Homecoming - serial Sam Esmail, twórcy Mr. Robot, to dziesięcioodcinkowa opowieść o placówce terapeutycznej, zajmującej się leczeniem traum żołnierzy, w której dzieją się niepokojące rzeczy. W rolach głównych występują między innymi Julia Roberts, Bobby Cannavale i Shea Whigham, a całość ma bardzo unikatowy klimat. To z pewnością jedna z najlepszych produkcji odcinkowych tego roku. Spokojnie można ją zestawić z największymi telewizyjnymi dziełami. Homecoming ma jednak dość nietypową formę jak na serial dramatyczny. Otóż poszczególne odcinki trwają około 30 minut. Wyjątkiem jest tu finał sezonu, który liczy aż 37 minut. Czy w formie charakterystycznej dla sitcomów i lekkich seriali komediowych można opowiedzieć pełnoprawną, wielowątkową historię dramatyczną? Homecoming jest doskonałym dowodem na to, że jak najbardziej. Więcej – serial Esmaila pokazuje, że krótsze odcinki w rękach sprawnych reżyserów mogą okazać się idealnym medium dla zaawansowanej artystycznej opowieści. Podczas seansu Homecoming trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystko tutaj idealnie skondensowano i zbalansowano. Serial z jednej strony wypełniony jest głębszą treścią, z drugiej znajduje się w nim wiele miejsca na audiowizualne popisy, podczas których możemy wczuwać się w klimat, podziwiając kunszt reżysera. Aby tego było mało, każdy epizod kończy się dłuższym statycznym ujęciem, podczas którego pozornie nic się nie dzieje. Ot, obserwujemy gabinet głównej bohaterki czy podjazd podrzędnego motelu, w którym spotyka się dwójka ważnych postaci. Jeśli tak udany serial w 30-minutowej formie znajduje czas i miejsce nawet na takie eksperymenty, może należy zastanowić się, czy nie jest to właściwy kierunek rozwoju dla sztuki telewizyjnej. Ciężko wyobrazić sobie Game of Thrones w 30-minutowych epizodach, prawda? Serial ten ma to do siebie, że niezależnie, jak długo trwałyby jego poszczególne odsłony, zawsze będziemy czuć niedosyt Westeros. Serial HBO ogląda się we wręcz literacki sposób. Chłoniemy epicką opowieść w całości – trudno byłoby skracać tak zaawansowaną fabułę o kilkanaście minut. Dlatego też zarówno krytycy, jak i widzowie z zadowoleniem przyjęli do wiadomości informację, że finałowy sezon będzie składał się z bardzo długich odcinków. Zastanówmy się teraz, czy pozostałe mainstreamowe produkcje również wymagają takiego nakładu czasu, aby wyczerpująco zaprezentować swoją historię. Czy każdy serial, który kochamy i szanujemy, wymaga godzinnych epizodów? Twórcy serialu science fiction The Expanse, który niedawno przeszedł do Amazonu, są wielce zadowoleni z faktu, że wreszcie będą mogli tworzyć produkcję na własnych zasadach. Jedną z zalet takiego stanu rzeczy jest to, że poszczególne odcinki zyskają cenne minuty ekranowe. Wcześniej The Expanse trwało średnio około 40 minut, teraz jest szansa, że odsłony potrwają nawet godzinę. W przypadku The Expanse jest to również zrozumiałe. Serial ma podobny rozmach co Gra o tron. Dużą rolę odgrywa tu ekspozycja, worldbuilding, rys geopolityczny. Produkcja potrzebuje czasu, aby skutecznie rozwijać świat serialu, co z kolei przekłada się na warstwę fabularną. Również w takich serialach jak Luther czy Sherlock cenne minuty są na wagę złota. Telewizyjny kryminał to gatunek klasycznie literacki. Jeśli chcemy, aby śledztwo zostało oddane precyzyjnie, a bieg wydarzeń zaprezentowano z należytą starannością, nie można prowadzić opowieści po łebkach. W tym przypadku im dłużej, tym lepiej, bo tego po prostu potrzebuje fabuła. Co jednak z produkcjami, w których konwencja nie wymaga tak obszernej formy? Tam, gdzie czas trwania opowieści zostaje dostosowywany do istniejących telewizyjnych tendencji, pojawiają się problemy. Dłużyzny, monotonia, przegadane momenty. Znamy to przecież wszyscy bardzo dobrze. Jakiś czas temu premierę miał serial The First z Sean Penn. Produkcja opowiadająca o pierwszym locie kosmicznym na Marsa miała olbrzymi potencjał. Oprawa audiowizualna i niebagatelna fabuła zapowiadały coś wyjątkowego. Finalnie jednak serial bardzo szybko spalił na panewce, okazując się przegadaną wydmuszką. Beau Willimon, z charakterystycznym sobie wdziękiem, zaserwował nam psychodramę, przy której ostatni sezon House of Cards to stonowany i kameralny serial. Sęk w tym, że The First w pewnych momentach potrafił zachwycić. Niestety zalety zostały przykryte niekończącymi się pseudoegzystencjalnymi rozważaniami i bełkotem, z którego nic nie wynikało. Gdyby twórcy zdecydowali się skrócić poszczególne odcinki do rozmiarów tych z Homecoming, być może udałoby wyłuskać się to, co najbardziej wartościowe w produkcji. Jednym słowem, w przypadku tego typu seriali: im krócej, tym lepiej. Czy współczesne ramówki mają więcej pozycji, którym przydałoby się porządne cięcie? Czy 6.sezon House of Cards nie byłby bardziej zjadliwy, gdyby twórcy skupili się na osi fabularnej, zamiast rozwlekać niepotrzebne wątki poboczne? Czy The Walking Dead nie zyskałoby na jakości, gdyby twórcy zdecydowali się skondensować wydarzenia, poświęcając więcej miejsca akcji i emocjom? Czy Westworld byłoby aż tak pretensjonalne, gdyby przyjmując formułę Homecoming, zrezygnowało z górnolotnych rozważań i skupiło się na tym, w czym jest najlepsze? Nawet tak wyśmienite produkcje jak The Wire czy The Deuce nie ustrzegły się przed dłużyznami. Godzinny odcinek to oczywiście łakomy kąsek dla komercyjnych stacji telewizyjnych, mogących przerwać go kilkoma segmentami z reklamami, jednak w przypadku takich nadawców jak HBO czy Netflix, dłuższa forma seriali dramatycznych to już autonomiczna decyzja twórców i producentów. Poważne dzieło odcinkowe musi być długie, wymagające i bezkompromisowe. Krótkie formy są dla sitcomów i niepoważnych seriali. Trudno nie zgodzić się z tą tezą, oglądając The Sopranos czy Six Feet Under. Z drugiej strony mamy jednak marvelowskie seriale Netflixa, które wciąż posiadają bardzo rozregulowaną formę. Nie dość, że poszczególne odcinki są niemiłosiernie długie, to jeszcze całym sezonom przydałoby się solidne cięcia. Oczywiście przygody Matta, Luke’a i pozostałych to wspaniałe opowieści, ale komu czasem nie zdarzyło się ziewnąć, gdy po dziesiątym odcinku twórcy wałkowali naprzemiennie wciąż te same motywy? Wróćmy teraz do 30-minutowych form. Czy rzeczywiście większość takich seriali to komedie? BoJack Horseman, Brooklyn Nine-Nine, Community, Scrubs, Master of None, The Office (US), Friends – można tak wymieniać w nieskończoność. Rzeczywiście ze świeczką szukać tutaj krwistego dramatu czy thrillera w stylu Homecoming. Nie oznacza to jednak, że taka forma nie nadaje się do przedstawiania frapujących fabuł. Z pewnością każdy serialomaniak kojarzy Barry od HBO, Transparent, House of Lies, Atlanta czy wspomniane wcześniej Master of none oraz Biuro. Są to lekkie seriale, lecz nie można odmówić im ambicji zarówno w formie, jak i treści. Krótsza forma idealnie nadaje się do opowiadania inteligentnych historii, bez wymądrzania się i pretensjonalnego filozofowania. To również świetny materiał na bingewatching, choć to temat na zupełnie inny artykuł. Ciężko znaleźć 30-minutowe dramaty, jednak nie oznacza to, że takowe nie istnieją. Jakiś czas temu Facebook zaskoczył wszystkich pierwszorzędnym serialem Sorry for Your Loss, opowiadającym o żałobie po zmarłej osobie. Serial mający znamiona produkcji indie był niezwykle bogaty fabularnie. Każdy z półgodzinnych odcinków miał w sobie wiele mądrości. Mimo że produkcja poruszała bardzo poważny temat, udało się jednak uniknąć patetyzmu i górnolotności. Gdyby poszczególne epizody trwały dłużej, być może twórcom nie udałoby się tak perfekcyjnie zagospodarować czasu ekranowego. Podobnie sytuacja wyglądała w serialu In Treatment i w jego polskim odpowiedniku Bez tajemnic. Oba seriale zabierały widzów w 30-minutową podróż do wnętrza cierpiącego człowieka.  Każdy odcinek skupiał się na psychologicznej terapii i był rozmową zazwyczaj między dwójką ludzi. Gdyby epizody powyższych produkcji trwały dłużej, całość z pewnością by się rozmyła, a twórcy musieliby się nieco nagimnastykować, aby skupić uwagę widza. Jak widać krótki format czasem jest zbawienny dla produkcji dramatycznej. Abstrahując od takich wyjątków jak Gra o tron czy telewizyjne kryminały, nie byłoby źle, gdyby Homecoming zapoczątkował tendencję skracania odcinków seriali do około 30 minut. Byłoby to zbawienne, szczególnie w sytuacjach, gdy dostajemy do dyspozycji od razu pełen sezon. Produkcja Sama Esmaila to doskonały przykład na to, że gatunki takie jak thriller i dramat nie tracą na jakości w przypadku krótszych form. Do tego oczywiście potrzebna jest wytrawna ręka reżysera, ale przecież właśnie tego oczekujemy od współczesnej telewizji. Istotne wydaje się tutaj również przyzwyczajenie widza do dłuższych form. Oglądający, zasiadając przed telewizorem, rezerwuje sobie tę godzinę czasu na serialowe przygody. Możliwość zatopienia się w 60-minutową opowieść i oderwania się od rzeczywistości jest niezwykle kusząca. Nawet gdy przez lwią część epizodu ziewamy, sprawdzamy social media na telefonie czy po prostu myślimy o czymś innym. U Sama Esmaila po prostu nie ma na to czasu. Widz jest skupiony i uważny, pilnuje, aby nie stracić ani jednej cennej minuty opowieści. Może czas wyjść ze strefy komfortu? Gdy stacje telewizyjne zauważą, że serialomaniacy mają zapotrzebowanie na jakość, a nie ilość, być może wprowadzą zmiany do formuł swoich produkcji i rozpocznie się nowa era dla odcinkowych historii.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj