarzuty kierowane do Marvela i innych wytwórni, które olewają ten aspekt. Bo to nie tylko produkty z Domu Pomysłów wyglądają źle i przykładów nie trzeba daleko szukać.
Pamiętacie dwie pierwsze części Transformers? Pomijając aspekty fabularne o technologicznie - robiło to ogromne wrażenie. Widać było każdą śrubkę u zmieniających się maszyn. Być może producenci wyszli z założenia, że nie ma sensu dalej się tak starać, cięto koszty i zamiast progresu, mieliśmy spadek jakości z każdą kolejną częścią.
Mam nadzieję, że mocna reakcja pod zwiastunem She-Hulk będzie momentem przełomowym, a Marvel zrozumie, że coraz więcej widzów na to narzeka. Nie ma wątpliwości, że podniesienie jakości efektów specjalnych lub zwrot w bardziej kreatywne rozwiązania filmowe przyniosą korzyść przede wszystkim dla widzów. Zarzuty konsumentów są zasadne, może często przesadzone, ale z reguły, jeśli chodzi o aspekty techniczne, można obiektywnie stwierdzić, że coś jest nie tak. Warto wtedy wyrazić swoje oburzenie, tym bardziej że bez nas nie ma filmowych światów. Wytwórnie same dla siebie by ich nie tworzyły, więc mówmy głośno, co leży nam na wątrobie.