Pierwsze Gwiezdne Wojny były po części produktem swoich czasów, ale nawet wówczas George Lucas delikatnie zmieniał perspektywę, łamał stereotypy. W końcu w Nowej nadziei z 1977 roku, podczas misji ratowania Lei, ona sama ostatecznie ratuje swoich wybawicieli, bo nie jest bezbronną damą w opałach. Nawet kwestia jej zniewolenia w Powrocie Jedi finalnie wychodzi na korzyść postaci i jej wizerunku. Te aspekty są widoczne fabularnie. Mamy Imperium, które zaczyna władać Galaktyką żelazną ręką i ograniczać prawa jednostki. Gdy demokracja umierała w burzy oklasków, senator Padme Amidala tworzyła zalążek Rebelii, której z czasem jej córka Leia była liderką, a Mon Mothma przywódczynią Sojuszu, a potem kanclerzem Nowej Republiki. W wizji Lucasa kobiety były liderkami w walce o słuszną sprawę przeciwko czemuś, co jest fundamentalnie złe. Trudno więc dziwić się, że Leia nie tylko stała się najbardziej rozpoznawalną bohaterką kina, ale też pewnego rodzaju ikoną i inspiracją dla wielu kobiet na całym świecie. Przez lata przyciągała płeć piękną do Gwiezdnej Sagi. Sama Carrie Fisher odgrywająca jej postać również stanowiła nieszablonową i ciekawą osobowość, która wpływała na status kobiet w Hollywood. Jest też druga strona medalu, czyli coś, na co przez lata mimo wszystko narzekano. Leia i Padme były ważne, ale nie miały znacznego wsparcia ze strony innych kobiecych postaci. Jasne, w Gwiezdnej Sadze kobiety odgrywały ważną role. Zawsze były silne, twarde i wojownicze, ale przez pierwsze sześć części to nie były ich historie. Były częścią opowieści o kimś innym. Tę perspektywę zmienił Lucasfilm pod egidą, jak niektórzy mawiają, złego Disneya. Znaczący wpływ na to miała osoba Kathleen Kennedy, szefowej Lucasfilmu, która jest postacią kontrowersyjną. Z jednej strony chciała walczyć ze stereotypem, że Gwiezdne Wojny są tylko dla chłopców i jej słynne "Moc jest kobietą" oraz wiele decyzji ma tutaj fundamentalne znaczenie. Z drugiej strony jej podejście nieprzejednanej producentki doprowadzało do konfliktów za kulisami, zwolnień, chaosu i pogłębiającej się polaryzacji fanów. Niestety pod kątem kontroli reakcji na nowe filmy, Lucasfilm poniósł spektakularną klapę, bo praktycznie nie było żadnej reakcji na hejt (nie mylić z krytyką), a to tylko powiększało podziały i zaostrzało atmosferę dyskusji. Pamiętajmy jednak, że to, co ostatecznie zobaczyliśmy w trylogii sequeli, nie było stricte jej pomysłem, ani też ludzi przez nią zatrudnionych, bo według oryginalnej wizji George'a Lucasa główną bohaterką miała być młoda dziewczyna, a ostatecznie Wybranką Mocy z przepowiedni miała być Leia. Oni czerpali z tego pełnymi garściami, tworząc coś, co zaczęło zmieniać postrzeganie marki Star Wars w skali globalnej. A przecież przez ekspertów, psychologów i widzów Ostatni Jedi został uznany za najbardziej feministyczny film Gwiezdnych Wojen przez to, w jak wielowymiarowy sposób ukazuje kobiety. Nawet serial The Mandalorian zaczął wzbudzać w tym aspekcie emocje i był tematem dyskusji. Począwszy od pojawienia się Giny Carano w roli Cary Dune, która pokazała, że wojowniczka może mieć sylwetkę „fajterki”, a nie supermodelki, skończywszy na aktorskim debiucie postaci Ahsoki Tano w wykonaniu Rosario Dawson, która na moje oko wzbudziła tak bardzo powszechny zachwyt, że można było przypomnieć sobie o tej magicznej, pozytywnej atmosferze przed premierą Przebudzenia Mocy w 2015 roku. To ma i miało znaczenie w tym, jak Gwiezdne Wojny przełamywały różne stereotypy i inspirowały Hollywood do pójścia tą drogą. Obok tego pojawiają się problemy, jak kontrowersje wokół aktorki piszącej szkodliwe rzeczy w związku z koronawirusem czy brak rozpoznawalności Ahsoki Tano.
Źródło: Lucasfilm
To wszystko ma też mroczniejszą stronę, która jest warta dywagacji. Trylogia sequeli wywołała duże i skrajne emocje, a to daje ważny punkt dyskusji. Hollywood czasem ma ten problem, że nie umie zachowywać równowagi, więc jeśli jakiś temat jest ważny, na czasie, idą w skrajności. Dla wielu przykładem tej tezy jest to, jak Gwiezdne Wojny podchodziły do postaci kobiecych i wątków feministycznych. Oczywiście w tym aspekcie obrywa się Rey i całemu Ostatniemu Jedi, a to tworzy problem alienacji jakiejś grupy odbiorców. Brak równowagi w każdym aspekcie, bez znaczenia, o jakim motywie mówimy, może doprowadzić do niechęci, antypatii i negatywnych reakcji. Można by dyskutować o tym dalej, bo przecież jednym z zarzutów jest zrobienie z Rey typowej Mary Sue, z czym w pełni się nie zgadzam, bo daleko jej do sztampowego ideału bohaterki. Zwłaszcza że nie wszystko jej wychodzi, nie jest perfekcyjna i niezniszczalna. Kuriozalne jest jednak to, że gdy rozmawiamy o mimo wszystko podobnej postaci z Oryginalnej Trylogii, nikt nie nazywa tak Luke'a Skywalkera, który idzie tą samą ścieżką co Rey. Pomimo tej niezgodności trudno tym argumentom nie przyznać racji, że równowaga w sequelach została zachwiana, bo przecież krytyka nie pojawia się znikąd. A sytuację pogrążyło to, jak Skywalker. Odrodzenie starał się sytuację „naprawiać” - poprzez wycięcie postaci Kelly Marie Tran. I choć wszyscy jesteśmy w stanie przyznać, że silne postacie kobiece w Star Wars są ważne dla uniwersalności przyciągania widzów każdej płci, można odnieść wrażenie, że trylogia sequeli to był taki poligon doświadczalny. Być może nawet za bardzo podchodzono do niego metodą prób i błędów. Na pewno jest w tym pole do usprawnienia, by budowa uniwersalności Gwiezdnych Wojen działała lepiej. Taką oznaką może być postać Jyn Erso z Łotra 1, która jest dowodem na to, że można stworzyć pełnoprawną główną postać kobiecą bez ryzyka krytyki czy hejtu ze strony odbiorców. Bohaterka, podobnie jak cały film, została przyjęta pochlebnie i nie towarzyszył temu hejt taki jak przy Rey. Rey w ogóle stanowi ewenement, ponieważ przez stereotyp i podejście widzów można było odnieść wrażenie, że z góry została skreślona. Pamiętam sytuację po premierze pierwszego zwiastuna Przebudzenia Mocy. Choć towarzyszyły temu bardzo pozytywne emocje, a Daisy Ridley zjednała sobie fanów autentycznymi reakcjami, to duża grupa od razu krytykowała sam fakt istnienia jej postaci. Niestety problem narastał wraz z rozwojem trylogii sequeli. Tutaj nawet przestają być istotne kwestie fabularne i oceny postaci jako takiej, bo rozmawiamy o hejcie, który pozbawiony jest argumentów merytorycznych. Potem przecież przyszła głośna sytuacja związana z Ostatnim Jedi - do sieci została wrzucona skrócona wersja filmu z wycięciem 46 minut scen z kobiecymi bohaterkami. Potraktowano kobiety niczym Jar Jar Binksa w przemontowanej wersji Mrocznego widma. Czy tego chcemy, czy nie, tego typu działania nie są ani odosobnione, ani nie przechodzą bez echa. Stanowią sygnał, że jest jakaś grupa osób, która nie chce kobiet w Star Wars. Jasne, dla wielu tego typu akcje będą po prostu głupotą, ale wciąż gdzieś z tyłu głowy pozostaje fakt, że takie sytuacje nie mają miejsca przy innych dziełach popkultury. Nikt nie wycina kobiet z filmów MCU, DC czy innych blockbusterów. Nie zapominajmy też o znanej grupie The Fandom Menace, która hejtuje wszystko związane z tak zwaną polityczną poprawnością w Star Wars. To oni przecież odpowiadają za wulgarne nękanie Kelly Marie Tran w mediach społecznościowych, które doprowadziło do usunięcia Instagrama przez aktorkę. Jak każdy fan jestem w stanie zrozumieć, że Gwiezdne Wojny to nie film, to styl życia, ale zacieranie granicy pomiędzy rzeczywistością a fikcją jest w tym przypadku zbyt przerażające.
źródło: materiały prasowe
Stereotyp ten nie wziął się znikąd, bo wszelkie dane pokazują, że Gwiezdne Wojny są po prostu popularniejsze wśród mężczyzn. Na przykładzie Przebudzenia Mocy i Ostatniego Jedi przez pierwsze dwa tygodnie w amerykańskich kinach 40% i 42% osób na widowni to kobiety. Natomiast według badań YouGov z 2015 roku wyszło, że 73% Amerykanów lubi Star Wars, ale tylko 51% kobiet tak zagłosowało. We wszelkich badaniach też więcej procent kobiet niż mężczyzn odpowiada, że nigdy nie widziało Gwiezdnych Wojen. To wszystko się zmienia dość powoli, a sequele odgrywają w tym ważną rolę, ale długa droga przed tym, byśmy wszyscy otworzyli się na prosty fakt: popkultura jest dla każdego bez względu na płeć, rasę, religię czy orientację. Można wysnuć wniosek, że ma to związek też z sytuacją społeczną danego kraju i tym, jaką rolę kobiety w nim odgrywają.  Ewolucja Gwiezdnych Wojen pod kątem pokazywania silnych kobiecych postaci postępowała cały czas. To nigdy nie miało związku z Disneyem, na którym często wieszane są psy za wprowadzanie tak zwanej poprawności politycznej. Gdy Lucas pracował nad serialem animowanym Wojny Klonów, razem z Davem Filoni stworzył Ahsokę Tano. Należy podkreślić, że silne postacie kobiece są naprawdę świetnie napisane. To dlatego Leia jest wielbiona przez fanów bez względu na płeć, a Ahsoka Tano, choć jej popkulturowe znaczenie jeszcze nie jest tak mocne z uwagi na format, jest jedną z najlepiej ukazanych postaci popkultury (12 lat rozwoju fabularnego). Ashley Eckstein, aktorka podkładająca głos Ahsoce, powiedziała podczas Star Wars Celebration 2017, że zawsze słyszała o tym, że Gwiezdne Wojny są dla chłopców. Dlatego ona i inne kobiety podjęły walkę z tym stereotypem. Biorąc pod uwagę, że Eckstein jest autorką Her Universe, największej marki geekowskiej mody dla fangirl na świecie, jej walka przynosi efekt, bo bardzo spopularyzowała tę kwestię i pokazała, że można to robić dobrze i ciekawie.  Trudno zaprzeczyć, że w budowie uniwersalności marki i łamaniu stereotypu to wszystko ma znaczenie i ciągle procentuje.

Najpopularniejsze kobiece bohaterki Star Wars

fot. materiały prasowe
+14 więcej
Mógłbym godzinami dywagować, pokazywać i tłumaczyć, ale tu nie chodzi o mój głos. Ja nie chcę być Yodą, który przekazuje mądrości na temat, który jest mi bliski. Nigdy nie będę w stanie w pełni wczuć się w sytuację i przemyślenia kobiet. W końcu według stereotypu Gwiezdne Wojny są dla mnie, więc nigdy nie musiałem się zastanawiać, czy któryś bohater w ogóle do mnie trafi, bo miałem ich tylu, że znaleźć ulubieńca nie było problemem. Tego nie da się do końca zrozumieć, bo nigdy nie byliśmy i nie będziemy w sytuacji, w której popkultura nie pozwoli nam utożsamiać się z bohaterami. Nie wszyscy jednak są w takiej sytuacji, więc czemu ma być to problem, że Lucasfilm i Disney chcą doprowadzić do równowagi? Dlatego w tym tekście przede wszystkim chcę pokazać głos kobiet: dziennikarek, fanek i zwyczajnych widzek, które poprzez swoją perspektywę zbudują pełny obraz zjawiska. Udowodnią nie tylko to, że kobiety lubią Gwiezdne Wojny, ale wyjaśnią też dlaczego tak jest. Co je przyciąga do tego świata? Wiele dziewczyn zwróciło mi uwagę na dość oczywistą kwestię: płeć nie była nigdy kluczem w spojrzeniu na Gwiezdne Wojny! Jest nim natomiast uniwersalna historia i to, jak ją odbieramy, niezależnie od płci. Postacie kobiece i ich ważna rola miały jednak duże znaczenie. Wydawać by się mogło, że to przecież banał i jeśli ktoś siedzi w popkulturze i stara się ją zrozumieć, nie jest to żaden problem. Dostrzegam jednak, że w kwestii bardziej szerszego spojrzenia społeczeństwa na popkulturowe dobro ten stereotyp zaczyna królować.
- Od razu powiem, że kiedy zapoznałam się z Gwiezdnymi Wojnami, w ogóle nie myślałam o nich w kontekście płci i tego, czy są dla chłopców czy dziewczynek. Warto zwrócić uwagę, że historia rozgrywa się w świecie, który mocno nawiązuje, a wręcz oficjalnie czerpie z baśni i mitów, te zaś od zawsze są opowieściami dla wszystkich, bo zawierają najbardziej podstawowe fabuły i narracje. Gwiezdne wojny, choć korzystają ze schematu, dają jednak księżniczce większą rolę niż tylko bycie uratowaną. Gdy patrzy się na to z perspektywy, to działanie księżniczki uruchamia ciąg zdarzeń angażujących bohaterów. Także jej ratowanie przebiega inaczej, niż może się wydawać - jest ona niezbyt zachwycona tym, kto i jak ją ratuje - cała saga pokazuje nam kobiety jako waleczne, zaangażowane w politykę, ale też nieidealne (mają własne problemy, emocje i czasem się mylą albo postępują nierozsądnie). Myślę, że fakt, iż od samego początku Leia była obecna tak mocno w tym świecie, dał dziewczynom i kobietom punkt odniesienia i informację, że nie jest to świat wyłącznie męski. Kolejne filmy odnoszące się do tego pierwszego schematu wciąż stawiały na to, by wśród głównych postaci musiała się pojawić kobieta, także ten pierwszy impuls sprawił, że w twórczości fanowskiej czy później spin-offach jak Wojna Klonów zawsze pojawiały się postacie kobiece. Przez to, że kobiety zawsze były w tej historii, to były też i fanki. Zaś cała reszta jest tak uniwersalna, że nie sposób jej przypisać do jakiejś płci, bo mimo że w tytule są "wojny", to najważniejsza jest droga bohatera i relacje rodzinne, a te czytamy i odbieramy niezależnie od płci - komentuje Katarzyna Czajka-Kominiarczuk, autorka bloga Zwierz Popkulturalny.
- Dla mnie Gwiezdne Wojny to rozrywka, do której zostałam zaproszona od początku, na równych zasadach. Jako mała dziewczynka mogłam mieć swoje bohaterki, choć nie ukrywam – księżniczka Leia dominowała nad Padme Amidalą. Z biegiem lat jednak coraz bardziej doceniam Padme, która decydowała o własnym losie, rezygnując z roli królowej, a zostając senatorem. A to dopiero dwie z wielu postaci, z którymi mogłam utożsamiać się jako dziewczynka, gdy często brakowało kobiecych postaci w przygodowych skierowanych tylko do mężczyzn. Ahsoka Tano, Asajj Ventress czy nawet Rey i Rose pokazywały, że kobiety w Gwiezdnych Wojnach nie muszą czekać na ratunek, a zamiast tego – być złe/dobre, być księżniczkami, królowymi, senatorami, inżynierami czy właśnie Jedi - napisała Anna Mitrowska, redaktorka naEKRANIE.pl
- Szczerze mówiąc, nie wiem, czy istnieje jakakolwiek różnica między postrzeganiem SW w zależności od płci. Większość osób świat odległej galaktyki przyciągnął ową odwieczną walką dobra ze złem, niesamowitymi stworami, statkami kosmicznymi, laserowymi mieczami… Tak jest i w moim przypadku, w wieku 10 lat obejrzałam fenomenalną historię z fantastycznymi dekoracjami i wpadłam po uszy. Nadal zresztą te podstawowe Epizody IV-VI, adaptacja schematu Josepha Campbella, są dla mnie najważniejszym elementem Star Wars. Filmowe odsłony SW (uściślijmy: I-VI) dały nam opowieść o namiętności, upadku, odkupieniu, przyjaźni i miłości, tych wszystkich wartościach, które są przecież ponadczasowe, aktualne w każdej wielkiej sadze. Książki, komiksy, spin-offy, seriale dodają temu wszechświatowi kolorów, głębi, stają się doskonałymi wstępami do innych, najczęściej bohaterskich przecież historii. I tym dla mnie są właśnie Gwiezdne wojny. Czy moje podejście jako kobiety różni się w jakikolwiek sposób od podejścia męskiego? Wątpię. Wszyscy jesteśmy geekami i dostajemy wizualnego orgazmu na widok Slave’a I nad powierzchnią planety Tython. Na seansie Epizodu IX wraz z kolegą nerwowo przeliczaliśmy skalę drugiej Gwiazdy Śmierci na to, co zobaczyliśmy na powierzchni Endoru (tak, kupy się to nie trzyma, zdecydowanie). Jesteśmy fanami, a fanostwo nie ma płci - Magda 'Cathia' Kozłowska.
materiały prasowe
- Gwiezdne Wojny są dla mnie przede wszystkim niesamowitą historią. A raczej wieloma historiami przeplatającymi się ze sobą. Na czoło wysuwa się opowieść o chłopcu, którego rozdzielono z matką i poddawano wymagającemu szkoleniu. Chłopcy, który traci matkę w tragicznych okolicznościach, zakochuje się i boi. Boi kolejnej straty. Jego strach doprowadza do tragedii i strasznych następstw. I nie jest to historia niespotykana, jest ona bardzo prawdziwa, mająca odwzorowanie w życiu codziennym - Angelika "Angie" Słomska.
- Dłuższą chwilę zastanawiałam się nad tą kwestią i szczerze muszę odpowiedzieć, że nie umiem spojrzeć na Star Wars przez pryzmat mojej płci i wątpię, abym kiedykolwiek jakoś specjalnie pod tym kątem je odbierała. Dla mnie jest to fantastyczna opowieść o uniwersalnych wartościach i motywach, obleczona w bardzo ciekawą i efektowną szatę wizualną. Darzę sagę Star Wars sporym sentymentem, ale wątpię, aby mój odbiór różnił się znacząco od tego, jak odbiera dzieła George'a Lucasa męska część widowni. Dla przykładu, mój mąż ma bardzo podobne odczucia w stosunku do Gwiezdnych wojen co ja. Dla mnie, chociaż oczywiście nie mogę mówić w imieniu wszystkich kobiet, płeć nie determinuje wartości tego uniwersum. Przy pytaniach tego typu zawsze wspomina się, jakim niesamowitym wzorcem silnej kobiety jest Leia. Ale szczerze? Bohaterkami, które pamiętam z dzieciństwa były między innymi Ripley z Obcego czy Sarah Connor z Terminatora i to były prawdziwe twardzielki. Leia z kolei przypomniała mi bardziej moją mamę, drobną brunetkę rozstawiającą wszystkich po kątach, więc "efektu WOW " Leia Organa na mnie nie robiła, bo wydawała się całkiem znajoma i swojska. Gdy miała 7 lat, chciałam raczej zostać Lukem Skywalkerem (z fryzurą Lei), a nie księżniczką, która stoi i wgapia się w jakiś stół, zamiast pilotować myśliwiec. Dla mnie Gwiezdne wojn  to świat, który powołał do życia fandom, enklawę dla fanów i marzycieli obojga płci, miejsce, gdzie poznałam wielu fantastycznych ludzi, z którymi zrobiłam wiele cudownych inicjatyw, eventów i akcji charytatywnych. Star Wars to uniwersum, które mimo wszystko łączy (chociaż w Internecie tego obecnie nie widać), jest pomostem porozumienia między pokoleniami, a płeć odgrywa w tym przypadku rolę drugorzędną. Jeśli natomiast chodzi o prywatne preferencje: moja ulubiona postać to Obi-Wan Kenobi, zawsze stałam po stronie Rebelii i Zakonu Jedi, nie przepadam za Padmé Amidalą, nie lubiłam specjalnie Mary Jade. Nie kochałam się też skrycie w Hanie Solo, więc i ten "babski powód" odpada. Wydaje mi się, że moje sympatie są dość uniwersalne, żeby nie powiedzieć: bezpłciowe - mówi Izabela "Taraissu" Rutkowska-Dobosz , autorka bloga jestkultowo.pl o między innymi tematyce Star Wars.
fot. Vanity Fair
Moje rozmówczynie zwracają też uwagę na kolejną, wydawałoby się, oczywistość: do Gwiezdnych Wojen przyciąga ich to samo, co chłopaków. Klimat, historia, przygoda, magia świata przedstawiona, która angażuje bez reszty i nie pozwala uciec. Świat Star Wars jest bogaty, wielowątkowy, rozbudowany i potrafi oczarować.  Dobrze to zjawisko opisuje Katarzyna Borowiecka, dziennikarka filmowa, autorka POPcastu - podcastu o popkulturze.
- Podobnie jak wielu moich rówieśników obejrzałam Nową Nadzieję na małym ekranie w zamierzchłych latach 80. we w miarę wczesnym dzieciństwie. Ten świat wciągnął mnie równie mocno, jak mojego brata. To było naturalne i bardzo długo nie patrzyłam na to fanowskie doświadczenie przez pryzmat płci. Nie spotkałam się nigdy (a może po prostu tego typu komunikaty blokowałam jako niedorzeczne) z opinią, że to, że jestem fanką, a nie fanem - ma jakiekolwiek znaczenie. Nie jestem zwolenniczką dzielenia gatunków filmowych na bardziej kobiece czy bardziej męskie ani też rozpatrywania naszego doświadczenia jako widzów z punktu widzenia płci. O tym, co oglądamy, co nas bardziej, a co mniej przytrzymuje przy ekranie, decydują: nasza wrażliwość, nasz gust, nasze zainteresowania, wreszcie - intensywność naszej filmowej pasji. Więc na tak postawione pytanie z własnej perspektywy muszę odpowiedzieć, że dla mnie jako kobiety Gwiezdne Wojny są tym samym, czym są dla mojego brata i wszystkich znajomych mężczyzn. Zanurzoną w popkulturze przygodową baśnią o podróży bohaterów, pokonywaniu własnych słabości i przeszkód, które stawiają na drodze przeciwnicy. Historią o przyjaźni i rodzinie, o polityce i rewolucji, o oporze i buncie, o rycerzach bez zbroi, za to ze świecącymi w różnych kolorach mieczami. Fanowskim przeżyciem doskonałym. Jeśli ktoś uważa, że - cytując nieco ironicznie mistrza Janerkę - ta zabawa nie jest dla dziewczynek, to być może dlatego, że bohaterki w tego typu produkcjach były (z radością, choć jeszcze nieśmiało używam czasu przeszłego) skrajnie niedoreprezentowane. Leia nie może być naszą jedyną nadzieją. Jeśli nie widzisz siebie w żadnej postaci na ekranie, masz mniej śmiałości, aby wejść w opowieść i uczestniczyć w jej celebrowaniu. Dlatego tak ważne jest pojawienie się Rey w Przebudzeniu Mocy, silnej, samodzielnej, utalentowanej bohaterki, która wchodzi w ten świat na równych prawach z tymi, którzy przed nią chwycili za świetlny miecz - mówi Katarzyna Borowiecka.
Natomiast filmoznawczyni Diana Dąbrowska pokazuje, jak ten stereotyp był dostrzegalny w latach 90. także we Włoszech, w których spędzała wówczas dzieciństwo. Jej zdaniem podobnie mogło być wszędzie.
- Moje pierwsze zetknięcie z Gwiezdnymi Wojnami nie jest związane ze spektakularnością i emocjami, ale z całą machiną wokół tych filmów, która nie była skierowana do mnie jako dziewczyny. Pamiętam, że w reklamach telewizyjnych zawsze oglądaliśmy chłopców i odnosiłam wrażenie, że oni w jakimś stopniu "przywłaszczają" sobie ten świat. Długo się wzbraniałam, by to obejrzeć, aż w 2005 roku lub odrobinę wcześniej, kuzyn pokazał mi część 1, więc ja jestem z tego rozdania czasów prequeli. Mogę jedynie cieszyć się, że gdy wzięłam się za tę serię, to z takiej perspektywy interesowania się kinem. To było totalne odkrycie, bardzo moje. Do tego odkrycie, że księżniczka mająca przeważnie konotacje disnejowskie w tym świecie jest wojownicza. To było dla mnie jak przebudzenie mocy. Dzięki nowym Gwiezdnym Wojnom i lepszym myślowo czasom, do kin na Star Wars chodzą młode dziewczyny i mają się z kim identyfikować. Takie zabiegi wzbogacania dyskursu przez Hollywood są chwilami próbą monetyzacji, ale tutaj nie mam takiego poczucia. Tutaj to kliknęło.
Bardzo byłem ciekaw perspektywy Magdaleny 'Ithilnar' Stawniak. W końcu to fanka Gwiezdnych Wojen, członkini 501 Legionu, prelegentka konwentowa. Prowadzi blog Geekwoman oraz fanpejdż z fotografią figurkową Project Stardust, pisze teksty o Gwiezdnych Wojnach nie tylko na portalach internetowych (Star Wars Extreme), ale również w zinach (Żar ptak) i czasopismach o tematyce fantastycznej (Nowa fantastyka). Jak osoba aktywna i głęboka siedząca w tym świecie może oceniać zjawisko, o którym rozmawiamy? Okazuje się, że zasadniczo nie ma różnicy i jest głos jest bardzo podobny do pozostałych. Istotna jest historia, a płeć nie ma takiego znaczenia, jak można byłoby sądzić, lub oczekiwać. Niewątpliwie są osoby, dla których jest ona istotna, ale nie jest odpowiedzią na wszystkie pytania i wyjaśnieniem wszelkich kwestii zjawiska.

- Ciekawa historia. Motyw Campbellowskiej drogi bohatera jest moim zdaniem neutralny i atrakcyjny bez względu na płeć, podobnie jak mitologie czy baśnie. Jeśli historia jest dobrze opowiedziana, to płeć zwyczajnie nie ma znaczenia. Zmieniło się to nieco wraz z premierą Przebudzenia Mocy, czyli VII epizodu, w którym główną bohaterką jest Rey. Ja akurat fanką nowych epizodów nie jestem i dla mnie Rey nie jest postacią atrakcyjną w żaden sposób (a wręcz irytuje i tu bym mogła podać wiele przykładów, dlaczego tak jest), natomiast rozumiem, że część widowni, szczególnie żeńska, jest nią zachwycona. Oczywiście nie bez znaczenia są postacie męskie, które dla wielu dziewczyn są magnesem przyciągającym do kin (np. ogromnie popularni Kylo Ren czy generał Hux), ale zaryzykuję stwierdzenie, że to taka przynęta, która potem wciąga głębiej w gwiezdnowojenne uniwersum. W ostatnich latach wiele się zmienia, Disney zmienił środek ciężkości na bohaterki, dzięki czemu dziewczynki mogą utożsamiać się z nimi i wsiąkać w uniwersum. Dla mnie ta zmiana niewiele znaczy, bo jednak stawiam na ciekawą historię, a płeć bohaterów nie jest dla mnie aż tak istotna, ale myślę, że młodsze pokolenie może uznać to za ważne (akurat obserwuję to na przykładzie mojej córki, która ubolewa, że nie ma ciekawej imperialnej bohaterki). Pojawiły się zabawki dedykowane dla dziewczynek (świetne lalki z serii Forces of Destiny), a i coraz częściej pojawiają się dziewczęce ubrania z gwiezdnowojennymi motywami. 

Pamiętajmy, że fan nie jest osobą, która wie wszystko, tylko kimś, kto lubi konkretne filmy. Nie powinniśmy się prześcigać w tym, kto jest lepszym fanem czy fanką, bo nas wszystkich łączy uczucie do tego samego gwiezdnowojennego świata. Ważnym punktem jest fakt, że każda fanka, która jest aktywna, siłą rzeczy swoją działalnością inspiruje kolejne rzesze wielbicieli i wielbicielek. To też tyczy się osób sławnych, którzy poprzez swoją popularność trafiają do szerszego grona odbiorców, formalnie niekojarzonych z popkulturą. Za przykład może posłużyć tu Paulina Przybysz, która podczas wywiadu z 2017 roku z festiwalu Tofifest powiedziała mi: "Gwiezdne Wojny są dla mnie taką baśnią, która porządkuje mi ten temat i dlatego lubię do nich nawiązywać. Z tego powodu na mojej nowej płycie jest utwór Padawan, którego przekaz zawarty w krótkim „fear not” można nazwać papieskim przekazem lub przekazem Yody [śmiech]. Może Yoda, Papież i Dalajlama są jednym.". Nie są to puste słowa.  Byłem na kilku jej koncertach i mogę potwierdzić, że przed numerem Padawan (notabene słowa zaczerpnięte z Gwiezdnych Wojen, oznaczające ucznia lub uczennice Jedi) zawsze otwarcie mówiła o tym, jak bardzo lubi Star Wars. Niektórzy na pewno też zauważyli, że na koncertach ma.... fryzurę zrobioną na Rey. Nie wątpię, że słowa Pauliny zachęciły niejednego fana lub fankę do zwrócenia uwagi na Star Wars.

Każdy, kto śledził sytuację wokół Star Wars i reakcje widzów, mógł dostrzec, że podobnie jak przy innych dziełach popkultury, istotnym czynnikiem jest ekranowy obiekt westchnień. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy nie oglądał filmu lub serialu dla któregoś z bohaterów! Han Solo, Anakin, Obi-Wan, a zwłaszcza Kylo Ren wzbudzali duże zainteresowanie płci pięknej.
- Gwiezdne wojny są dla mnie fascynującą, mistyczną opowieścią o Mocy i religii, która nie deprecjonuje kobiet. Wręcz przeciwnie – wrażliwe na Moc bohaterki mogą należeć do Zakonu, zostać Jedi. Tymczasem w świecie rzeczywistym sytuacja kobiet w ujęciu religijnym pozostawia wiele do życzenia. Równie ważne jest jednak to, że Gwiezdne wojny mają do zaoferowania dziewczynom niemniej wrażeń niż chłopakom – te same emocje, śmiech, wzruszenie do łez. Do Gwiezdnych wojen żeńską część widowni niewątpliwie przyciągają też bohaterowie mogący stanowić obiekty westchnień - Pamela Jakiel, redaktorka naEKRANIE
- Oglądając Gwiezdne wojny, nigdy nie myślałam, że jestem kobietą, która ogląda Gwiezdne wojny. Dla mnie na pewno istotne jest jednak to, że filmy te nie są jedynie historią o pojedynkach na miecze świetlne (chociaż uważam, że są dużo fajniejsze od strzelb i dynamitów), ale również opowieścią o totalnie odklejonym od rzeczywistości świecie w kosmosie, gdzie jest Imperium i Darth Vader. Cała historia jest dobrze napisana, bohaterowie mają ciekawe perypetie. Tak bardzo się ich lubi i kibicuje, że wojny są tylko tłem dla wyczesanej fabuły. Moim ulubionym bohaterem jest co prawda Han Solo, nie Leia. Jednak Leia (Rey i Padme w zasadzie też) może być wzorem mądrej, inteligentnej, wyzwolonej kobiety – a kto z nas nie chciałby taki być. Oprócz tego kocham Hana Solo, a na Kylo Renie też miło zawiesić oko.  Zatem Gwiezdne wojny dla mnie jako kobiety są fajną, długą historią, nie tylko o bezsensownym naparzaniu mieczem, ale o totalnie wszystkim, czego każdy z nas chce doświadczyć, czyli o lataniu statkiem kosmicznym z misją ratowania świata z kochankiem i przyjacielem i z włochatym stworem. - Agata, farmaceutka, fanka Gwiezdnych wojen
Jednocześnie jednak Magda 'Cathia' Kozłowska zwraca mi uwagę, że oglądanie filmów tylko dlatego, że zagrał w nim konkretny aktor, nie jest tak powszechne. Większą rolę odgrywa to, jaka jest jego postać i jak została napisana. Ostatecznie to jednak bohaterowie przemawiają do widza, intrygują go i stają się w jakimś stopniu ich najlepszymi przyjaciółmi, więc jeśli scenariuszowo coś tu nie gra, będą pojawiały się zgrzyty i negatywne reakcje.
- My naprawdę nie stajemy się fankami uniwersów rozmaitych tylko dlatego, że gra w nich Harrison Ford, Adam Driver, Natalie Portman czy Ewan McGregor – owszem, na pewno kilka osób zaczęło swoją przygodę ze światem od pójścia do kina dla aktora. Jednak jeśli film nie jest dobry, obejrzy się raz, drugi i zdobędzie następny. To historia, sposób narracji i dekoracje muszą obronić się same. W tym dostrzegam zresztą, mówiąc szczerze, przyczynę klęski sequeli, które poza odkliknięciem pewnych obowiązujących obecnie standardów, nijak nie zadbały o spójność i sens świata. W niczym nie przeszkadza mi na ekranie Rey czy Rose Tico, jeśli ich historia jest interesująca, dobrze poprowadzona i uzasadniona. Podobną opinię mają też inni fani, niezależnie od płci  - Magda 'Cathia' Kozłowska. 
fot. Disney+
Osobiście najbardziej zrozumiałem to zjawisko, gdy zacząłem coraz głębiej interesować się Gwiezdnymi Wojnami, a kulminacją była impreza Star Wars Celebration 2016 w Londynie. Tam nie miała znaczenie płeć, rasa czy pochodzenie, bo wszyscy byli zjednoczeni we wspólnej pasji do uniwersum Star Wars. Gdy jest się dziennikarzem, trzeba kultywować umiejętność obserwacji, a ta pokazała mi coś, czego nigdy w życiu nie widziałem w Polsce: kobiety w różnym wieku w koszulkach, czy w kostiumach Rey, Lei, Padme i wielu innych bohaterek Gwiezdnych Wojen. To były obrazki, które poruszały serce, bo można było zobaczyć babcie przebrane za Leię z wnuczkami jako Rey. W kolejce do Carrie Fisher widziałem zaś, jak kilkuletnie małe Leie ze łzami w oczach spotykały swoją bohaterkę z ekranu. W ostatnich latach z każdym kolejnym Star Wars Celebration można było obserwować, jak coraz więcej osób otwierało się, przebierało i dawało wyraz swojej miłości do Gwiezdnych Wojen. Tutaj nawet nie chodzi o to, że one cosplayowały Rey, Leię czy Ahsokę, bo to kobiece bohaterki - robiły to, bo to świetne, wyraziste i charyzmatyczne postacie, które do nich przemówiły. Przecież nawet byli panowie, którzy bez skrępowania przebierali się za Rey. To też jest istota zrozumienia zjawiska: kobiece bohaterki są ważne, ale nie stanowią jedynego elementu, który przyciąga fanki do ekranu. Ileż to historii widzieliśmy w mediach społecznościowych, gdy w parkach rozrywki kilkuletnie dziewczynki zaskakiwały wszystkich swoim zachowaniem? W pamięci utkwiła mi scenka, w której młoda Jedi miała walczyć z Darthem Vaderem, ale ona odmówiła, ugięła kolano i chciała przysiąc lojalność Ciemnej Stronie Mocy. Na tym też polega uniwersalność Gwiezdnych Wojen - przyciąga w sposób niekonwencjonalny i wbrew oczekiwaniom. A to wszystko przekłada się też na polskie podwórko, czyli wydarzenia zwane Starforce, na którym kobiety są ważnym ogniwem, także pod kątem organizacyjnym. Co ciekawe, gdy ktoś wchodzi głęboko w temat Gwiezdnych Wojen, nie widzi żadnych podziałów. Przynajmniej rozmowy z aktywnymi w fandomie fankami pokazują, że one ich nie dostrzegają. 
- Wszystko zależy od tego, w jakich kręgach się obracasz. Jako mała dziewczynka wychowana na kinie science fiction rzeczywiście byłam odosobniona w swojej miłości do "Gwiezdnych wojen", ale niekoniecznie dlatego, że byłam dziewczyną. Po prostu większość dzieciaków z mojego osiedla nie znało Star Wars. Wychowywano mnie trochę w stylu unisex, więc dopiero na etapie szkoły zaczęło do mnie docierać wyraźniej, że jest jakiś podział na rzeczy tylko dla chłopców. Dorastając, zaczęłam poznawać ludzi z bardzo różnych środowisk i zdarzało się, że reagowali dziwnie na stwierdzenie, że lubię "Gwiezdne wojny". Raz nawet odstraszyłam w ten sposób natrętnego adoratora, gdy zapytał o moje ulubione filmy. Zatem ta segregacja na damskie i męskie kino ma swoje pozytywne strony. Trafiłam do polskiego fandomu SW w 2005 roku, pisząc pracę licencjacką na temat fanów Star Wars. Początkowo poznawałam środowisko fanowskie online pod pseudonimem jakby bezpłciowym i zdarzało się, że inni użytkownicy forum dyskusyjnego a priori zakładali, że jestem facetem. W tamtym czasie rzeczywiście fanek Star Wars było znacznie mniej niż fanów. Starczy spojrzeć na archiwalne zdjęcia ze spotkań lokalnych fanklubów. Na wielu są sami panowie, a jeśli znajdziemy jakieś damskie, twarze to nieliczne. Obecnie, czyli te 10-15 lat później, proporcje się nieco zmieniły. Rynek też o tym wie. W 2005 roku w zasadzie niemożliwym było znaleźć koszulki Star Wars w typowo damskim kroju. Dziewczynom pozostawało nosić zwykłe T-shirty, za którymi nigdy nie przepadałam. Zresztą z tego też powodu powstała marka "Her Universe" którą założyła Ashley Eckstein, czyli aktorka podkładająca głos Ahsoce Tano w serialu "The Clone Wars" ("Gwiezdne wojny: Wojny Klonów"). Aktualnie można bez problemu znaleźć ubrania stricte kobiecie z uniwersum SW. Wyjątek stanowią ubrania dziecięce. Tutaj wciąż zdecydowanie częściej "Gwiezdne wojny" znajdziemy na dziale z odzieżą chłopięcą. Jako rodzic spotykam się czasem z opiniami, że Star Wars to raczej dla chłopca, a nie dziewczynki, dlatego trochę się cieszę, że mam syna. No i sam fakt, że odpowiadam teraz na pytania związane odbiorem SW, który miałby być determinowany przez moją płeć, wskazuje, że jednak wciąż funkcjonuje przekonanie, że jako kobieta mogę patrzeć na to uniwersum inaczej niż mężczyzna. Nie spotkałam się chyba jeszcze do tej pory, aby ktoś pytał: "Czym są Gwiezdne wojny dla Ciebie jako faceta?". Może warto zacząć pytać? Jak inaczej ostatecznie rozstrzygnąć dylemat, dla kogo są "Gwiezdne wojny"? - mówi Izabela "Taraissu" Rutkowska-Dobosz , autorka bloga jestkultowo.pl o między innymi tematyce Star Wars.
-  Owszem, spotykam się z takim stwierdzeniem. Jednak słyszy się je częściej od osób, które oglądają Gwiezdne Wojny okazjonalnie lub znają je tylko z reklam. Osoby "wtajemniczone", czyli faktycznie fascynujące się Star Wars, wiedzą, że wśród fanów jest wiele kobiet. I nie są one tylko fankami "obserwującymi" fandom, ale żywo zaangażowanymi w jego tworzenie. Tu wskażę jako przykład swoją osobę. Jeśli tylko mam okazję, prowadzę warsztaty plastyczne o tematyce SW. Wielką przyjemność sprawia mi rekonstruowanie strojów prosto z gwiezdnej sagi ( osobiście mam ich siedem) i chodząc w nich możliwość sprawiania frajdy małym i dużym fanom Gwiezdnych Wojen - Angelina "Angie" Słomska.
- Obecnie rzadko się z tym spotykam, jednak dawniej, w latach 90., ciągle słyszałam, że to film dla chłopaków, podobnie zresztą jak cała fantastyka była dla nich przeznaczona. Teraz częściej spotykam się ze stwierdzeniem, że to zabawa i filmy dla dzieci, a jako dorosła i poważna kobieta, powinnam zająć się czymś innym, a nie takimi bajkami -  Magdalena 'Ithilnar'Stawniak - fanka Gwiezdnych wojen, członkini 501 Legionu
Natomiast Lara Notsil zwraca uwagę, że przez ten stereotyp więcej produktów gwiezdnowojennych jest dla chłopców. Pomimo zmiany perspektywy, rozwoju uniwersum pod kątem tworzenia silnych postaci kobiecych, sprzedaż nadal nastawiona jest przeważająco na jedną płeć.
- Cały czas spotykam się z takim stwierdzeniem. Nie wiem, jak sytuacja ma się teraz, bo dawno nie rozglądałam się za ubraniami z Gwiezdnymi wojnami. Zawsze jednak odzieży dla chłopców i mężczyzn było o wiele więcej i nie będę ukrywać, że były ciekawsze od proponowanej odzieży dla dziewczynek i pań. Piżamy, skarpety, bielizna - o to też nie jest łatwo, jak się jest płci żeńskiej. Sprawa zabawek też jest bardzo zbliżona do ubrań.  Bardzo się zdziwiłam, że ciągle mamy podział na zabawki dla dziewczynek i chłopców.  Niestety większość sklepów twierdzi miecz świetlny to „męska rzecz”. Do tego większość rzeczy z Gwiezdnych wojen reklamują chłopcy. Dlatego nie muszę usłyszeć od kogoś takiego stwierdzenia, żeby żyć w przekonaniu, że „Gwiezdne wojny, to zabawa dla chłopców” - Lara Notsil, fanka Gwiezdnych Wojen.
Kobiety lubią i kochają Gwiezdne Wojny, bo TEN świat, TA historia i TE postacie ich do tego przyciągają tak samo jak mężczyzn. Czemu więc ten stereotyp - zwłaszcza w Polsce - wciąż jest obecny? Być może przez brak zainteresowania ze strony mediów o tematyce kobiecej i feministycznej, które nie chcą mówić o ważnych społecznie tematach poprzez tak znane dzieła popkulturowe. Są one traktowane jako niepoważna rozrywka dla dzieci. A problemy z nimi związane ostatnio znów dały o sobie znać przy promocji gry Star Wars: Squadrons. Media społecznościowe zalane zostały hejtem, ponieważ zwiastun pokazał jako jedną z ważniejszych postaci pilotkę Nowej Republiki. Tutaj wchodzi polaryzacja wśród odbiorców tej gałęzi popkultury, która idzie w totalne skrajności. Czy to jest efekt braku równowagi? Nie wydaje mi się, bo nie oszukujmy się - reakcje są po prostu przesadzone, a to też przypomina mi o tym, że nadal ten stereotyp istnieje. Mężczyźni wciąż myślą, że to rozrywka tylko dla nich, więc jeśli pojawiają się nowe postacie silnych kobiet, które mogą być fajnymi bohaterkami dla płci pięknej, tworzy się zgrzyt.  Przyszłość wygląda na szczęście obiecująco pod kątem budowy uniwersalności Gwiezdnych Wojen. Patty Jenkins została pierwszą kobietą za kamerą filmu o wyraźnie zapowiadającej się wojennej stylistyce pod tytułem Star Wars: Rogue Squadron, Ahsoka Tano dostaje serial aktorski, a Leslye Headland tworzy serial The Acolyte o mrocznej wojowniczce.  Ta wypowiedź fanki doskonale pokazuje, czym są Gwiezdne Wojny niezależnie od płci. To jak z miłością, którą znamy, czujemy.  Wiemy, co oznaczają motyle w brzuchu, ale nie potrafimy do końca ich opisać i nazwać.
Czym są Gwiezdne Wojny dla mnie? To trudne pytanie. Zawsze mówię, że filmy i seriale z Gwiezdnych Wojen to produkcje dokumentalne. Zawsze poprawiają mi nastrój. Relaksuję się przy muzyce z filmów, a gdy jestem chora, oglądam je ponownie, bo jednocześnie kocham odkrywać je na nowo. Tak, ciągle się da! Ubóstwiam wplatać w zwykłe życie elementy Star Wars jak: "rób albo nie rób. Nie ma próbowania" czy "jakbym miała TIE Fightera, to byłabym już w domu". Towarzyszą mi od 30 lat. Nie wyobrażam sobie życia bez Gwiezdnych Wojen - nie są wszystkim, nie są niczym, są częścią mnie - Lara Notsil.
Tak naprawdę celem tego tekstu jest nie tylko walka ze stereotypem. Mam nadzieję, że będzie to początek dłuższej dyskusji. Mamy 2020 rok, ale wciąż zapominamy, że Gwiezdne Wojny są dla wszystkich, popkultura jest dla wszystkich. Tylko tyle i aż tyle...
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj