5. X-Men: Apocalypse

Mamy tu do czynienia z umiejętnie zaserwowaną, choć niepozbawioną mankamentów porcją rozrywki. Najwięcej wątpliwości, jeszcze na długo przed premierą, wzbudzał wizerunek tytułowego Apocalypse'a. Po seansie okazało się, że problem jest także z jego motywacjami - praojciec Mutantów zaskakująco często nie może się zdecydować, o co mu naprawdę chodzi. W jego bezpośredniej bliskości inni herosi także zaczynają wariować: Psylocke wypowiada na ekranie raptem kilka słów, a Magneto solidne kilka minut lewituje w powietrzu z dziwaczną miną. Na szczęście reżyser, Bryan Singer, wciąż puszcza do nas oko, co prawdopodobnie najlepiej widać w pamiętnej scenie, w której widzimy działanie Quicksilvera. Z plakatów, porozwieszanych gdzieś na drugim planie, patrzą na nas Yoda i Bruce Lee, a polscy widzowie zachwycą się tym, że Magneto-Henryk przyczaił się w rodzimym Prószkowie. To nadal dobra opowieść o motywacjach i dylematach Mutantów, choć trzeba tu nazwać rzeczy po imieniu: najwyższy już czas, by kinowi X-Meni w końcu doczekali się produkcji wprowadzającej w to uniwersum zupełnie nową jakość.

4. Batman v Superman: Dawn of Justice

Zack Snyder nie idzie na żadne kompromisy: na ekranie więc znów mamy wielkie pokłady mroku i mniej lub bardziej udane dywagacje filozoficzne. Dla jednych ten film stanie się prawdziwą bolączką, inni, przyzwyczajeni do stylu reżysera, będą zachwyceni. Mi osobiście zaproponowane przez niego reguły gry odpowiadają, tym bardziej, że w czasie seansu natrafimy na takie smaczki, jak symboliczne nawiązania do lotu Ikara (generał Zod) czy przechodzenie przez fazę lustra w rozumieniu psychoanalitycznym (Bruce Wayne wynoszony ku niebu przez stado nietoperzy). Choć sama fabuła wydaje się niekiedy uginać pod własnym, wielowątkowym ciężarem, Snyder wychodzi z tego starcia obronną ręką. Pomaga mu w tym przyjęta konwencja, w której bodajże po raz pierwszy na wielkim ekranie tak dobitnie pokazano zmierzch herosów. Z piedestału spadają najwięksi, obwołany Mesjaszem Superman kończy przykryty warstwą piachu gdzieś obok pola kukurydzy w Kansas - to znakomity punkt wyjścia do tego, by pokazać, jak rodzi się Sprawiedliwość.

3. Captain America: Civil War

Bracia Russo stworzyli tutaj coś w kinie superbohaterskim unikalnego: z jednej strony widzowie mogli poczuć frajdę z obcowania ze swoimi ulubionymi herosami, z drugiej zaś w całej historii udało się przemycić znacznie głębsze pytania o istotę współczesnego świata. Przypomina to poniekąd partię szachów, której ton nadają zarówno elementy thrillera szpiegowskiego, jak i rozciągające się między powagą a absurdem cuda i dziwy, wpisane nieodłącznie w istotę komiksowych ekranizacji. Po raz kolejny w Kinowym Uniwersum Marvela udało się jeszcze przy tym wkomponować w opowieść akcentowanie pierwiastka ludzkiego - to sprawdzało się doskonale i w przypadku konfliktu Kapitana Ameryki i Iron Mana, i w wątkach pobocznych, vide sprawa motywacji działania rodzącego się dla świata Spider-Mana. Film odarto ze zbędnego patosu, serwując widzom doskonale wyważoną mieszankę wszystkiego tego, czego po produkcjach superbohaterskich możemy oczekiwać.

2. Doctor Strange

Przynajmniej dla mnie jest to największe pozytywne zaskoczenie tego roku w kinie superbohaterskim. Spójrzmy prawdzie w oczy: wielu z nas nie tylko nie wiedziało do końca, kim jest tytułowy heros, ale również nie miało większych oczekiwań względem tego filmu. Tymczasem na ekranie możemy obserwować wizualną maestrię, która znakomicie rekompensuje nam wszystkie mankamenty, jeśli już chcemy na nie wskazywać. Bodajże największą zaletą produkcji jest nieustanne lokowanie się w swoistej opozycji do pozostałych dzieł Kinowego Uniwersum Marvela; zasady są tu bowiem takie, że widz od początku kupuje humorystyczną konwencję opowieści, która uwidacznia się w najmniej spodziewanych momentach. Nie chodzi już nawet o wiarygodną przemianę głównego bohatera, ale przede wszystkim o to, jak szybko podniosłość można rozładowywać absurdem. Na szczególną uwagę w tej kwestii zasługuje postać Starożytnej - zwróćmy uwagę, że z prędkością karabinu maszynowego obraca ona w perzynę wszystkie newage'owe prawdy objawione. Jest tu slapstick, jest również odwołanie do wartości duchowych. Ot, Doktor Strange i do tańca, i do różańca.

1. Deadpool

Cwaniaczek, birbant, hulaka, żartowniś, w dodatku po uszy zakochany w kobiecie, która zakłada dla niego naprawdę odpychające sweterki. Mamy tu do czynienia nie tylko ze znakomicie rozpisaną, bezkompromisową historią o superbohaterze. Sam protagonista raz po raz, w typowym dla siebie, pyskatym stylu komentuje przecież otaczającą go rzeczywistość, z innymi produkcjami komiksowymi na czele. Dostaje się więc współczesnej branży rozrywkowej, popkulturze, a jednocześnie film stanowi doskonałą odtrutkę na wszystkie nadęte i do bólu przerysowane elementy kina superbohaterskiego. Ukazana tu przemoc jest tak groteskowa, że wiele jej przejawów prowadzi nas do ataku śmiechu. Scenarzyści zbudowali jeszcze całą opowieść wokół wulgarnych dialogów, jakby wszystkie postacie ukazane na ekranie były socjopatami. Ten nieoczekiwany miszmasz zaowocował doskonałą parodią całego głównego nurtu kina.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj