Jeśli zastanawiacie się nad tym, dlaczego Małgorzata Rozenek wciąż robi "TO", a gros tytułów w sieci zaczyna się od słowa "niewiarygodne", przedstawiamy głównego podejrzanego – jest nim wszędobylski we współczesnych mediach clickbait.
Angelina Jolie waży już tylko 30 kilogramów!? Anna Lewandowska pokazała TO na zdjęciu! Matt Damon zabił TYM Ben Affleck!!! Zaraz obok realnych problemów współczesnego świata, głodujących dzieci w Afryce, poszukiwań leku na raka i mocno przerośniętego ego Kim Dzong Una, wokół nas wyrasta doskonale spreparowana rzeczywistość. Dziennikarze dwoją się i troją, by konkretna informacja została zgnieciona w trybikach ich umysłów i podana odbiorcom w sposób zachęcający do kliknięcia w artykuł. Pokłosiem tej prawdziwej walki na noże z konkurencją – przecież chodzi o to, by być pierwszym, nieważne, jakim kosztem – jest zamienianie czytelników w głupców, którzy toną potem w odmętach medialnej papki. Statystyczny Kowalski albo inny Smith z punktu widzenia zarabiania na stronie internetowej jest pożytecznym idiotą. Z jednej strony można mu wcisnąć każdy kit, z drugiej należy go jak najdłużej na danej witrynie zatrzymać. Podstawowe pytanie brzmi więc: ile kitu jest w stanie przyjąć statystyczny obywatel? Podążając tą drogą, dochodzimy do źródła wszelkiego zła, prawdziwej zmory dzisiejszych mediów – techniki znanej jako clickbait.
Z clickbaitem w sieci jest trochę jak ze skokami narciarskimi w naszym kraju – z nie do końca jasnych przyczyn znają się na nim wszyscy. Sęk w tym, że cały fenomen ma zbyt bogatą historię, by traktować go wyłącznie jako wytrych w trakcie mniej lub bardziej merytorycznych dyskusji pod konkretnym tekstem. Słowo "clickbait" już na poziomie semantycznym jest pejoratywnym określeniem. W teorii chodzi o treść, która, ograbiając materiał z jakości i rzetelności, ma przełożyć się na większe zyski z reklam. W praktyce zaś tytuł bądź nagłówek ma zgotować czytelnikowi prawdziwe piekło w umyśle, stanowić coś na kształt błyskawicznej terapii szokowej. Jeszcze lepiej, gdy odbiorca już na wejściu widzi zdjęcie, po zobaczeniu którego musi zbierać szczękę z podłogi. Nie ma tu reguły, ale na tego typu fotografiach sprawdzają się seksowne kobiety, rozpikselowane ciała, politycy w kompromitujących pozach, wreszcie celebryci, tryskający w naszym kierunku fontanną uśmiechu. By uzmysłowić sobie, jak de facto działa clickbait, już na wstępie należy zdać sobie sprawę, że współczesny pejzaż medialny to nie kraina skaczących jednorożców i wylewającej się na nas subtelnie tęczy. To raczej plac boju, pole minowe, wojna wszystkich ze wszystkimi. Dziennikarskie hieny naprzeciw rozgorączkowanych internautów, a wszyscy wychodzą z założenia, że "moja racja jest najmojsza". O kompromis doprawdy trudno, tym bardziej, że każdy z nas po zalogowaniu się do sieci cierpi na syndrom oblężonej twierdzy. Bo przecież bliżej nieokreślony wróg chce nas zrobić w bambuko, oszukać, zgnoić, zniszczyć. Gdzieś w tym gąszczu brudów i szamba leży to, do czego naprawdę chcemy dotrzeć – informacja.
Nie wszyscy z nas wiedzą, że korzeni clickbaitu należałoby poszukać w prasie końca XIX wieku. To wtedy zrodziło się w niej zjawisko znane dziś jako tzw. żółte dziennikarstwo. Choć po latach Joseph Pulitzer i William Randolph Hearst uważani są za jedne z najważniejszych dla historii mediów osób, obaj w swoich gazetach, "New York World" i "New York Journal", zamieszczali żółty pasek komiksowy, z którego informowano o szokujących morderstwach, gwałtach, rabunkach i innych rozbojach. Zasadniczym celem takich zabiegów było uraczenie czytelnika czymś więcej niż tylko suchymi komunikatami ze świata polityki. Tendencja ta z biegiem czasu przybierała na sile, bo poszczególne media faktycznie stawały się środkami masowego przekazu. To wtedy powstał gatunek dziennikarstwa znany powszechnie jako infotainment, łączący w sobie elementy informacyjne i rozrywkowe. Po latach nie wszyscy będą go jednak krytykować, wychodząc z założenia, że media zaczęły uczyć odbiorców o otaczającym ich świecie poprzez zabawę.
Rosnąca liczba czytelników, widzów i słuchaczy na całym świecie siłą rzeczy przyczyniała się do walki dziennikarzy o uproszczenie przekazu. Problem był przedstawiany jednostronnie, kreowanie sensacji nie miało końca, a granie na emocjach stało się prawdziwą sztuką. Dziś tabloidyzacja mediów jest zjawiskiem nieodłącznie wpisanym w ich rozwój. Z biegiem lat okazało się bowiem, że jest ona odpowiedzią na zmieniające się potrzeby odbiorcy. Jeśli uważacie, że to mit, sprawdźcie, które gazety są dziś najpopularniejsze – zarówno w Polsce, jak i w innych krajach.
Clickbait, rozumiany jako technika dziennikarska (choć równie zasadne w tym miejscu byłoby użycie słowa "trik" bądź "sztuczka"), jest właśnie odpryskiem wspomnianej wyżej tabloidyzacji. Medioznawcy z Uniwersytetu Stanforda już 10 lat temu przekonywali, że zjawisko to rozrosło się do tego stopnia, iż każda próba zastopowania go stanowi walkę z wiatrakami. Jeśli tabloidyzacja to pociąg, a clickbait jest jego lokomotywą, to nie ma żadnej siły, która mogłaby go na tej trasie zatrzymać. Problem polega na tym, że nikt z nas nie zna stacji końcowej; pogoń mediów za sensacją przybiera coraz bardziej karykaturalne formy. Dziś w zażenowanie wprawią nas paparazzi, wiszący kilka dni na drzewach, by zrobić jak najlepsze zdjęcia nowo narodzonemu dziecku gwiazdy filmowej. Wydaje się jednak, że na tym nie koniec, a fabrykowane samobójstwa celebrytów i transfer nagich piersi kobiecych z ostatniej na pierwszą stronę gazety nie są jedynie absurdalną wizją przyszłości. Naukowcy ze Stanforda w żaden sposób nie sugerują jednakże, by czytelnik za każdym razem godził się na medialną papkę. Ich zdaniem prawdziwym problemem nie jest wyłapywanie i piętnowanie krzykliwych nagłówków gdzie tylko się da, ale wplecione w dziennikarski przekaz kłamstwo. Jeśli to na nim oparty jest tytuł konkretnego tekstu, to coraz bliżej nam do medialnego matriksa, z którego nikt nie będzie w stanie wyjść - zniknie bowiem granica między tym, co dzieje się naprawdę, a tym, co jest jedynie wymysłem osób kreujących współczesną rzeczywistość i jej alternatywny wymiar.