Moda na tematy survivalowo-apokaliptyczne przeminęła jakiś czas temu, pozostawiając po sobie kilka naprawdę wysmakowanych produkcji. Zarówno w kinie, jak i w telewizji mieliśmy okazję zobaczyć ciekawe propozycje opowiadające o końcu świata i o losie ludzi po Armagedonie. Filmy takie jak I Am Legend, The Road, The Book of Eli, Blindness, Children of Men czy World War Z to wybitni przedstawiciele postapo ostatnich lat. Z kolei na małym ekranie od dłuższego czasu królują żywe trupy. The Walking Dead można uznać za prekursora mody na podobne tematy we współczesnej kulturze. Warto jeszcze wspomnieć takie seriale jak Jericho, The Strain, Falling Skies czy 12 Monkeys, które również podejmowały temat apokalipsy. Każda z tych produkcji miała swoje zalety i wady. Są one jednak warte zapamiętania, bo w kreatywny sposób podchodzą do tematu człowieczeństwa, w ostatnich dniach znanego nam świata. Niestety współczesny przemysł rozrywkowy ma to do siebie, że każdy chwytliwy temat potrafi przetrawić i wykorzystać w celu zarobkowym. Wynikiem tego powstają produkcje pozbawione całkowicie duszy. Jedną z takich propozycji jest właśnie Aftermath. Już pierwsze minuty premierowego odcinka sugerują, z czym będziemy mieli tu do czynienia. Z prędkością światła zostaje nam przedstawiony zarys fabularny. Dzieje się to tak szybko, że zupełnie nie jesteśmy w stanie nadążyć za okolicznościami ekranowych wydarzeń. Poznajemy pewną amerykańską rodzinę, która, będąc w samym środku apokalipsy, opuszcza swoje domostwo i wyrusza w podróż. Sama apokalipsa w Aftermath to prawdziwe pandemonium. Twórcy serialu zupełnie nie mieli skrupułów przy eksploatowaniu gatunku postapo. Wycisnęli z niego praktycznie wszystko. Dostajemy więc spadające meteoryty, oszalałych ludzi, demony i potwory, biblijne proroctwa, plagi, uzbrojonych punków rodem z Mad Maxa, podróże w czasie, choroby… Podczas procesu planowania serialu, ktoś bardzo cyniczny i pozbawiony całkowicie wyczucia estetyki, musiał uznać, że zgromadzenie wszystkich motywów, charakterystycznych dla gatunku postapokaliptyczego, przyniesie naprawdę duże pieniądze. Niestety osoba ta srogo się pomyliła. Serial nie spodobał się praktycznie nikomu i po pierwszym sezonie zakończył swój żywot.
fot.Syfy
Na temat fabuły naprawdę nie ma co pisać. Rodzina podróżująca przez Stany Zjednoczone w każdym odcinku zmaga się ze skutkami apokalipsy. Wszystko według zasad kina survivalowego, jednak w oparciu o scenariusz napisany przez przedszkolaków. Pozostałe elementy realizacyjne także pozostawiają dużo do życzenia. Aktorstwo jest słabe, efekty specjalne wołają o pomstę do nieba, reżyseria nie robi większego wrażenia. Jak to się więc stało, że dotarłem do końca sezonu? Przecież z powyższego opisu wynika, że seans poszczególnych odcinków to droga przez mękę. Kluczem był serial Blood Drive. Od dłuższego czasu jestem widzem tej groteskowej jazdy bez trzymanki i bawię się przy niej wyśmienicie. Ta postmodernistyczna produkcja umiejętnie korzysta z utartych schematów i przetwarza kiczowate elementy na świetną rozrywkę. Auta napędzane krwią, restauratorzy kanibale, mutanci wyrywający kończyny, zabijanie przez stosunek seksualny to kuriozalne motywy, które w Blood Drive bawią jak nigdzie. Aftermath jest pełne podobnych motywów. Różnica między tymi serialami jest jednak zasadnicza. Podczas gdy Blood Drive parodiuje wyświechtane motywy, to Aftermath podchodzi do nich śmiertelnie poważnie. Takie nadęcie i podniosłość przy prezentowaniu głupich i absurdalnych wątków sprawia, że widz w pewnym momencie zaczyna się po prostu śmiać. Blood Drive przecież jest parodią tego typu produkcji. Seriali, których twórcy nie mają pojęcia o estetyce, są mało kreatywni i nastawieni tylko na zysk. Jak można podejść poważnie do latających nastolatków, mnichów buddyjskich wypowiadających z poważną miną apokaliptyczne wersety, demonicznych mormonów czy dinozaurów z kosmosu. Takich motywów jest w tym serialu na pęczki. Twórcy traktują widzów jak dzieci, serwując im pseudonaukową gadkę, która w Blood Drive nadawałaby się idealnie na prześmiewczy gag. Dlaczego więc nie podejść do Aftermath w podobny sposób? Czemu nie traktować tych wszystkich bzdurnych pomysłów jako szansę na dobrą zabawę? Przy odrobinie dystansu, mankamenty zaczynają śmieszyć, a kiczowata estetyka przestaje mieć znaczenie. Oczywiście takie podejście to nie jest proste zadanie. Tym, którzy wciąż dobrze się bawią przy Blood Drive, z pewnością będzie łatwiej wyłapać groteskę z Aftermath. Pozostali prawdopodobnie szybko się zniechęcą i nie można mieć im tego za złe. Serial ten jest zły – to nie podlega wątpliwości. Uczynienie z niego beczki śmiechu z pewnością nie jest na rękę twórcom. Nie takie było ich zamierzenie przy realizacji. Z drugiej jednak strony, nawet tak słabe produkcje w jakimś stopniu wzbogacają popkulturę. Być może jakiś grindhouse’owy twórca zainspiruje się Aftermath i stworzy kolejne prześmiewczy serial w stylu Blood Drive. Współczesna telewizja i kino pełne są takich produkcji. Jest więc z czego czerpać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj