Ekranizacje książek Stephena Kinga to trudny temat. Większość kinowo-telewizyjnych adaptacji pozostawia dużo do życzenia. Istnieją jednak i takie, które spełniają oczekiwania widzów i krytyków. Sam pisarz także ma swoich faworytów, ale gdy trzeba, potrafi być również niezwykle krytyczny, co do ekranizowanych dzieł.
O literackiej płodności Stephena Kinga krążą już legendy. Autor Misery, mimo 72 lat na karku i grubych milionów na koncie, wciąż działa i wydaje. Popkulturowa pozycja Kinga jest nie do zakwestionowania, co nie przeszkadza mu wciąż walczyć o należną pozycję w świadomości miłośników literatury popularnej. Na jego korzyść działają liczne ekranizacje, które mimo upływu lat nadal pojawiają się jak grzyby po deszczu. King w odróżnieniu od wielu literatów nie dość, że nie ma nic przeciwko adaptacjom swojej prozy, to jeszcze chętnie wspiera kolejne realizacje. Wydaje się, że dobrze rozumie tego rodzaju medium. Zapoczątkował nawet inicjatywę, dzięki której młodzi filmowcy mają możliwość wykupić prawa do jego opowiadań za symbolicznego dolara. Ta otwartość ma swoje dobre i złe strony. Olbrzymia liczba pomysłów Stephena Kinga to oczywiście wielkie dobrodziejstwo popkultury, jednak w takim natłoku filmów i seriali nie trudno natrafić na ewidentne wpadki.
Po seansie Lśnienia z 1980 roku Stephen King był podobno zdruzgotany. Pisarz nie potrafił zaakceptować autorskiej wizji Stanleya Kubricka, który przerobił fabułę dzieła literackiego wedle własnej wizji. Autor pierwowzoru miał też pretensje do Jacka Nicholsona – aktora wcielającego się w głównego bohatera tego filmu. King stwierdził, że protagonista jego powieści to zwykły człowiek, który pod wpływem przerażających wydarzeń w hotelu popada w szaleństwo. Jack Nicholson stworzył natomiast kreację postaci, która jest szalona już od samego początku. Pisarz zarzucił Kubrickowi, że nie oddał umiejętnie ciężaru emocjonalnego, który w książce związany był z relacjami rodzinnymi. Filmowe Lśnienie było według Kinga „zbyt chłodne” i wyprute z uczuć stanowiących podwaliny jednej z lepszych powieści w bibliografii pisarza.
Powyższe wartości były już według autora obecne w kontynuacji Lśnienia, która zadebiutowała w kinach w 2019 roku. Doktor Sen to produkcja sygnowana nazwiskiem Kinga. Autor uczestniczył w działaniach promocyjnych obrazu, więc można uznać, że tutaj artysta dostał to, czego oczekiwał. Mimo takiego podejścia, to Lśnienie według widzów zasługuje na miano produkcji kultowej. Poszczególne elementy z filmu weszły już do historii popkultury (pamiętacie Player One?), a każdy szanujący się fan kina grozy, widział obraz Kubricka co najmniej jeden raz. Obecnie Doktor Sen nie ma takiej renomy i mało prawdopodobne, że takową osiągnie. Opinia Kinga nie poszła w tym przypadku w parze z gustami widzów. Filmowe Lśnienie to po prostu dobrze działający horror, jednak autor pierwowzoru liczył na głębsze zanurzenie się w przedstawioną historię. Widzowie jednak zaakceptowali tę zimną konwencję grozy, która po dziś dzień niepokoi i przeraża. Stąd dysonans w odbiorze filmu.
Sfrustrowany kierunkiem artystycznym Lśnienia, King zdecydował się na kolejne podejście do ekranizacji swojej powieści. W 1997 roku podjął się przedstawienia historii Jacka Torrance’a za pomocą formy odcinkowej. Serial wyreżyserował Mick Garris, a w roli głównej wystąpił Steven Weber. Scenariusz napisał natomiast sam Stephen King. Tym razem udało się przedstawić historię pod nieco innym kątem. Na pierwszym planie znalazły się problemy alkoholowe głównego bohatera, a całość miała w sobie nieco więcej psychologii niż wersja Stanleya Kubricka. Serial spodobał się krytykom, którzy w dniu premiery dosłownie piali z zachwytu. Produkcja miała dobre wyniki oglądalności, jednak literacki charakter narracji sprawił, że materiał okazał się zbyt trudny i złożony dla masowego widza. Z czasem szeroka publika zapomniała o tej produkcji, wynikiem czego, to filmowe Lśnienie uważane jest dziś za jedyną pełnoprawną adaptację dzieła Stephena Kinga. Nawet wbrew opinii samego autora.
Mamy tu więc nietypowy przypadek, kiedy to gusta pisarza i widzów poważnie się rozjechały. Taka sytuacja to ewenement, ponieważ przeważnie opinie Stephena Kinga korespondowały z tym, co o danej produkcji sądzili fani kina i telewizji. Nie od dziś wiadomo, że autor ma nosa do tego, co dobre, a co złe we współczesnej sztuce popularnej. Nie wypada się nie zgodzić z nim przecież, co do jakości takich dzieł, jak Skazani na Shawshank czy Zielona mila. Za obie adaptacje odpowiada Frank Darabont, który swojego czasu uważany był za najlepszego specjalistę od przenoszenia prozy Kinga na wielki ekran. Nieco bardziej kontrowersyjna okazała się jego Mgła z 2007 roku, która znacząco podzieliła widzów. Kością niezgody była końcówka filmu, która znacząco różniła się od tej książkowej.
Frank Darabont zawsze był w dobrej komitywie ze Stephenem Kingiem. Panowie konsultowali pomysły związane z ekranizacjami i tak było również w przypadku Mgły. Reżyser poprosił o opinię pisarza w kwestii zakończenia. Jego pomysł był bardzo defetystyczny. Bohaterom, próbującym uciec z morderczej mgły kończy się paliwo w samochodzie. Słysząc zbliżające się zagrożenie, popełniają samobójstwo. Ostaje się jedynie protagonista, który z przerażeniem zauważa, że źródłem odgłosów nie są potwory, a wojsko niosące pomoc potrzebującym. King był przerażony tym nihilistycznym charakterem finału, jednak od razu je polubił. Określając je antyhollywoodzkim i odważnym, dał błogosławieństwo przyjacielowi przed zbliżającą się realizacją.
Mgła zyskała więc akceptację Kinga i można zaliczyć film do tych, które autor lokuje na półce z napisem „udane”. W czołówce tego zestawienia znajduje z pewnością obraz Misery, który King dosłownie uwielbia. Pisarz nie mógł się nachwalić świetnej Kathy Bates w roli głównej (aktorka zdobyła Oscara za rolę w tym filmie), jednak najważniejsze jest to, że film oddał ducha powieści. Misery to jedna z bardziej osobistych książek Kinga. Historia skupia się na losach znanego pisarza, który staje się więźniem swojej psychofanki. Odniesienia do postaci autora narzucają się same, choć King z pewnością nigdy nie przeżył choćby namiastki piekła, które Paulowi Sheldonowi zgotowała Annie Wilkes.
Stephen King lubi, kiedy ekranizacja odnajduje esencję opowieści, ale łatwość, z jaką sprzedaje prawa do swoich dzieł, świadczy o tym, że zdaje sobie sprawę iż nie każdy trafi w dziesiątkę. Autorowi przypadły do gustu zarówno nowe To, jak i remake Smętarza dla zwierzaków. Drugi z filmów wywołał mieszane odczucia u widzów i krytyków, więc mamy tutaj sytuację nieco odwrotną do tego, co miało miejsce przy Lśnieniu. Jakie jeszcze adaptacje można uznać za udane? Wystarczy tutaj wymienić chociażby: Carrie, Stań przy mnie, Dolores, seriale The Outsider i Mr. Mercedes czy Martwą strefę ze świetnym Christopherem Walkenem w roli głównej. Po drugiej stronie znajdują się „potworki” takie jak: Mroczna Wieża, Jazda na kuli, Dobre małżeństwo, Nocne zło oraz Langoliery. Niestety, w tej drugiej grupie jest o wiele więcej pozycji, jednak King tym nie za bardzo się przejmuje. Najwyraźniej zdaje sobie sprawę, że w popkulturze jest miejsce zarówno dla tanich śmieciówek klasy „B”, jak i wybitnych produkcji wzbogacających popkulturę.
Podobnie jest z jego twórczością literacką, choć ta nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Stephen King nie tworzy już dla pieniędzy i poklasku miłośników horroru. Autor rozwija pomysły, dla własnej satysfakcji i to jest naprawdę dobra wiadomość dla każdego fana. Nie ma nic lepszego niż artysta pozbawiony zewnętrznej presji. W takich warunkach kreatywni twórcy bardzo często dostają skrzydeł.