Gwiezdne Wojny - (r)ewolucja roli kobiet w świecie Star Wars. Ekspertki i fanki zabierają głos
W tym tekście chcę przede wszystkim pokazać głos kobiet: dziennikarek, fanek i zwyczajnych widzek, które poprzez swoją perspektywę budują pełny obraz zjawiska roli kobiet w świecie Star Wars. Ich fanowskie spojrzenia udowodniają nie tylko to, że kobiety lubią Gwiezdne Wojny, ale wyjaśniają też, dlaczego tak bardzo. Co przyciąga je do tego świata? Co sprawia, że chcą się w niego zagłębiać?
Pierwsze Gwiezdne Wojny były po części produktem swoich czasów, ale nawet wówczas George Lucas delikatnie zmieniał perspektywę, łamał stereotypy. W końcu w Nowej nadziei z 1977 roku, podczas misji ratowania Lei, ona sama ostatecznie ratuje swoich wybawicieli, bo nie jest bezbronną damą w opałach. Nawet kwestia jej zniewolenia w Powrocie Jedi finalnie wychodzi na korzyść postaci i jej wizerunku. Te aspekty są widoczne fabularnie. Mamy Imperium, które zaczyna władać Galaktyką żelazną ręką i ograniczać prawa jednostki. Gdy demokracja umierała w burzy oklasków, senator Padme Amidala tworzyła zalążek Rebelii, której z czasem jej córka Leia była liderką, a Mon Mothma przywódczynią Sojuszu, a potem kanclerzem Nowej Republiki. W wizji Lucasa kobiety były liderkami w walce o słuszną sprawę przeciwko czemuś, co jest fundamentalnie złe. Trudno więc dziwić się, że Leia nie tylko stała się najbardziej rozpoznawalną bohaterką kina, ale też pewnego rodzaju ikoną i inspiracją dla wielu kobiet na całym świecie. Przez lata przyciągała płeć piękną do Gwiezdnej Sagi. Sama Carrie Fisher odgrywająca jej postać również stanowiła nieszablonową i ciekawą osobowość, która wpływała na status kobiet w Hollywood. Jest też druga strona medalu, czyli coś, na co przez lata mimo wszystko narzekano. Leia i Padme były ważne, ale nie miały znacznego wsparcia ze strony innych kobiecych postaci.
Jasne, w Gwiezdnej Sadze kobiety odgrywały ważną role. Zawsze były silne, twarde i wojownicze, ale przez pierwsze sześć części to nie były ich historie. Były częścią opowieści o kimś innym. Tę perspektywę zmienił Lucasfilm pod egidą, jak niektórzy mawiają, złego Disneya. Znaczący wpływ na to miała osoba Kathleen Kennedy, szefowej Lucasfilmu, która jest postacią kontrowersyjną. Z jednej strony chciała walczyć ze stereotypem, że Gwiezdne Wojny są tylko dla chłopców i jej słynne "Moc jest kobietą" oraz wiele decyzji ma tutaj fundamentalne znaczenie. Z drugiej strony jej podejście nieprzejednanej producentki doprowadzało do konfliktów za kulisami, zwolnień, chaosu i pogłębiającej się polaryzacji fanów. Niestety pod kątem kontroli reakcji na nowe filmy, Lucasfilm poniósł spektakularną klapę, bo praktycznie nie było żadnej reakcji na hejt (nie mylić z krytyką), a to tylko powiększało podziały i zaostrzało atmosferę dyskusji. Pamiętajmy jednak, że to, co ostatecznie zobaczyliśmy w trylogii sequeli, nie było stricte jej pomysłem, ani też ludzi przez nią zatrudnionych, bo według oryginalnej wizji George'a Lucasa główną bohaterką miała być młoda dziewczyna, a ostatecznie Wybranką Mocy z przepowiedni miała być Leia. Oni czerpali z tego pełnymi garściami, tworząc coś, co zaczęło zmieniać postrzeganie marki Star Wars w skali globalnej. A przecież przez ekspertów, psychologów i widzów Ostatni Jedi został uznany za najbardziej feministyczny film Gwiezdnych Wojen przez to, w jak wielowymiarowy sposób ukazuje kobiety. Nawet serial The Mandalorian zaczął wzbudzać w tym aspekcie emocje i był tematem dyskusji. Począwszy od pojawienia się Giny Carano w roli Cary Dune, która pokazała, że wojowniczka może mieć sylwetkę „fajterki”, a nie supermodelki, skończywszy na aktorskim debiucie postaci Ahsoki Tano w wykonaniu Rosario Dawson, która na moje oko wzbudziła tak bardzo powszechny zachwyt, że można było przypomnieć sobie o tej magicznej, pozytywnej atmosferze przed premierą Przebudzenia Mocy w 2015 roku. To ma i miało znaczenie w tym, jak Gwiezdne Wojny przełamywały różne stereotypy i inspirowały Hollywood do pójścia tą drogą. Obok tego pojawiają się problemy, jak kontrowersje wokół aktorki piszącej szkodliwe rzeczy w związku z koronawirusem czy brak rozpoznawalności Ahsoki Tano.
To wszystko ma też mroczniejszą stronę, która jest warta dywagacji. Trylogia sequeli wywołała duże i skrajne emocje, a to daje ważny punkt dyskusji. Hollywood czasem ma ten problem, że nie umie zachowywać równowagi, więc jeśli jakiś temat jest ważny, na czasie, idą w skrajności. Dla wielu przykładem tej tezy jest to, jak Gwiezdne Wojny podchodziły do postaci kobiecych i wątków feministycznych. Oczywiście w tym aspekcie obrywa się Rey i całemu Ostatniemu Jedi, a to tworzy problem alienacji jakiejś grupy odbiorców. Brak równowagi w każdym aspekcie, bez znaczenia, o jakim motywie mówimy, może doprowadzić do niechęci, antypatii i negatywnych reakcji. Można by dyskutować o tym dalej, bo przecież jednym z zarzutów jest zrobienie z Rey typowej Mary Sue, z czym w pełni się nie zgadzam, bo daleko jej do sztampowego ideału bohaterki. Zwłaszcza że nie wszystko jej wychodzi, nie jest perfekcyjna i niezniszczalna. Kuriozalne jest jednak to, że gdy rozmawiamy o mimo wszystko podobnej postaci z Oryginalnej Trylogii, nikt nie nazywa tak Luke'a Skywalkera, który idzie tą samą ścieżką co Rey. Pomimo tej niezgodności trudno tym argumentom nie przyznać racji, że równowaga w sequelach została zachwiana, bo przecież krytyka nie pojawia się znikąd. A sytuację pogrążyło to, jak Skywalker. Odrodzenie starał się sytuację „naprawiać” - poprzez wycięcie postaci Kelly Marie Tran. I choć wszyscy jesteśmy w stanie przyznać, że silne postacie kobiece w Star Wars są ważne dla uniwersalności przyciągania widzów każdej płci, można odnieść wrażenie, że trylogia sequeli to był taki poligon doświadczalny. Być może nawet za bardzo podchodzono do niego metodą prób i błędów. Na pewno jest w tym pole do usprawnienia, by budowa uniwersalności Gwiezdnych Wojen działała lepiej. Taką oznaką może być postać Jyn Erso z Łotra 1, która jest dowodem na to, że można stworzyć pełnoprawną główną postać kobiecą bez ryzyka krytyki czy hejtu ze strony odbiorców. Bohaterka, podobnie jak cały film, została przyjęta pochlebnie i nie towarzyszył temu hejt taki jak przy Rey.
Rey w ogóle stanowi ewenement, ponieważ przez stereotyp i podejście widzów można było odnieść wrażenie, że z góry została skreślona. Pamiętam sytuację po premierze pierwszego zwiastuna Przebudzenia Mocy. Choć towarzyszyły temu bardzo pozytywne emocje, a Daisy Ridley zjednała sobie fanów autentycznymi reakcjami, to duża grupa od razu krytykowała sam fakt istnienia jej postaci. Niestety problem narastał wraz z rozwojem trylogii sequeli. Tutaj nawet przestają być istotne kwestie fabularne i oceny postaci jako takiej, bo rozmawiamy o hejcie, który pozbawiony jest argumentów merytorycznych. Potem przecież przyszła głośna sytuacja związana z Ostatnim Jedi - do sieci została wrzucona skrócona wersja filmu z wycięciem 46 minut scen z kobiecymi bohaterkami. Potraktowano kobiety niczym Jar Jar Binksa w przemontowanej wersji Mrocznego widma. Czy tego chcemy, czy nie, tego typu działania nie są ani odosobnione, ani nie przechodzą bez echa. Stanowią sygnał, że jest jakaś grupa osób, która nie chce kobiet w Star Wars. Jasne, dla wielu tego typu akcje będą po prostu głupotą, ale wciąż gdzieś z tyłu głowy pozostaje fakt, że takie sytuacje nie mają miejsca przy innych dziełach popkultury. Nikt nie wycina kobiet z filmów MCU, DC czy innych blockbusterów. Nie zapominajmy też o znanej grupie The Fandom Menace, która hejtuje wszystko związane z tak zwaną polityczną poprawnością w Star Wars. To oni przecież odpowiadają za wulgarne nękanie Kelly Marie Tran w mediach społecznościowych, które doprowadziło do usunięcia Instagrama przez aktorkę. Jak każdy fan jestem w stanie zrozumieć, że Gwiezdne Wojny to nie film, to styl życia, ale zacieranie granicy pomiędzy rzeczywistością a fikcją jest w tym przypadku zbyt przerażające.
Stereotyp ten nie wziął się znikąd, bo wszelkie dane pokazują, że Gwiezdne Wojny są po prostu popularniejsze wśród mężczyzn. Na przykładzie Przebudzenia Mocy i Ostatniego Jedi przez pierwsze dwa tygodnie w amerykańskich kinach 40% i 42% osób na widowni to kobiety. Natomiast według badań YouGov z 2015 roku wyszło, że 73% Amerykanów lubi Star Wars, ale tylko 51% kobiet tak zagłosowało. We wszelkich badaniach też więcej procent kobiet niż mężczyzn odpowiada, że nigdy nie widziało Gwiezdnych Wojen. To wszystko się zmienia dość powoli, a sequele odgrywają w tym ważną rolę, ale długa droga przed tym, byśmy wszyscy otworzyli się na prosty fakt: popkultura jest dla każdego bez względu na płeć, rasę, religię czy orientację. Można wysnuć wniosek, że ma to związek też z sytuacją społeczną danego kraju i tym, jaką rolę kobiety w nim odgrywają.
Ewolucja Gwiezdnych Wojen pod kątem pokazywania silnych kobiecych postaci postępowała cały czas. To nigdy nie miało związku z Disneyem, na którym często wieszane są psy za wprowadzanie tak zwanej poprawności politycznej. Gdy Lucas pracował nad serialem animowanym Wojny Klonów, razem z Davem Filoni stworzył Ahsokę Tano. Należy podkreślić, że silne postacie kobiece są naprawdę świetnie napisane. To dlatego Leia jest wielbiona przez fanów bez względu na płeć, a Ahsoka Tano, choć jej popkulturowe znaczenie jeszcze nie jest tak mocne z uwagi na format, jest jedną z najlepiej ukazanych postaci popkultury (12 lat rozwoju fabularnego). Ashley Eckstein, aktorka podkładająca głos Ahsoce, powiedziała podczas Star Wars Celebration 2017, że zawsze słyszała o tym, że Gwiezdne Wojny są dla chłopców. Dlatego ona i inne kobiety podjęły walkę z tym stereotypem. Biorąc pod uwagę, że Eckstein jest autorką Her Universe, największej marki geekowskiej mody dla fangirl na świecie, jej walka przynosi efekt, bo bardzo spopularyzowała tę kwestię i pokazała, że można to robić dobrze i ciekawie. Trudno zaprzeczyć, że w budowie uniwersalności marki i łamaniu stereotypu to wszystko ma znaczenie i ciągle procentuje.
Najpopularniejsze kobiece bohaterki Star Wars
Mógłbym godzinami dywagować, pokazywać i tłumaczyć, ale tu nie chodzi o mój głos. Ja nie chcę być Yodą, który przekazuje mądrości na temat, który jest mi bliski. Nigdy nie będę w stanie w pełni wczuć się w sytuację i przemyślenia kobiet. W końcu według stereotypu Gwiezdne Wojny są dla mnie, więc nigdy nie musiałem się zastanawiać, czy któryś bohater w ogóle do mnie trafi, bo miałem ich tylu, że znaleźć ulubieńca nie było problemem. Tego nie da się do końca zrozumieć, bo nigdy nie byliśmy i nie będziemy w sytuacji, w której popkultura nie pozwoli nam utożsamiać się z bohaterami. Nie wszyscy jednak są w takiej sytuacji, więc czemu ma być to problem, że Lucasfilm i Disney chcą doprowadzić do równowagi? Dlatego w tym tekście przede wszystkim chcę pokazać głos kobiet: dziennikarek, fanek i zwyczajnych widzek, które poprzez swoją perspektywę zbudują pełny obraz zjawiska. Udowodnią nie tylko to, że kobiety lubią Gwiezdne Wojny, ale wyjaśnią też dlaczego tak jest. Co je przyciąga do tego świata?
Wiele dziewczyn zwróciło mi uwagę na dość oczywistą kwestię: płeć nie była nigdy kluczem w spojrzeniu na Gwiezdne Wojny! Jest nim natomiast uniwersalna historia i to, jak ją odbieramy, niezależnie od płci. Postacie kobiece i ich ważna rola miały jednak duże znaczenie. Wydawać by się mogło, że to przecież banał i jeśli ktoś siedzi w popkulturze i stara się ją zrozumieć, nie jest to żaden problem. Dostrzegam jednak, że w kwestii bardziej szerszego spojrzenia społeczeństwa na popkulturowe dobro ten stereotyp zaczyna królować.
Moje rozmówczynie zwracają też uwagę na kolejną, wydawałoby się, oczywistość: do Gwiezdnych Wojen przyciąga ich to samo, co chłopaków. Klimat, historia, przygoda, magia świata przedstawiona, która angażuje bez reszty i nie pozwala uciec. Świat Star Wars jest bogaty, wielowątkowy, rozbudowany i potrafi oczarować. Dobrze to zjawisko opisuje Katarzyna Borowiecka, dziennikarka filmowa, autorka POPcastu - podcastu o popkulturze.
Natomiast filmoznawczyni Diana Dąbrowska pokazuje, jak ten stereotyp był dostrzegalny w latach 90. także we Włoszech, w których spędzała wówczas dzieciństwo. Jej zdaniem podobnie mogło być wszędzie.
Bardzo byłem ciekaw perspektywy Magdaleny 'Ithilnar' Stawniak. W końcu to fanka Gwiezdnych Wojen, członkini 501 Legionu, prelegentka konwentowa. Prowadzi blog Geekwoman oraz fanpejdż z fotografią figurkową Project Stardust, pisze teksty o Gwiezdnych Wojnach nie tylko na portalach internetowych (Star Wars Extreme), ale również w zinach (Żar ptak) i czasopismach o tematyce fantastycznej (Nowa fantastyka). Jak osoba aktywna i głęboka siedząca w tym świecie może oceniać zjawisko, o którym rozmawiamy? Okazuje się, że zasadniczo nie ma różnicy i jest głos jest bardzo podobny do pozostałych. Istotna jest historia, a płeć nie ma takiego znaczenia, jak można byłoby sądzić, lub oczekiwać. Niewątpliwie są osoby, dla których jest ona istotna, ale nie jest odpowiedzią na wszystkie pytania i wyjaśnieniem wszelkich kwestii zjawiska.
Pamiętajmy, że fan nie jest osobą, która wie wszystko, tylko kimś, kto lubi konkretne filmy. Nie powinniśmy się prześcigać w tym, kto jest lepszym fanem czy fanką, bo nas wszystkich łączy uczucie do tego samego gwiezdnowojennego świata. Ważnym punktem jest fakt, że każda fanka, która jest aktywna, siłą rzeczy swoją działalnością inspiruje kolejne rzesze wielbicieli i wielbicielek. To też tyczy się osób sławnych, którzy poprzez swoją popularność trafiają do szerszego grona odbiorców, formalnie niekojarzonych z popkulturą. Za przykład może posłużyć tu Paulina Przybysz, która podczas wywiadu z 2017 roku z festiwalu Tofifest powiedziała mi: "Gwiezdne Wojny są dla mnie taką baśnią, która porządkuje mi ten temat i dlatego lubię do nich nawiązywać. Z tego powodu na mojej nowej płycie jest utwór Padawan, którego przekaz zawarty w krótkim „fear not” można nazwać papieskim przekazem lub przekazem Yody [śmiech]. Może Yoda, Papież i Dalajlama są jednym.". Nie są to puste słowa. Byłem na kilku jej koncertach i mogę potwierdzić, że przed numerem Padawan (notabene słowa zaczerpnięte z Gwiezdnych Wojen, oznaczające ucznia lub uczennice Jedi) zawsze otwarcie mówiła o tym, jak bardzo lubi Star Wars. Niektórzy na pewno też zauważyli, że na koncertach ma.... fryzurę zrobioną na Rey. Nie wątpię, że słowa Pauliny zachęciły niejednego fana lub fankę do zwrócenia uwagi na Star Wars.
Każdy, kto śledził sytuację wokół Star Wars i reakcje widzów, mógł dostrzec, że podobnie jak przy innych dziełach popkultury, istotnym czynnikiem jest ekranowy obiekt westchnień. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy nie oglądał filmu lub serialu dla któregoś z bohaterów! Han Solo, Anakin, Obi-Wan, a zwłaszcza Kylo Ren wzbudzali duże zainteresowanie płci pięknej.
Jednocześnie jednak Magda 'Cathia' Kozłowska zwraca mi uwagę, że oglądanie filmów tylko dlatego, że zagrał w nim konkretny aktor, nie jest tak powszechne. Większą rolę odgrywa to, jaka jest jego postać i jak została napisana. Ostatecznie to jednak bohaterowie przemawiają do widza, intrygują go i stają się w jakimś stopniu ich najlepszymi przyjaciółmi, więc jeśli scenariuszowo coś tu nie gra, będą pojawiały się zgrzyty i negatywne reakcje.
Osobiście najbardziej zrozumiałem to zjawisko, gdy zacząłem coraz głębiej interesować się Gwiezdnymi Wojnami, a kulminacją była impreza Star Wars Celebration 2016 w Londynie. Tam nie miała znaczenie płeć, rasa czy pochodzenie, bo wszyscy byli zjednoczeni we wspólnej pasji do uniwersum Star Wars. Gdy jest się dziennikarzem, trzeba kultywować umiejętność obserwacji, a ta pokazała mi coś, czego nigdy w życiu nie widziałem w Polsce: kobiety w różnym wieku w koszulkach, czy w kostiumach Rey, Lei, Padme i wielu innych bohaterek Gwiezdnych Wojen. To były obrazki, które poruszały serce, bo można było zobaczyć babcie przebrane za Leię z wnuczkami jako Rey. W kolejce do Carrie Fisher widziałem zaś, jak kilkuletnie małe Leie ze łzami w oczach spotykały swoją bohaterkę z ekranu. W ostatnich latach z każdym kolejnym Star Wars Celebration można było obserwować, jak coraz więcej osób otwierało się, przebierało i dawało wyraz swojej miłości do Gwiezdnych Wojen. Tutaj nawet nie chodzi o to, że one cosplayowały Rey, Leię czy Ahsokę, bo to kobiece bohaterki - robiły to, bo to świetne, wyraziste i charyzmatyczne postacie, które do nich przemówiły. Przecież nawet byli panowie, którzy bez skrępowania przebierali się za Rey. To też jest istota zrozumienia zjawiska: kobiece bohaterki są ważne, ale nie stanowią jedynego elementu, który przyciąga fanki do ekranu. Ileż to historii widzieliśmy w mediach społecznościowych, gdy w parkach rozrywki kilkuletnie dziewczynki zaskakiwały wszystkich swoim zachowaniem? W pamięci utkwiła mi scenka, w której młoda Jedi miała walczyć z Darthem Vaderem, ale ona odmówiła, ugięła kolano i chciała przysiąc lojalność Ciemnej Stronie Mocy. Na tym też polega uniwersalność Gwiezdnych Wojen - przyciąga w sposób niekonwencjonalny i wbrew oczekiwaniom. A to wszystko przekłada się też na polskie podwórko, czyli wydarzenia zwane Starforce, na którym kobiety są ważnym ogniwem, także pod kątem organizacyjnym.
Co ciekawe, gdy ktoś wchodzi głęboko w temat Gwiezdnych Wojen, nie widzi żadnych podziałów. Przynajmniej rozmowy z aktywnymi w fandomie fankami pokazują, że one ich nie dostrzegają.
Magdalena 'Ithilnar'Stawniak - fanka Gwiezdnych wojen, członkini 501 Legionu
Natomiast Lara Notsil zwraca uwagę, że przez ten stereotyp więcej produktów gwiezdnowojennych jest dla chłopców. Pomimo zmiany perspektywy, rozwoju uniwersum pod kątem tworzenia silnych postaci kobiecych, sprzedaż nadal nastawiona jest przeważająco na jedną płeć.
Kobiety lubią i kochają Gwiezdne Wojny, bo TEN świat, TA historia i TE postacie ich do tego przyciągają tak samo jak mężczyzn. Czemu więc ten stereotyp - zwłaszcza w Polsce - wciąż jest obecny? Być może przez brak zainteresowania ze strony mediów o tematyce kobiecej i feministycznej, które nie chcą mówić o ważnych społecznie tematach poprzez tak znane dzieła popkulturowe. Są one traktowane jako niepoważna rozrywka dla dzieci. A problemy z nimi związane ostatnio znów dały o sobie znać przy promocji gry Star Wars: Squadrons. Media społecznościowe zalane zostały hejtem, ponieważ zwiastun pokazał jako jedną z ważniejszych postaci pilotkę Nowej Republiki. Tutaj wchodzi polaryzacja wśród odbiorców tej gałęzi popkultury, która idzie w totalne skrajności. Czy to jest efekt braku równowagi? Nie wydaje mi się, bo nie oszukujmy się - reakcje są po prostu przesadzone, a to też przypomina mi o tym, że nadal ten stereotyp istnieje. Mężczyźni wciąż myślą, że to rozrywka tylko dla nich, więc jeśli pojawiają się nowe postacie silnych kobiet, które mogą być fajnymi bohaterkami dla płci pięknej, tworzy się zgrzyt.
Przyszłość wygląda na szczęście obiecująco pod kątem budowy uniwersalności Gwiezdnych Wojen. Patty Jenkins została pierwszą kobietą za kamerą filmu o wyraźnie zapowiadającej się wojennej stylistyce pod tytułem Star Wars: Rogue Squadron, Ahsoka Tano dostaje serial aktorski, a Leslye Headland tworzy serial The Acolyte o mrocznej wojowniczce.
Ta wypowiedź fanki doskonale pokazuje, czym są Gwiezdne Wojny niezależnie od płci. To jak z miłością, którą znamy, czujemy. Wiemy, co oznaczają motyle w brzuchu, ale nie potrafimy do końca ich opisać i nazwać.
Tak naprawdę celem tego tekstu jest nie tylko walka ze stereotypem. Mam nadzieję, że będzie to początek dłuższej dyskusji. Mamy 2020 rok, ale wciąż zapominamy, że Gwiezdne Wojny są dla wszystkich, popkultura jest dla wszystkich. Tylko tyle i aż tyle...