Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy - mogliby zanucić niektórzy, wspominając lata świetności takich nazwisk jak Schwarzenegger czy Stallone. Bo choć z ich starością nadeszły nowe świetne filmy, mające szansę za parę lat zyskać rangę kultowych, to zwykle nie przedstawiają one tego samego wizerunku prawdziwego mężczyzny co choćby ci dwaj. Co do tego doprowadziło? I czy w ogóle istnieje nadal prawdziwy mężczyzna?
Pojęcie męskości i jej reprezentacja w kinie przez ostatnie lata ulega ciągłej zmianie, a przynajmniej staje się bardzo płynne. Żyjemy w czasach, w których powszechnie znane koncepty i schematy rozkłada się na czynniki pierwsze i kwestionuje. Dzięki temu mamy możliwość dowiedzieć się więcej o nas jako ludziach, twórcach cywilizacji i różnych kultur, ale jednocześnie doprowadzamy do powolnego unieważnienia różnych terminów i określeń. A przynajmniej czynimy je niepoprawnymi politycznie. Jednak jeśli ktoś myśli, że powodem, dla którego miejsce takiego Schwarzeneggera obecnie miałby zająć drobny Tom Holland lub Timothée Chalamet jest poprawność polityczna, LGBT i gender... to ma rację. Po części.
Otóż kino to kontynuacja istotnego elementu każdej znanej nam cywilizacji, czyli komunikacji, nauczania i opowiadania historii. Znamy przypowieści biblijne czy różnego rodzaju mity, w których bohater jest skonfrontowany z problemem, który musi rozwiązać. Wówczas ma do uratowania damę w potrzasku czy pokonanie złoczyńcy lub złoczyńców. Nie da się zaprzeczyć, że większa część nauki historii świata to przypowieści o takich właśnie mężczyznach, którzy muszą pokonać wrogie wojska, przejąć z ich rąk kobietę czy pomścić swoich bliskich. Temu towarzyszy mnóstwo przemocy i agresji, a wiadomo, która z płci kojarzona była przez lata z siłą i dominacją - mężczyźni. Niemniej, nie powinno się zapominać o moralnym usprawiedliwianiu tych czynów. Nie są one w końcu szczególnie pozytywne, nasi bohaterowie po prostu muszą zabijać, ratować kobiety i mścić się za swoich bliskich. A czemu? W imię zasad, skurwysynu. Czy możemy w takim razie pokrótce stwierdzić, że popularność Timothee Chalameta jest wynikiem demoralizacji społeczeństwa i wyzbyciem się przez nie zasad? Nie. Bo nawet wręcz przeciwnie.
Filmy o Johnie Rambo, Terminatorze czy Johnie Wicku to świetne opowieści, które dają rozrywkę i pozwalają pomarzyć o szansie wykazania się jako mężczyzna, a raczej jako symbol osoby, która odczuwa silną potrzebę bycia potrzebnym. Bo za całą tą fasadą skoków, wybuchów i krwi, kryje się determinacja, opiekuńczość, ból i miłość. Nie bez przyczyny przeciętny bohater filmów akcji to cichy, wkurzony mięśniak, który nie daje sobą pomiatać - tak naprawdę to jedna wielka iluzja, która stoi na straży odpowiedniego wizerunku. Ale tak jak wspomniałem na początku: żyjemy w czasach, w których pojęcia i koncepty rozkładamy na czynniki pierwsze.
Istnieje w sztuce takie pojęcie jak batos, będące odpowiedzią na patos, czyli podbijanie emocjonalności scen, czynienie ich bardziej podniosłymi itd. Batos ma na celu wyśmiać tego typu zabieg jak np. w Strażnicy Galaktyki lub Iron Man 3. Dzięki niemu wykorzystujący go twórca dystansuje się od emocjonalnej części utworu. Jednak próbując stanąć ponad te ckliwe manipulacje, jednocześnie nie pozwala sobie na uczucia, bo nie jest w stanie się z nimi skonfrontować. Bo chłopaki nie płaczą. Są jednak mężczyźni, którzy nie mają problemu z wyrażaniem swoich uczuć, nie mają problemu z akceptowaniem swoich słabości i nie czują potrzeby dopasowywać się do stereotypu prawdziwego mężczyzny. Taka postawa ukazuje pewność siebie, samoświadomość czy inteligencję emocjonalną, co podbudowuje charakter. W kontekście cichej, wycofanej i agresywnej postaci, taki Tony Stark czy Newt Skamander z Fantastycznych zwierząt może okazać się bardziej męskim bohaterem, któremu wolelibyśmy powierzyć swoje życie.
Poznanie siebie i rozprawienie z własnymi demonami to czasem długi proces, a najczęściej sposób, w jaki się zachowujemy i postrzegamy jest zależny od czasów, w których się wychowaliśmy. Dzięki aktywizmowi społeczności LGBT coraz więcej ludzi nie ma problemu ze swoją seksualnością i wrażliwością, ludzie chętniej szukają różnych form ekspresji, chodzą do psychologa i poznają nieznane im kultury. Jako społeczeństwo jesteśmy coraz odważniejsi w sprawie edukacji i rozwoju, więc to naturalne, że staramy się badać nieznane tereny i perspektywy. Nieustannie nawiedzająca nas dyskusja na temat istnienia lub nie istnienia płci kulturalnej także ma swój wpływ na to jak postrzegamy męskość i kobiecość. Chętniej kwestionujemy status quo; ojcowie zajmują się domem, kobiety zajmują ważne stanowiska państwowe, a ubiór powoli przestaje być determinowany genitaliami. W obecnych czasach prawdziwi mężczyźni i ich przygody prędzej wzbudzą uśmiech politowania lub współczucie, bo reprezentują prosty świat przepełniony strachem. Bo w końcu złość powodowana jest jakimś strachem.
Niemniej, nie można jednoznacznie stwierdzić, że tego typu przemiany kompletnie zabiły archetyp silnego, odważnego mężczyzny. Dalej mamy Keanu Reevesa, który swoim występem w trylogii Johna Wicka dumnie niesie dziedzictwo męskiego kina. Pozostaje też Dwayne Johnson, który ze swoją przyjaznym usposobieniem na pewno będzie w stanie znaleźć balans pomiędzy różnymi wizjami męskości. A Tom Cruise się nie starzeje, a tym bardziej nie umiera, nawet wykonując skrajnie niebezpieczne wyczyny kaskaderskie. Tylko co z młodszym pokoleniem?
Mamy Chrisa Hemsworth'a (Thor: Ragnarok, Avengers: Wojna bez granic, Avengers: Koniec gry), mamy Toma Hollanda (Spider-Man: Homecoming; Spider-Man: Daleko od domu), mamy Ansela Elgorta (Baby Driver). Z każdym kolejnym pokoleniem reprezentacja męskości będzie różnić się od tej przestarzałej formuły sprzed paru dekad. Co jakiś czas na pewno pojawi się jakiś twardziel, ponieważ mężczyźni są różni, tak jak każdy inny człowiek. Niemniej, wraz ze zmianami społecznymi i marketingiem mniej agresywny i masywny wizerunek będzie się opłacał bardziej, a nie można zapomnieć, że kino to też sposób na zarabianie pieniędzy. Filmy superbohaterskie, które stanowią obecnie znaczną część kina akcji, utożsamianym jako to męskie, kierowane są także do młodszej widowni, mogącej nie być zainteresowaną Tomem Hollandem czy Timothee'm Chalametem podcinającymi ludziom gardła z mięśniami wielkości arbuzów.
Postaci, jakimi byli Stallone, Schwarzenegger czy nawet Linda, to mężczyźni silni, tworzeni po to, by zaspokoić ego dominujących wówczas facetów i utrzymać status quo. W obecnym kinie w byciu prawdziwym mężczyzną chodzi już o samorozwój, mądrość, empatię, zrozumienie i komunikację. Poza tym... Bonnie Tyler śpiewająca dziś I need a hero, mogłaby równie dobrze kierować swoje słowa do Scarlett Johansson, Charlize Theron czy Brie Larson, bo pojęcie prawdziwej kobiety także uległo transformacji.